04-08-2010, 07:21 PM
Chciałabym kilka postów stąd wyciąć do wątku o lonżowaniu, bo uważam, że mamy szanse na ciekawą dyskusję. Pod wpływem tego, co tu już napisano myślałam sobie więcej właśnie o szkodliwości pracy na kole, o potrzebie pilnowania konia, właściwie uczenia go, jak ma się poruszać. Obserwowałam sobie Cejlona, wczoraj obejrzałam fajną płytkę PNH w dużej części poświęconą grze w okrążanie. I mam takie wnioski, które chciałabym zderzyć z Waszymi pomysłami
Z książki Pana Jana Mickunasa o treningu młodych koni utkwiła mi w pamięci taka myśl: jeśli chcesz nauczyć konia równowagi, musisz najpierw go z niej wytrącać a potem dać szansę samodzielnie ją odnaleźć. Ja generalnie, słusznie lub nie słusznie, hołduję budowaniu u konia samodzielności. Wyobrażam sobie, że jeśli konia ufnego, rozluźnionego (czyli takiego, z jakim należy przystępować do pracy) zaprosisz do ruchu po kole, nie wpływając na niego w żadne sposób (neutralna pozycja) to nie ma bata, musi znaleźć taki ruch i ustawienie, w którym mu jest najwygodniej i najlepiej. To nieumiejętne wpływanie na ten ruch dopiero może go pokrzywić – nieświadome wywieranie presji i ciągłe poganianie, niewrażliwa ręka źle utrzymując kontakt z głową/pyskiem konia. Jest dla mnie zupełnie proste i logicznie, że zaczynając z koniem pracę na kole (kołach, prostych, krzywych – prowadzenie na linie lub na niewidzialnej linie) stopniowo buduję sobie system znaków, słów, które potem pozwalają mi nawiązać z koniem dialog i mówić pełnymi zdaniami. Tak samo postępujemy pod siodłem. Uczymy konia zwrotu na przedzie, by opanować zad a potem zaczynamy ustępowania, do pierwszego ćwiczenia rzadko już wracając (podobno nadużywane szkodzi, hamuje dążność do ruchu naprzód – Saly S. tak pisze). Tak samo z grą w okrążanie w czystej postaci. To tylko podstawowy element, który nie istnieje sam dla siebie ot tak tylko.
Kiedyś czytałam jeszcze o takim westowym ćwiczeniu. Jedziesz kłusem przez ileś tam minut (to było określone dokładnie) starając się jak najmniej wpływać na konia. Po tym czasie podobno koń sam odnajdował najlepsze dla siebie ustawienie i prędkość. Wykonywało się to tez w galopie.
Nie chcę robić z konia gamonia, którego trzeba uczyć, jak ma nogi stawiać. I to od początku. Uważam, że powinno się bardziej polegać na jego zdolności do samoorganizacji. Trener kiedyś też mi mówił, czy też pisał, że jeśli chcesz zebrać konia, to daj mu zadanie, które tego wymaga, a nie mechanicznie łydką to a ręką tamto.
Mam nadzieję, że to co chciałam przekazać jest jakoś spójne i jasne
Z książki Pana Jana Mickunasa o treningu młodych koni utkwiła mi w pamięci taka myśl: jeśli chcesz nauczyć konia równowagi, musisz najpierw go z niej wytrącać a potem dać szansę samodzielnie ją odnaleźć. Ja generalnie, słusznie lub nie słusznie, hołduję budowaniu u konia samodzielności. Wyobrażam sobie, że jeśli konia ufnego, rozluźnionego (czyli takiego, z jakim należy przystępować do pracy) zaprosisz do ruchu po kole, nie wpływając na niego w żadne sposób (neutralna pozycja) to nie ma bata, musi znaleźć taki ruch i ustawienie, w którym mu jest najwygodniej i najlepiej. To nieumiejętne wpływanie na ten ruch dopiero może go pokrzywić – nieświadome wywieranie presji i ciągłe poganianie, niewrażliwa ręka źle utrzymując kontakt z głową/pyskiem konia. Jest dla mnie zupełnie proste i logicznie, że zaczynając z koniem pracę na kole (kołach, prostych, krzywych – prowadzenie na linie lub na niewidzialnej linie) stopniowo buduję sobie system znaków, słów, które potem pozwalają mi nawiązać z koniem dialog i mówić pełnymi zdaniami. Tak samo postępujemy pod siodłem. Uczymy konia zwrotu na przedzie, by opanować zad a potem zaczynamy ustępowania, do pierwszego ćwiczenia rzadko już wracając (podobno nadużywane szkodzi, hamuje dążność do ruchu naprzód – Saly S. tak pisze). Tak samo z grą w okrążanie w czystej postaci. To tylko podstawowy element, który nie istnieje sam dla siebie ot tak tylko.
Kiedyś czytałam jeszcze o takim westowym ćwiczeniu. Jedziesz kłusem przez ileś tam minut (to było określone dokładnie) starając się jak najmniej wpływać na konia. Po tym czasie podobno koń sam odnajdował najlepsze dla siebie ustawienie i prędkość. Wykonywało się to tez w galopie.
Nie chcę robić z konia gamonia, którego trzeba uczyć, jak ma nogi stawiać. I to od początku. Uważam, że powinno się bardziej polegać na jego zdolności do samoorganizacji. Trener kiedyś też mi mówił, czy też pisał, że jeśli chcesz zebrać konia, to daj mu zadanie, które tego wymaga, a nie mechanicznie łydką to a ręką tamto.
Mam nadzieję, że to co chciałam przekazać jest jakoś spójne i jasne