Po pierwsze witam wszystkich bo jestem nowa na forum
Po drugie, właśnie jak w temacie zauważyliście moje pytanie będzie się odnosić do mostka do lonżowania. Na innym forum przeczytałam, że właściwie używa się go do prowadzenie konia a nie lonżowania... Chciałabym się dowiedzieć, czy jeżeli koń ma wędzidło podwójnie łamane (pojedynczo łamane może się od mostka wbijać w podniebienie) to mostka można do lonżowania używać? Bo w końcu powszechnie nazywany jest 'mostkiem do lonżowania' i z tego co wiem dzięki niemu wędzidło nie jest przeciągane do wewnątrz, bo lonża jest dopięta do kółka mostka.
Pytam bo nie chcę przypadkiem zaszkodzić...
Co waszym zdaniem jest lepsze dla konia który strychuje się na przednie nogi ochraniacze czy owijki. Pytam się o to poniewż do tej pory miałam ochraniacze ale właśnie jeden z ochraniaczy na przód został poważnie uszkodony a kupno nowych ochraniaczy to wydatek , owijki są tańsze jednak zastanawiam się czy ochronią końskie nogi przed urazami.
Kilkakrotnie przewijał się ten motyw w dyskusjach.
To może bardziej obszernie i przekonywująco, dla tych , co mają wątpliwości :wink:
Jak tez ich kiedyś miałam sporo, dopóki nie spróbowałam.
Mnie taka praca pozwoliła na obserwację reakcji konia na moje działania, choc nie tylko.
Ale ja jestem marna w tej dziedzinie ( w innych też :oops: ) więc może inni wypowiedzą się
Może ktoś wie i mnie oświeci:
jedni podkuwacze zakładają gotowe podkowy inni mają taki mobilny piec gazowy i kują "na gorąco" .
Na czym polega różnica i która metoda jest lepsza?
Handlarze uwielbiają naiwnych, którym można wcisnąć wadliwego konia za dobre pieniądze.
teraz wstydzę się swojej naiwności. Postanowiłam jednak opowiedzieć Wam tą historię ku przestrodze. To nic, że wyjdę na głąba.
z miasta uciekłam kilka lat temu. Od razu dałam ogłoszenie:"kupie konia".
Zadzwonił miły, starszy pan. Proponował klaczkę 6 letniego konika polskiego
chodzącego w hipoterapii i zaprzęgu. Miał być niezwykle odporny i zdrowy.
Teraz wiem, ze nie wolno śpieszyć się z kupowaniem.
Akurat kryłam dach. Kto budował dom wie co to znaczy! majstrów trzeba trzymać krótko i patrzeć im na ręce. Nie ma czasu na nic!
Dlatego nie pojechałam aż za Łódź obejrzeć konia. Zresztą właściciel sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania. Posiadał też własny , profesjonalny transport. Po prostu przywiózł mi konia.
Od razu zauważyłam, że klacz jest mocno łękowata i ma dziwne kopyta .
Starszy pan był nadal bardzo miły i...pomyślałam sobie, ze nie ma co się czepiać...pewnie moja niewiedza wzbudza we mnie wątpliwości!
nie podobała mi się tylko postawa jego zony. Koń miał potworną ranę na pęcinie. A ona zażądała za prawie zużyty spray do ran /taki opatrunek aluminiowy/ dopłaty w wysokości 200 złotych. Nie zgodziłam się. I kobieta była oburzona, ze koń trafił w złe ręce....
Ludzie ci nie chcieli zostać ani na obiad, ani nawet na kawę. Bardzo sie spieszyli, może za bardzo...
Już wieczorem klacz zaczęła utykać. Następnego dnia przyjechał mój znajomy "od koni" i załamał ręce: klacz miała nie 6 a około 20 lat. Kopyta po ochwacie.
No i zaczęło się. Zanim zdążyłam z ortopedią klacz położyła się i nie dała rady wstać.
Każdy kolejny weterynarz kazał uśpić.
Jeden tylko dawał nadzieję: za zastrzyk na ochwat...z witaminą C brał 180 złotych. Po 7 takich wizytach miało być lepiej....Dobrze, ze w porę zorientowałam się co jest grane!
Mimo to kasa z kredytu na dom topniała.
Inny "doktor" rozumiał sytuację i proponował uśpienie konia skażonym spirytusem! Bo taniej...
A ja spałam w szopie, non stop robiłam okłady z glinianego błota, masowałam sztywniejący grzbiet konia. W ciągu tygodnia schudłam prawie 10 kg, ale....nie byłam w stanie podjąć decyzji o uśpieniu.
Byłam maksymalnie skupiona na koniu, cały świat przestał istnieć.
I w pewnym momencie jakiś wewnętrzny głos /intuicja?/ podszepnął mi zupełnie zwariowany pomysł.
Poszłam do domu i wzięłam najostrzejszy...nóż!
Nacięłam jedno kopyto od wewnątrz. Klacz ani drgnęła. Leżała tak jakby już, już miała odjeść.
W myślach wyzywałam siebie od katów i wariatek...ale to samo zrobiłam z drugim kopytem...skłaczyłam je.
Wróciłam do domu, rozpłakałam się i chlipałam jakiś czas, po czym zasnęłam nie czując już nic.
po obudzeniu z bijącym sercem wyszłam z domu.... Czułam sie winna, wydawało mi się, ze męczę konia, ze powinnam słuchać mądrzejszych od siebie i uśpić jednak. A nie dokładać jeszcze więcej cierpienia.
A tu nagle w szopie pojawiła się moja klacz!!!!!!!!!!!!!!!!
Przeszły mnie ciarki: "Zwariowałam - to ze zmęczenia!"
Ale to nie było urojenie, to był żywy koń....tak, dotknęłam ją, żywy koń.! A klacz nie tylko wstała, ale o własnych siłach wylazła z szopy!!!!!! Owszem kulejąc mocno, ale jednak.
Z kopyt wylewała sie ropa. Dużo gęstej ropy!
W międzyczasie przyjechała kolejna weterynarz.I ona już wiedziała co dalej robić....Kochana Pani Aniu, dziękuję!
KOń został zaleczony. Okuty ortopedyczne. Ale jeździć na nim mogły co najwyżej lekkie dzieci.
Mogłam oczywiście kogoś oszukać i sprzedać klacz jako zdrową.
POstanowiłam jednak , ze oddam ją za darmo. Dla kogoś kto z pełną odpowiedzialnością przyjmie konika i będzie się z niego cieszył.
Tak też się stało, konik żyje. Jest kuty odpowiednio i zadbany, a nawet pracuje z małymi dziećmi.
O kopytach wiem już chyba wszystko....a kupując kolejnego konia ktoś chciał mi wcisnąć podobną klacz, po jeszcze poważniejszym ochwacie za 8 tysięcy złotych!!!!!!!!Tyle, że ja już zmiany po -ochwatowe rozpoznam z daleka.
uważajcie na nieuczciwych handlarzy!!!!!
Jakiś czas temu miałam kryzys związany z arabem. Uznałam, że to koń dla młodej, ambitnej, a przede wszystkim zdrowej osoby. Próbowałam go zamienić na innego, starszego, doświadczonego w terenie.
Nie będę opowiadała jakie miałam perypetie.
ale pewnemu facetowi o mało nie dałam w mordę: wciskał mi klacz z mocno zaawansowaną dychawicą /oddychała jak parowóz/.
I chciał mojego tryskającego zdrowiem araba z super pochodzeniem i prawidłową budową . Ale ja musiałam mu dopłacić za tą klacz /NN/ 10 tysięcy złotych bo wg. niego klacz jest zawsze cenniejsza niż wałach!!!!!!!!!!!!!!Wpadłam w histerię i wyzwałam faceta od najgorszych!
mam dość....arab zostaje.jakoś muszę sobie poradzić....chlip.
Przeżyłam niemiłe chwile dzisiaj wieczorem.
Przed 20 poszłam nakarmić konie.
Kuc zachowywał sie dziwnie.
Jak wlewałam wodę, to klepnął na słomę.
Wstał, ale nie chciał jeśc, co było szokujące.
Grzebał tylko nogą w ściółce.
Siano rozwalił kopytem, ugryzł kilkakrotnie konia i znowu połozył się.
Mam książkę " Kon zdrowy jak..' , wyczytałam, że to objawy lekkiej kolki.
Po 16 jeszcze jadł spokojnie marchew i siano
Więc dzwonię spanikowana do lekarza.
Ten uspakaja mnie i każe prowadzac go przez pół godziny.
Na dworze -11 st, wiatr urywa głowę , ale załozyłam mu derke i chodze z nim.
Faktycznie jest poprawa - niedawno zaczął jesc siano.
Sama nie wiem- niedawno kon miał rozwolnienie na tle wirusowym.
Może teraz ma kuc?
Jak postępujecie w takich sytuacjach?
Dobrze chyba , że mam stajnię blisko domu
A może przesadzam?
DuchowaPrzygoda Ty lepiej uważaj...bo ja latem podjadę i je sobie zabiorę na jakiś czas.
Wydzielone z wątku o zaufaniu i bezpieczeństwie - bo może jest więcej "koni towarzyskich"? Teolinek
DuchowaPrzygoda Ty lepiej uważaj...bo ja latem podjadę i je sobie zabiorę na jakiś czas.
Męczy mnie ta sprawa od jakiegoś czasu, więc muszę ją poruszyć
Na filmie p.Morsztyn w jeździe bez ogłowia, koń w zebraniu trzyma głowę wysoko.
W naturalnym zebraniu kon tez ma głowę wysoko , dla zrównoważenia obniżonego zadu, jak przypuszczam
Na różnych zdjęciach, równiez na tej stronie, kon ma głowe opuszczoną nisko, przy wygiętej szyi.
Czemu tak się jeździ?