Koszmarna depresja z powodu, że nie wiem.
Koszmarna depresja z powodu, że nie wiem.
no to życzę w takim razie zdrowia i żeby już głowa nigdy nie bolała, ani nic nie bolało!
I żeby mi Pan poradził co mam zrobić z tak przyklejonym koniem jak mój...czy jest szansa, żeby on chodził sam tereny i był przy tym przynajmniej w miarę szczęśliwy. Zrobiłam już wszystko na co było mnie stać, wykorzystałam wszelkie porady, które wydawały mi się sensowne chlip...ostatecznie mogę z nim przy domu jeździć. A w teren to tylko z klaczą.
Ale szkoda trochę.
Duchowa Przygodo!
Dzięki za życzenia . Myśle jenak ,że puki co to nie da się tak żeby nic a nic nie bolało . Ten stan to kiedyś nastanie i wszystkich niestety nas czeka nieodwracalnie. Na razie jest ok. i trzeba się z tego cieszyć co jest. Tyle filozofii.
Co zrobić z Twoim przyklejonym koniem? To jest zjawisko spotykane dość często. Ja też miałem takie pary wałach + klacz - papużki nierozłączki. Pamiętam ,że wałach mógł mieć pełen złób najlepszego jadła , jak klaczy w boksie obok nie było ,to nie ruszył, tylko stał przy drzwiach boksu czekając aż ona wróci . Inny był taki ,że kiedy wsiadałem na klacz by pojechać na spacer , to jemu otwierałem boks , a on wychodził sam trzymając się swojej koleżanki cały czas na odległość kilku metrów.
Z Twoją parą mogłabyś spróbować tak. Klacz wysłać gdzieś " na wczasy" a w jej miejsce postawić jakiegoś wałacha , tak by twój nie został całkiem sam. Wtedy możnaby sprawdzić ,czy on jest w niej "śmiertelnie zakochany" ,czy jest cykorem i sam się boi iść w teren.
Szkoda że mieszkasz na dugim końcu Polski , bo chętnie bym zobaczył te Twoje przyklejone zwierzaki naocznie.
Hej, teraz mi zaświtało że pan znany jako Huertecilla, jeżdżący w tereny bez ogłowia, też opisywał takie zjawisko. Chyba ma ogiera i klacze, jak jedzie w teren na ogierze to on bardzo chętnie wraca do swoich podopiecznych ale skoro jeździ bez ogłowia, to chyba nie jest to dla niego problem. Nie pamiętam gdzie o tym pisał ale jego stronę i tak warto przejrzeć:
http://www.huertecilla.net/
A tu Hempfling, na koniu który mu się właśnie spłoszył i chciał zwiać z tej ścieżki:
http://www.youtube.com/watch?v=GNXddsvAjOc
ale to chyba nie ten wątek :lol:
ojej z tym nic nie boleniem to Pana skojarzenie mocno poniosło....ja oczywiście tak daleko nie sięgałam!! Brrr...to niech już coś boli, ale jak najrzadziej i najmniej.
Dobrze, poproszę znajomych, żeby mi pomogli zrobić taka podmiankę jak się da.
Jak kupowałam Mironka to pamiętam , że na pastwisku chodził on z wałachem i też bardzo blisko. Też próbował się do niego kleić ....często kładł mu głowę w okolicach kłębu...Inne konie chodziły w oddaleniu.
Ale wybrałam właśnie tego arabka bo jak do niego coś mówiłam to tak bardzo uważnie słuchał i patrzał na mnie jak człowiek...to było niesamowite.
No i jeszcze był głęboki, miał dobre kopyta i jak na araba to dość wysoki bo 154! Ma prawie niezauważalnie skrzywioną nóżkę lewą...no, ale takie araby chodzą nawet w sporcie, a do rekreacji to bez znaczenia.
W Polsce to chyba nigdzie nie ma daleko. Kilka godzin jazdy to nie tak dużo.
To tylko ja nigdzie nie mogę sie ruszyć.....bo mojej klaczy nie zostawię rodzinie. Ona ich kopie!
Cytat:co mam zrobić z tak przyklejonym koniem jak mój...czy jest szansa, żeby on chodził sam tereny i był przy tym przynajmniej w miarę szczęśliwy.Miałam okazję obserwować kilka koni uczonych odklejania z dobrym skutkiem.
Cytat:co mam zrobić z tak przyklejonym koniem jak mój...czy jest szansa, żeby on chodził sam tereny i był przy tym przynajmniej w miarę szczęśliwy.Miałam okazję obserwować kilka koni uczonych odklejania z dobrym skutkiem.
no dzięki....muszę kogoś jeszcze znaleźć, żeby mi pomógł. Spróbuję.
Ja co prawda bardzo podobnie chodziłam z nim w ręku..ale jakoś nie bardzo to pomogło. Tyle, że to były stopniowe oddalenia w linii jednak mniej więcej prostej...tak po drodze. Bo klacz zostawała , a on stopniowo odchodził..doszło do tego, że jak tylko czuł, że go zabieram już się denerwował.
A odejścia ćwiczyłam bardzo ostrożne. Nic na siłę.
Być może jest coś we mnie też. Jestem bardzo emocjonalnie związana z klaczą...można powiedzieć , ze przez pół roku wręcz z nią mieszkałam. I chyba nie do końca mam dość motywacji takiej ciepłej i głębokiej j, żeby z nim z pracować.
Ja jestem z nią. A on jest jakby trochę obok, jest dla niej towarzystwem. Bo głównie dla niej został kupiony.
TYlko nie oskarżajcie mnie o brak lubienia tego arabka, nie, nie, nic z tych rzeczy. Tak sobie na gorąco analizuję to co może być we mnie w środku, a co może jednak odczuwać koń.
W pracy z klaczą odkryłam, że intencje wobec konia są przez niego mocno odczuwane! Nie wiem jak to się dzieje...ale się działo w mojej relacji z klaczą.
Ja już od dawna analizuję -ile z naszego nastawienia czuje koń.
I wychodzi mi,że dokładnie tyle ile czujemy my.
A wpadłam na to w taki sposób.Jeździłam sobie stępem bardzo "nasłuchując" sygnałów od Tani.W pewnej chwili ona lekko się spłoszyła na widok czegos tam.A ja poczułam jakby silny,przykry prąd jaki przeleciał mi od pięt po czubek głowy.Brrr!
Potem już nasłuchiwałam tego prądu.I za każdym razem jak koń stężał /pomyślał ,że coś się stanie-ten impuls od niego przeze mnie w przykry sposób przelatywał.Pilnie obserwowany odczuwałam zanim koń wykonał jakiś wyraźny ruch.
I wykombinowałam sobie,że taki "prąd" leci także w drugą stronę. I teraz się pilnuję.
To dopiero pierwsze słowo,jakie odkryłam w naszym wspólnym alfabecie :
L-lęk.
A jest ich na pewno więcej.
Ostatnio pracujemy nad P-półparada.
A! Jeszcze mi się przypomniała literka S-skaczemy.Ta króciuteńka chwilka tuż przed przeszkodą.
No i W-wyłamujemy :oops:
I Sp-spływamy
jeszcze raz do Pana Wojciecha....kurczę jestem zupełnie bezkrytyczna wobec tego co Pan mówi hahaha.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że owa podmianka koni miałaby się wiązać z tym, ze przez np. tydzień moja klacz stałaby daleko ode mnie np. 2 km.!!!!!! Oj nie, nie, nie....nie zniosłabym tego, nie dam rady.
To ja jestem przyklejona do tej kobyły....ech. Rozumiem teraz co czuje mój arabek jak ona jest zabierana w teren. Biedactwo.
Żebym się nie bała, że one sie w terenie pokopią to mógłby ze mną on albo ona iść luzem. Nigdy jednak tak nie jeździłam i mam obawy czy by to było w moim wydaniu bezpieczne. Obawiam się, że nie.
Cytat:co mam zrobić z tak przyklejonym koniem jak mój...czy jest szansa, żeby on chodził sam tereny i był przy tym przynajmniej w miarę szczęśliwy.
Cytat:co mam zrobić z tak przyklejonym koniem jak mój...czy jest szansa, żeby on chodził sam tereny i był przy tym przynajmniej w miarę szczęśliwy.
Shedowy jakoś tak sie porobiło , że jest temat oddzielny o tym , że koń nie chce odchodzić od drugiego...i ja już tam piszę...
a porobiło się przeze mnie...bo i tu pociągnęłam ten wątek. Może nasz kochany Teolinek przeniesie trochę gadki stąd tam?
Pisałam już o tym, że konik jest w pełni skupiony na mnie , jest zapoznany z pracą z ziemi itp. a jednak nie odejdzie od niej i już....!
A im więcej było pracy ze stopniowym odchodzeniem z nim w ręku...tym bardziej kojarzył to z tym czego nie chce..że w pewnym momencie odmówił współpracy po prostu.
No to ja wrócę do właściwego tematu coby się wyżalić...
Wsiadłam wczoraj na moją surowiznę, pierwszy raz w nowej stajni. Akurat był ze mną mój luby - z aparatem. Zrobił filmiki, a ja, obejrzawszy je, pogrążyłam się w głębokiej i czarnej depresji.
Z drugiej strony - nie da się nauczyć jeździć konno stojąc na ziemi, prawda? Obiecałam sobie wykorzystać posiadany materiał filmowy konstruktywnie, przeanalizować go i popracować nad sobą.
Tylko - konia żal...
Hadriana :-) Obejrzyj raz jeszcze i poszukaj tego, co zrobiłaś dobrze :-)
Dzięki tak zrobię - tylko chyba będzie mi potrzebny mikroskop... 8)
Hadriana, no to już się pochwal, no! i tym dzienniczkiem treningowym co go masz online też się pochwal!
Ja to już nigdy się nie nauczę jeździć konno, niedługo będzie drugi rok jak nie jeżdżę... w teren nie wiem czy w ogóle kiedyś pojadę! A jeszcze na obcego konia jakbym miała wsiąść, to już by była katastrofa... nie mówiąc o zaprzepaszczonej karierze jeździeckiej... konia zepsuję... ponura przyszłość przede mną! :lol: