Ostatnio z koleżanką z forum :wink: zastanawiałyśmy się na czym polega różnica pomiędzy rasą małopolską a angloarabską. Moje wątpliwości narodziły się ze 3 lata temu w momencie poszukiwań pierwszego konia, gdy baczniej zaczęłam się przyglądać koniom i oznaczeniom ras.
- Na jakiej podstawie określa się procentowo udział rasy?
- Mam klacz nn o bardzo wyraźnym pokroju konia m lub xo- ta sama osoba (właściciel pensjonatu i hodowca) mówi tak i tak. Zgłupiałam :? . W kwietniu urodzi źrebaka po xo z super papierami i będzie to konik z jednostronnym pochodzeniem, czyli po matce nn, czy xo, czy m? Spotkałam się też z oznaczeniem: matka nn, ojciec nn, źrebak m. O co w tym chodzi?
Mam siedmiomiesięcznego źrebaczka, szlachetnego, który nadal jest z mamą. Na razie go jeszcze nie odsadzam, gdyż w sumie nie mam ku temu żadnych powodów, a jest też tak wygodniej, ponieważ koniki są daleko, przez co nie mogę być tam codziennie i doglądać odsadzania, nie zamierzam klaczy zaźrebiać ponownie ani na razie na niej jeździć, poza tym mniej płacę, kiedy maluch mieszka z mamą w jednym boksie. Poza tym wydaje mi się to bardziej naturalne także dla psychiki maluszka i jego mamy.
Anyway, źrebaczek oprócz oczywiście siana i słomy, wyjada od mamy trochę owsa. Dostawał przez jakiś czas osobno paszę dla źrebiąt Foal Mix firmy Dodson&Horrell, teraz znowu mam do dyspozycji owies, otręby i oczywiście witaminy. No i moje pytanie do bardziej doświadczonych i zorientowanych- ile mu dawać paszy treściwej? Czy pozwolić wyjadać mu tyle ile zechce ? Wolałabym to jednak kontrolować. Nie chcę go zatuczyć!
Oglądałam tabele żywieniowe ale są one dość sprzeczne, że sama już nie wiem... Minimalne dawki treściwe i tak są ponad normę. Oczywiście jest kłopot z prawidłowym stosunkiem Ca... Na podstawie owych tabel wyszło mi, że zapotrzebowanie źrebaka w jego wieku pokrywa chociażby: 1kg owsa+0,5kg otrąb pszennych+siano 4kg i witaminy . O ile owe tabele są prawidłowe. No i oczywiście nie uwzględnia to mleka matki, bo nie mogę znaleźć danych. Zwariuję! :roll:
Pomocy :?
Pozdr.
Czy ktoś posiada i może zeskanować słówka związane z jeździectwem po niemiecku ???
Z góry dziękuję :*
Witam serdecznie po przerwie świątecznej…w trakcie owej przerwy(U MNIE 2 TYG) duzo czasu spędziłam z moim ogremjuż prawie rocznym.
Poradźcie proszę jak nauczyć go respektowania mojej przestrzeni. Niestety zazwyczaj bywam u niego raptem 2 razy w tygodniu.To mało ale nierealnym jest w tym czasie to zmienić .Halter bardziej interesuje go jako zabawka,łapie w zęby końcówkę i bawi się. Na jeża ustępuje , idzie za mną a co chwila wspina się w moim kierunku. Raz nawet mi zwiał!. Za rok przeprowadzam się na wieś…ale do tego czasu jakoś musi być.
Doprowadzanie konika na wybieg to koszmar. na tyłach potrafi 50 metrów wędrować. W ogóle stał się agresywny. niestety konik stoi sam a jedyne towarzystwo stanowi dla niego mała krówka. Za dwa miesiące prawdopodobnie dołączy do niego wałach więc mam nadzieję ,że chociażby troszkę nauczy go pokory.
Zdaję sobie sprawę z tego ,że mu się nudzi a ludzi traktuje on jak inne konie. Zaczyna kulić uszy a ostatnio ugryzł 4 letnie dziecko w buzię !Fakt ,że jest piskliwe i sama od niego z chęcią uciekam ale taka reakcja ze strony konia !Nikt go nie bije ,ma bardzo dobre warunki więc skąd ta agresja? Jego matka ma dosyć zadziorny charakter może go odziedziczył.
Nie piszcie tylko abym konia przeniosła do innej stajni bo to nierealne . Niestety w Łodzi nie miejsca gdzie zapewniono by mu odpowiednią opiekę i kilkugodzinne przebywanie na wybiegach. Nie wspomnę o kradzieży paszy. Mam złe doświadczenia…
Czy ktokolwiek z Was trzymał konia(stadne stworzenia)bez zapewnienia mu bliskości innych koni??
Chciałam poprosić was drodzy forumowicze o radę, gdyż zaczyna mi brakować pomysłów jak poradzić sobie z moją kobyłką.
Postaram się opisać wszystko dokładnie więc ostrzegam będzie długo .
A więc : klacz ma 10 lat. Do 7 roku życia stała sobie w jednokonnej , przydomowej stajni, chodziła na pastwisko i nic od niej nie wymagano. Potem została przeniesiona do innej stajni, gdzie pierwszy raz zobaczyła konie ( dotychczas widziała jako źrebak tylko swoją mamę). Tam po pewnym czasie została zajeżdżona, ale bardzo " na szybko" Nie miała zbyt dobrych doświadczeń z jazdą, jeżdżono na niej raz na jakiś czas głównie na kilkugodzinne tereny ( często po takich " rajdach " miała różne obtarcia i odparzenia od siodła). Chodziła bardzo rzadko. Dwa lata temu zaczęłam z nią pracować, początkowo było bardzo ciężko , dziewczyna nie rozumiała żadnych sygnałów, i trudno jej się dziwić, Początkowo jeździłyśmy tylko w tereny, starałam się żeby szła do przodku ( kobyła strasznie rzucała głową do tego stopnia , że kilka razy dostałam porządnie w nos), więc póki co chodziło tylko o to, żeby zaakceptowała kontakt. Po miesiącu można było zaobserwować duża poprawę, kobyłka reagowała na łydki, na dosiad i w powiedzmy zawalającym stopniu zaakceptowała kontakt ( bardzo delikatny). Potem przez kolejne dwa miesiące pracowałam z nią ja i moja doświadczona koleżanka ( można powiedzieć , że to był okres największego progresu ). kobyłka zaczęła chodzić na ujeżdżalni, na kontakcie , zaczęła się rozluźniać, wyginać, skakać małe przeszkody, przechodzić drągi. Ale nadal pozostał problem , że dziewczyna w pewnym momencie jazdy potrafi stwierdzić , że ona już nie pracuje, wtedy zaczynała strasznie rzucać głową, brykać, usiłować przyciskać jeźdźca do barierki). Potem przez około roku , klacz praktycznie chodziła, dwa razy w tygodniu, czasami przez miesiąc czy dwa wcale. Chodziła na padok i tyle . Na początku grudnia przeniosłam klacz do miasta w którym studiuje i nareszcie mogłam się porządnie wziąć za pracę. Ale niestety pojawiło się kilka problemów , z którymi nie wiem jak sobie poradzić.
Od początku:
Podstawowym problemem jest wielka miłość kobyłki do innych koni. Ona nie potrafi funkcjonować sama, szczególnie kiedy się grzeje. Zabranie jej z padoku jest problemem, klacz się zapiera, nie chce ruszyć. Próbuję wtedy takiej metody, że kiedy ona się zatrzymuje i nie chce ruszyć , to zaczynam ją cofać, aż do momentu kiedy ruch do przodu jest dla niej nagrodą. Jakoś w ten sposób jestem w stanie zaprowadzić ja do stajni. Ale wtedy pojawia się kolejny problem: przy czyszczeniu siodłaniu, klacz ma mnie totalnie w dup** , cały czas rży, kręci się próbuje mnie podeptać, totalnie nie zwraca na mnie uwagi, kiedy otworze jej boks, próbuje po mnie przejść. Jestem dla niej totalnie nie istotna- najważniejsze są inne konie. Jeżeli inne konie są w stajni, ona zachowuje się troche lepiej, jednak nadal nie szanuje mnie w najmniejszym stopniu. To samo jest na jeździe, jeśli na ujeżdżalni jest inny koń- super, kobyła jest chętna do pracy, robi duże postępy, słucha mnie i moich poleceń, jednak jeśli koń sobie pójdzie- koniec jazdy. Kobyła zaczyna cudować, stawać dęba, brykać, przyciskać mnie do ogrodzenia, rzucać głową jak szalona. To samo dzieje się kiedy wychodzimy na jazdę same, a inne konie zostają w stajni. Moja taktyka polegała na ty, że nie zwracałam na jej zachowanie uwagi, ona sie cofała i stawała dęba ja cały czas przykładałam łydkę i starałam się ją wypchnąć do przodu, ona robi chody boczne w kierunku stajni, ja staram się bez nerwów spychać ją drugą stronę. Czasami się udaje , kobyłka przestaje cudować, jednak jazda wtedy to nie jest to samo co gdy na ujeżdżalni jest inny koń. Dziewczyna jest dużo bardziej sztywna, denerwuje się- jazda wtedy nie jest przyjemna dla nas obu. Rozumiem , że klacz przez długi okres czasu była sama bez koni, i dlatego teraz jest tak stadna, dlatego staram się, że kiedy biorę ją z padoku w boskie czekały na nią jakieś przysmaki, żeby kojarzyła powrót do stajni z czymś przyjemnym. Jednak moim zdaniem sedno sprawy leży w tym , że ona mnie totalnie nie szanuje. Nie uważa mnie za kogoś , kto może mieć wobec niej jakiekolwiek wymagania. Jest bardzo uparta, kiedy postanowi sobie, że gdzieś nie wchodzi, to nie wchodzi. Tak właśnie jest z myjką wewnątrz stajni. Klacz porostu postanowiła , że tam nie wejdzie i koniec. Jeżdżę konno 12 lat, pracowałam z duża ilością koni, i potrafię rozpoznać kiedy koń, nie chce gdzieś wejść bo się boi, a kiedy porostu nie i już W przypadku mojej kobyłki jest to właśnie nie i już. Próbowałam różnych sposobów, przekupstwa, lekkiego napierania( popychania zadu, cmokania, nawet pukania delikatnie batem ), ale na jakakolwiek formę wymuszenia, ona reaguje cofnięciem się o kilka kroków i wtedy tam jest punkt z którego już się nie ruszy. Widać po niej, że jeśli ja po różnych próbach zachęcenia jej, to na jabłko to na cukier , zaczynam w końcu próbować nakłonić ją bardziej stanowcza, cmokając , popychając jej zad ona bardzo jednoznacznie i z dużą złością pokazuje mi " o nie nie moja droga tak to się nie będziemy bawić" i wtedy cofa się i już nie ma mowy , żeby nawet doszła do tego momentu w którym była poprzednio. To napewno nie jest strach. Kilka razy próbowałąm się z nią bawić z ziemi, przesuwać ją od nacisku, czy cofać , żeby zwróciła na mnie uwagę. Np prowadząc ją na uwiązie, za każdy razem , gdy próbowała mnie wyprzedzić cofałam ją . Jednak te zabawy nie wnoszą wiele, o poza tym są trudne w realizacji, gdyż kobyłka w ogóle nie skupia się na mnie, więc ciężko od niej wyegzekwować wykonanie polecenia. Nie jestem specem od końskiej psychologii ( studiuje za to ludzką ), ale jestem prawie pewna , że problem tkwi w tym, że kobyła uważa się za wyżej postawioną w hierarchii ode mnie. Tylko co z tym zrobić? Macie jakieś pomysły, jakieś ćwiczenia, zabawy, nie wiem podobne doświadczenia, podobne problemy? Każda rada będzie dla mnie cenna gdyż naprawdę jestem już bezradna.A i jeszcze dodam jak pracujemy. Staram się nie wymagać od kobyły zbyt dużo , na każdej jeździe skupiamy się na kilku elementach. Nasza praca póki co jest raczej podstawowa, czyli ruch z impulsem do przodu, nie wpadanie do środka, wygięcia na woltach i w zakrętach. Jeżeli kobyłka wykona jakiś element dobrze, od razu jest chwila przerwy luźna wodza,poklepanie, czy smakołyk. Czasami nawet kończę jazdę po 10 minutach pracy ( oczywiście nie wliczając rozstępowania i rozgrzewki ) , kiedy jest naprawdę dobrze. CZasami kiedy jest inny koń , czuje po niej , że dziewczyna chce współpracować, stara się i cieszy kiedy jej coś wyjdzie.
Witam wszystkich i życzę szczęśliwego nowego roku! Jako, że mało udzielam się na forum postanowiłam wrzucić kilka fotek z rajdu i podzielić się wspomnieniami. Rajd trwał 5 dni, trasa 170km z Rydzewa do Brzeźnicy k.Białego Boru.
Spotkaliśmy się w Rydzewie. Było to urocze gospodarstwo, niewielkie podwórze wyłożone kocimi łbami, a pod piękną, rosłą lipą stał drewniany stół i ławy do siedzenia. Dookoła pastwiska, po których biegały śliczne kuce. Oprócz tego cztery owczarki belgijskie i jeden leonbeger. Konie zamieszkały w boksach, przy czym wyglądały w nich dosyć śmiesznie biorąc pod uwagę ich gabaryty. Pożegnaliśmy naszą przemiłą gospodynie i wyruszyliśmy w drogę, w stronę Starego Reska. Pierwszy odcinek prowdziliśmy konie w ręku, potem dużo stępa i trochę kłusa. Po drodze poiliśmy konie w małym gospodarstwie, woda prosto ze studni. Początkowo niektóre z koni miały problemy z piciem wody z wiadra, ale prędzej czy później musiały się tego nauczyć. Po krótkiej naradzie na skrzyżowaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Wcześniej jednak mój koń pokazał rogi, ponieważ w poszkiwaniu drogi trochę się rozeszliśmy i kobyłka wpadła trochę w panikę, a ja razem z nią. Na szczęście było to nasze jedyne nieorozumienie w trakcie rajdu. Poza tym nasze konie nie znały się wcześniej, więc początkowo trzeba było być czujnym, chociaż niektóre nie polubiły się do samego końca. Troszkę błądziliśmy i trasa lekko się wydłużyła, bo jak się okazało na oznakowanie szlaku nie było co liczyć, a do tego mieszkańcy wiosek co rusz wysyłali nas w innym kierunku, ale dotarliśmy cali i zdrowi. Konie zamieszkały w ładnej, przestronnej stajni, a my zostaliśmy podzieleni między hotelem „50 Dębów”, a „Biskupinem”.
Następnego poranka w dobrych nastrojach, dopytując wcześniej o drogę wyruszyliśmy w trasę do Przybkówka. Ta okazała się potem najcięższą i najdłuższą trasą. Pan z Przybkówka prowdził nas przez telefon, ale trudno jest opisać drogę nie mając jej przed sobą i kierując się to czerwonym dachem widocznym ze wzgórza na którym byliśmy, to drogą wydeptaną przez zwierzynę itp. [ATTACHMENT NOT FOUND] Na szlak konny nie było co liczyć, bo ten pojawiał się i znikał. Natomiast ludzie, których spotykaliśmy na drodze również posyłali nas co rusz w innym kierunku. Po drodze złapał nas gęsty deszcz, jeden z koni zgubił podkowę, więc z kłusa nici, co dodatkowo wydłużyło trasę. W wiosce, którą mijaliśmy pewien miejcowy poprowadził nas kilka kilometrów jadąc przed nami żółwim tempem swoim samochodem, a z miejsca, w którym nas zostawił miały być jeszcze 3 km drogi. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy kierowca mijającego nas samochodu poinformował nas, ze to jeszcze 3 km, a po tych 3 km inny stwierdził, że to w ogóle nie ten kierunek i mamy jeszcze jakieś 4km. Do śmiechu nie było nam już ani trochę, byliśmy zmęczeni, powoli niespokojni, bo robiło się już szaro, dreptaliśmy po asfaltowych czy innych kamienistych drogach, a miejsca docelowego jak nie widać, tak nie widać. Na szczęscie, kiedy było już napawdę ciemno wyjechał po nas Pan z Przybkówka i ostatnie 30 minut podążaliśmy za nim w ciemnościach, zdani całkowicie na nasze kochane konie, które ogon za ogonem niosły nas przez błotnistą, porozjeżdżaną drogę, ślizgając się po błocie i łapiąc równowagę. Dotarliśmy na miejsce i uśmiech zaczął powracać na nasze twarze. Powitanie właścicielki nie było zbyt serdeczne, wysłuchaliśmy repremendy na temat naszego późnego przybycia, oraz nadgodzin, które trzeba będzie opłacić kucharce. Ale najwżniejsze było teraz obejrzeć stan naszych koni, nakarmić i napoić je. Koniki stały po dwa w ogromnych boksach, a właściwie były to biegalnie. Wyglądały na zadowolone. Na koniec uśmiechnięta i miła Pani kucharka zaserwowała nam ciepłą kolację i udaliśmy się do naszych pokoi.
Następnego rana okazało się, że dwa koniki są tak obtarte, że niestety nie mogą kontynuować rajdu, i jeszcze tego dnia wróciły do domu. Pozostali zdecydowali się ruszać dalej, między innymi też z powodu mało przyjaznej atmosfery w tym miejscu w którym nocowaliśmy.
Trzeci etap naszego rajdu rozpoczął się i od razu na początku nasze konie zaserwowały nam trochę emocji. Opuszczając ośrodek w Przybkówku mieliśmy jeszcze spotkanie z
wesołym ogierem, który co prawda za ogrodzeniem, ale w dobitny sposób prezentował nam swoją siłe, na co jeden z naszych wałaszków, na pozór uśpiony, postanowił bronić stada i ruszył do boju. Skończyło się to tak, że wałaszek wyrwał się koleżance z ręki, żeby kilka razy również zaprezentować swoją siłę wspinając się i wydając przy tym różne dzwięki. Na szczęście na tym zakończył tę prezentację i szybko powrócił do stanu uśpionej owieczki. A podwyższony poziom adrenaliny dodał nam sił i energii, bo pierwszy odcinek prowadząc konie w ręku wspinaliśmy sie pod górę, żeby potem już wierzchem przemieszczać się w stronę Strzeszyna. Droga prowadząca nas do tego miejsca była spokojna i bardzo piękna. W środku lasu trafiliśmy na bardzo szerokoką drogę wysypaną kamykami, co wydawało nam się dziwne, ale miało to swój urok. Dotarliśmy na miejsce po około 3 godzinach, gdzie czekał nas nocleg na podłodze w jednym pomieszczeniu, a nasze konie w stanowiskach, ale jak się okazało zwolniły się pokoje, a nasze koniki miały miłe zakwaterowanie w boksach. Już od wejścia czuliśmy miłą atmosferę, ośrodek tętnił życiem, mnóstwo zwierzaków swobodnie przemieszczających się po gospodarstwie, a w tym owca Lusia, dwie świnki wietnamskie i mnóstwo psów. Rano po śniadaniu i po krótkim spacerze po posesji osiodłaliśmy konie i żegnając się długo wyruszyliśmy w dalszą drogę, która miała nas zaprowadzić do Janowa koło Szczecinka. Mijaliśmy urocze wioski, poiliśmy konie u gospodarzy i robiliśmy postoje w pięknych lasach. Za kazdym razem byliśmy miło zaskoczeni jakie pozytywne i przyjazne reakcje wywołuje grupa jeźdźców podróżujących konno. Rozczulił mnie widok dwóch starowinek, które siedząc na ławce przed domem w chustkach na głowach machały nam przyjaźnie wołając „to jest piękny pojazd” mając na myśli oczywiście nasze konie Dotarliśmy po paru godzinach do małego gospodarstwa w Janowie. Usmiechnięci gospodarze powitali nas i wskazali stanowiska dla koni. Dla mojego rumaka miała być to pierwsza noc w takiej stajni, ale zniosła to bardzo dzielnie. Nas za to czekała przepyszna kolacja podana na białym obrusie, czuliśmy sie trochę jak podczas świąt. Po kolacji jak zawsze omawialiśmy miniony dzień i oczywiście trasę na następny dzień.
Po równie pysznym śniadaniu rozpoczęły się przygotowania do ostatniego etapu rajdu, do Brzeźnicy koło Białego Boru.
Pierwszy odcinek, gdzie jak zawsze kilka kilometrów prowadziliśmy konie w ręku prowadził przez uroczy las, po czym dotarliśmy do Szczecinka. Tu, już wierzchem, trochę błądziliśmy, zanim trafiliśmy na szlak, który to okazał się szlakiem Jana Pawła II. Droga prowadziła przez las, a pomiędzy odcinkami znajdowały się kapliczki. Przemieszczaliśmy się różnorodnymi lasami, mijaliśmy wioski, a przez chwilę jechaliśmy wzdłuż trasy Piła-Koszalin. Ciężarówki z duzym hukiem mijały nas, ale i tutaj nasze konie zachowały się profesjonalnie i nie zważając na nic maszerowały dziarskim krokiem. Kiedy znowu zjechaliśmy do lasu nie mogliśmy nacieszyć się widokiem. Pogoda dopisywała, malownicza trasa i my razem z naszymi zwierzakami. Po drodze natrafiliśmy na czystą kałużę z której to nasze konie na zmiane piły wodę. Jechaliśmy równym tępem, stęp, kłus, stęp, kłus, na co pozwalała nawierzchnia po której jechaliśmy. Konie były spokojne, owady zbytnio nie dokuczały, po prostu bajecznie!
Po drodze spotkaliśmy wędkarzy, którzy użyczyli nam wiadra, z którego znowu pokolei poiliśmy konie. Potem spotkała nas jeszcze jedna przyjemnośc, mijaliśmy jezioro z bardzo łagodnym zejściem, więc nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i nie wejść do niego z końmi. O mały włos jeden z nas wylądowałby wraz z całym ekwipunkiem w tymże jeziorze, bo jeden z koni okazał się miłośnikiem sportów wodnych, ale w ostatniej chwili udało się wyjść z tej sytuacji na sucho. Po około 8 godzinach dotarliśmy na miejsce, czyli do gospodarstwa agroturystycznego w Brzeźnicy. Koniki rozpoczęły swój zasłużony trzydniowy wypoczynek na pięknych soczystych pastwiskach, a my leniwie spędzaliśmy resztę rajdu wędkując i biesiadując w miłym towarzystwie wspominając na gorąco minione dni.
Ja ze swojej strony wiem, że nie był to mój ostatni rajd. Ubolewam tylko nad tym, jak słabo jednak przygotowane są szlaki konne w naszym kraju, a głównie mam tu na myśli oznakowania szlaku i podłoże, bo jak wiemy ani beton, ani asfalt nie służy końskim nogom. Jeszcze jeden przykry akcent to kierowcy, nie wszyscy oczywiście, którzy mimo dawanych przez nas znaków nie zdejmowali nogi z gazu, i właściwie brakowało jeszcze tylko, żeby trąbili mijając nas. A na koniec polecam kartonowe wkładki do butów, w razie gdyby komuś przemokły buty, które można codziennie zmieniać i które naprawdę się sprawdzają
Robi się coraz ostrzejsza.
U mnie teraz - 9 st, kilka dni temu było nawet -13 , a zapowiadają jeszcze większe mrozy
Dobrze, że dzisiaj popadal trochę śnieg.
Konie mają duzo słane słomą, robi się juz materac- niestety są przez to brudniejsze .
Mają wreszcie zamykane okna w stajni na noc , więc temperatura trochę wyższa niz na zewnątrz.
Zwiększyłam im trochę ilości paszy , a Kuba nawet dostaje owies
Nie bardzo chcą wychodzić ze stajni w ciągu dnia - najwyżej na godzinę i znowu do środka.
Może jak spadnie więcej śniegu , to będą chętniejsze ?
A jak w innych stajniach?
Dajecie więcej treściwej paszy o tej porze roku ?
Jak był taki wątek, to proszę mnie oświecić, bo ja jestem ślepa
Mam taką sytuację, że wsiadałam ostatnimi czasy na oklep, na cordeo lub nachrapniku i wodzach i jeździło mi się fajnie. Dużo czasu spędzałam na błądzeniu stępem po okolicy, na popasach i czasem tylko na ćwiczeniach. Zauwazyłam, że wysiadam teraz bez problemu na oklep nawet bardzo szybki kłus, a nie ćwiczyłam w kłusach dużo. Nie boję się galopowac, nawet szybko, czuję się bezpiecznie i pewnie - nie mam problemu z jazdą na lużnych wodzach, nie przechodzi mi przez głowę, ze np mogę spaść, jak koń uskoczy, bo jestem na oklep. Zauważyłam, że konia reaguje na niezwykle subtelne sygnały choc ja jeszcze wciąż używam je za mocne, co powoduje często brak reakcji(bo Branak tak ma, że na mocne sygnały nie reaguje - przynajmniej teraz tak jest od jakiegos czasu). Często też miewam takie momenty, że jedę stępem i właściwie nie patrzę i nie myślę gdzie jade i jak - po prostu "odpływam" umysłowo i wtedy najbardziej czuję, co dzieje się z koniem i jego ciałem, ona też jest wtedy najbardziej zrelaksowana i chodzi jak zaczarowana.
Ale wsiadłam ostatnio z siodłem parę razy, bo próbowałam różne i w ogóle stwierdziłam, że nie będe zawsze siadac na oklep. Wsiadałam też dziś w swoim starym.
I poczułam dziś(i za każdym razem jak miałam siodło) niepewność. Czułam się, jakby mnie ktoś skrępował i bałam się jeździć na codeo, pomimo że kilka dni wcześniej nie był to dla mnie problem hock: Pojechałam na spacer i miałam wrażenie, że koń nie odpowiada na zadne moje sygnały, w ogóle się nie mogłyśmy dogadać, pomimo że ani na chwile nie straciłam panowania nad sobą - ale cos było nie tak, czułam się bardzo niekomfortowo i w końcu zsiadłam i odprowadziłam konia do stajni(juz trzeci raz wracałam pieszo wyruszając w siodle). Jadąc w siodle mam wrażenie, ze wszystko jest inaczej, że siedze sztywno, że nie czuje tego co jest, gdy siedzę na oklep - że koń reaguje wręcz na moją myśl. O co chodzi?? Przecież w siodle konie chodzą na delikatne sygnały tak jak na oklep, jakby koń pod siodłem nie czuł delikatnych sygnałów płynących od jeźdzca, to nie byłoby całego ujeżdżenia). Poza tym mój koń chodził dużo lepiej pod siodłem w przeszłości - a teraz kompletnie nie czuję "tego czegoś" - brak mi zrozumienia z koniem jak mam siodło. Czuje sie jak początkujący i troche mnie to zawstydziło dziś i zdezorientowało.
Miał ktoś kiedyś podobne odczucia? Oczywiście wiadomo, że jak jest siodło, to jest sie dalej od konia, ale przecież konie jeżdżone w siodle też potrafia wyczuć kazdy sygnał płynący od człowieka(czy nie?) - w ogóle powinnam się czuć chyba bardziej komfortowo i bezpieczniej w siodle, bo są strzemiona, itp?
Nie chce jeździć zawsze na oklep, bo to jest podobno złe dla konia(nierównomierne rozłożenie ciężaru i to na małej powierzchni), ale skoro nie umiem się dogadać w siodle, to co? hock: Może to tez kwestia dopasowania siodła - ale ona chodziła kiedyś dużo lepiej pod tym samym starym siodełkiem. Poza tym to nie był raz, a siodła tez były różne no i na swoim, na którym sporo wyjeżdziłam, powinnam się czuć dobrze.
Dziwne to, nie myślałam że jazda na oklep przez jakiś czas moze mnie tak zablokowac na siodło.
Dodam na koniec, że wsiadłam dzisiaj po tym, jak rozsiodłałam konia, na chwile na oklep i poczułam się jak w domu 8) Umiejetności jeździeckie mi wróciły, a koń znów reagował. Miałam tez wrażenie, że była luźniejsza i weselsza, a ja nawet nie trzymałam wodzy w stępie i kłusie(choć konik troche się rozchulał, bo jest śnieg i ona kocha wtedy brykusianie, itp - ale czułam sie pewnie i komfortowo, nawet jak konia sie wygłupiała).
Na forum widzę wiele zdjeć i opisów ludzi którzy jezdzą bez wędzidła na uzdzienicy lub też bez.
Bardzo chciałabym tak jezdzić lecz jezdziec ze mnie raczej średni, a mój koń nigdy nie chodził pod siodłem bez wędzidła.
Myślę że każego konia da się nauczyć chodzenia bez wędzidła lecz nie wiem jak sie zabrać za siebie.
Czy mimo to że nie jestem wybitnym jezdzcem powinnam spróbowac czegoś takiego ?
Czy może najpier powinnam przez jakiś czas jezdzić na luznej wodzy z wędzidłem ?
zaczynac na ujezdzalni ?
od jazdy na samej uzdzienicy ?
Nie wiem jak sie za to zabrać , piszcie proszę co o tym myślicie ?
Nie moge jeszcze jakoś super konkretnie nic napisać wiec robie wstęp ogólny. Sytuacja: źrebak, roczniak, baaaaardzo wychudły, trójka młodych znajomych wzięła go pod opiekę. Wet go widział, jest pod opieką ale może macie pomysły swoje jak go karmić robiąc samemu pasze, coś w rodzaju musli (Gaga by się przydała?). Jak mądrze takiego karmić a przede wszystkim Z CZYM NIE PRZESADZIĆ?? czego za wiele dawać nie wolno. Póki co dostał gotową paszę od weta ale nie wiem, czy ta trójka będzie miała kasę na takie coś. Generalnie muszę się bardzo dużo jeszcze dowiedzieć, ale tak hipotetycznie - macie strasznie zagłodzonego malucha - co robić?