Co powinniśmy umieć? (Pierwsza pomoc, podawanie leków itp.)
Co powinniśmy umieć? (Pierwsza pomoc, podawanie leków itp.)
Branka jak na zimno trzeba bylo to po prostu plaster do wiadra z zimna wodą
są dostępne bez problemu w aptekach
Pragnę przypomnieć ,że lekarstwa może aplikować tylko lek. wet.
Nawet w stajennej apteczce ( chyba że w pancernej szafie pod kluczem) nie powinno być leków. W apteczce tylko środki opatrunkowe i wyposażenie tzw. pierwszej pomocy. Takie są przepisy!
Faktycznie.... moja mama się borowiną obkładała, jak miała kłopoty ze stawami. Bardzo pomagało. Potem uszyła takie materacki małe z gorczycą (musze im zdjęcia zrobić). Tata mówi na nie zabobony :-) Ale są rewelacyjne. Można wsadzić do mikrofalówki i wtedy długo grzeją, a można i zamrozić i też trzymają dość długo temperaturę :-)
Co to jest wyposażenie pierwszej pomocy? Czy jakieś maści i mazidła do tego kwalifikowac?
tak mi jeszcze się przypomniało - acudex
taki proszek w saszetkach, na zadrapania i drobne "dziury" powoduje szybkie tworzenie się strupka
tribiotic - tez dobre, na obtarcia, skaleczenia, przyspiesza gojenie
oba srodki kosztuja niewiele, dostępne w aptece
ja na "nie" jestem do stosowania alu sprayu na wszelkie rany, a wiem ze takie praktyki są. Jesli trzeba interwencji weterynarza to zakłoca to obraz obrazenia, a do tego z tego co słyszałam aluminium na negatywny wpływ na kościec
Wrócę do odpowiedzialności opiekuna konia za jego zdrowie i udzielania pierwszej pomocy.
Moim zdaniem odpowiedzialnośc polega na obserwacji , reagowaniu na każdą zmianę zachowaniu .
Jesli chodzi o pierwszą pomoc , to chętnie podszkoliłabym się.
Potrafię założyc opatrunek, zadbać o miejsce zranienia, wyleczyć jakieś niewielkie zmiany skórne, zmierzyć temperaturę , czy ciśnienie.
Mam kilka książek z zakresu chorób końskich i z nich korzystam
Nie potrafię zmusic się do czynności związanych z uzyciem skalpela lub igły.
Choc w stytuacji zagrożenia zycia, być może potrafiłabym, ale tego nie wiem, bo nie byłam ( odpukać!!!)
I teraz mam dylemat.
Kuba dostał po dwa zastrzyki już przez trzy dni.
Pierwszy dzień poszło bardzo dobrze, bez problemu.
Drugi dzień był już okropny, pierwszy raz miałam okazję przekonac się, co oznacza utrzymanie spanikowanej masy 500 kg.
Szalał w boksie z wbita igłą- wreszcie zdecydowałam mie mu ją wyjąć sama, zresztą prawie się od niej uwolnił.
Jakoś w końcu udało się z zasłoniętym moją dłonią okiem i zapora z ciała.
Wczoraj było tragicznie.
Kuba nie cierpi weterynarza, boi się go jak diabła , nie dał sobie wbić igły .
Musiał mu założyć dutkę i dopiero dał zastrzyki.
Ale nie pozwolił sobie weterynarzowi rozmasowac, musiałam ja to zrobić.
Boję się dzisiejszego dnia , bo obawiam się, że nawet dutka nie pomoże.
A mojej córce pozwala sobie zrobić zastrzyk bez problemu, tylko jej nie ma.
I biję się z myslami, co dalej zrobić.
Córka namawia mnie , żeby odwazyła się sama, bo Kuba będzie miał coraz większy uraz psychiczny.
To prawda, ale ja nie potrafię zrobić, bo nigdy nie robiłam.
A jak złamię igłę , czy źle wbiję- to co wtedy zrobię?
Musi dostać jeszcze dzisiaj, bo niedoleczony, będzie chorował gorzej.
Co nie zrobię, będzie źle :?
trzeba konia przyzwyczaic do zastrzykow
oswoic z rozluznianiem mięsni w trakcie
mozna przeciez to robic przy pomocy weterynarza, zaprzyjaznionych ale obcych dla konia osob
jesli kon tak sie zachowuje to trzeba go nauczyc zanim przyjdzie koniecznosc, trenowac na "sucho" symulacje zastrzykowe, spokojne stanie, zagladanie do paszczy, trzymanie jezyka
Mnie weterynarz nauczył robić zastrzyki (domięśniowe). Pokazał jak, potem jeszcze w domu na kawałku mięsa trenowałam (bo najtrudniejszy dla mnie ten moment decyzji-wbicia igły), no i pierwszy zastrzyk robiłam pod jego fachowym okiem. Gdyby tylko weterynarz miał je wtedy robić, musiałby przyjeżdżać co drugi dzień - dość długo. Bo wtedy chodziło o kurację homeopatyczną (jak konia inny kopnął).
Teo, delikatnie mówiąc, nie jest fanem weterynarzy (dobrze znosi tylko dr Okońskiego i dr Kuleszę, ale ona akurat występuje u nas jako masażystka, więc może nie odkrył całej prawdy o niej ). W każdym razie Teo bronił się przed zastrzykami robionymi przez weterynarzy, mniej lub bardziej - machanie przednimi nogami, świeczki, ogólne nakręcanie się. A ze mną inaczej - daje się kłuć, teraz, jeszcze po dodatkowej pracy, to już zupełnie bez wiązania, bez stresu. I w sumie przełożyło się to na kłucia przez weterynarzy, "znormalniało" to robienie zastrzyków chyba. Chociaż aż tyle ich w życiu nie było (i oby to się nie zmieniło) - ale że już same szczepienia to sprawa powtarzalna, to cieszę się z dogadania z koniem w tym temacie.
Samo kłujnięcie takiego zwykłego zastrzyku wydaje mi się, że koni w ogóle nie wzrusza - byle giez kąsa mocniej. W tych reakcjach paniczno-obronnych chyba bardziej chodzi o poczucie, że "coś strasznego robią!". Oczywiście co innego, jak chodzi o zastrzyk bolesny.
sznurka trzeba konia przyzwyczaic do zastrzykow
oswoic z rozluznianiem mięsni w trakcie
mozna przeciez to robic przy pomocy weterynarza, zaprzyjaznionych ale obcych dla konia osob
jesli kon tak sie zachowuje to trzeba go nauczyc zanim przyjdzie koniecznosc, trenowac na "sucho" symulacje zastrzykowe, spokojne stanie, zagladanie do paszczy, trzymanie jezyka
sznurka trzeba konia przyzwyczaic do zastrzykow
oswoic z rozluznianiem mięsni w trakcie
mozna przeciez to robic przy pomocy weterynarza, zaprzyjaznionych ale obcych dla konia osob
jesli kon tak sie zachowuje to trzeba go nauczyc zanim przyjdzie koniecznosc, trenowac na "sucho" symulacje zastrzykowe, spokojne stanie, zagladanie do paszczy, trzymanie jezyka
U nas zastrzykli robi Pan Witek (domięśniowe). Latem nie było właścicelki Pralinki, która w zasadzie tylko jej pozwala sobie cokolwiek wbijać. Tak się stało, że trzeba było Pralce zrobić 3 zastrzyli (3 dni) podczas nieobecności tej właścicielki. Za pierwszym razem było nie bardzo ale udało się, ale JA trzymałam konia a Pan Witek wbijał. Może to też kwestia wijania? Pan Witek puka ręką w mięsień i stara się wbić igłe idealnie w momencie, gdy ten jest rozluźniony. Potem robi wszystko, by tej igły nie poruszyć, gdy wkłada w nią strzykawkę. Hmmm trudno wątplić guli, by Twój wet nie potrafił dawać koniom zastrzyków, ale wiesz... są pielegniarki, które potrafią pięknie założyć kroplówkę a są i takie, co wykazują się małą delikatnością. Może są jeszcze jakieś sposoby minimalizowania tego nieprzyjemnego uczycia wbijanej igły?
Rok temu, jak Cejlon mi tak na płuca chorował to miał 3 tygodnia kłucia przeróżnymi środkami. Nie lubił tego, ale dzielnie znosił. Zależnie od gęstości, jedne środki znosił lepiej inne gorzej. Tę gęstrze troche rozgrzewalismy, wtedy były mniej bolesne. Zawsze po zastrzyku dawałam mu coś smacznego, żeby choć coś miłego mógł zapamietać z tego zabiegu.
Sama mam takie same opory, jak Ty guli - nie potrafie sobie wyobrazić, że wbijam cokolwiek w jakiegolwiek ciało. W wieku 29 lat odwazylam sie prezkuc uszy sobie!!
guli Niby jak przyzwyczaić do zastrzyków, nie robiąc ich?
Cytat:Problem raczej jest w osobie, czyli weterynarzu.
guli Niby jak przyzwyczaić do zastrzyków, nie robiąc ich?
Cytat:Problem raczej jest w osobie, czyli weterynarzu.
Cytat:Niby jak przyzwyczaić do zastrzyków, nie robiąc ich?normalnie, symulując ukłucie
Cytat:Niby jak przyzwyczaić do zastrzyków, nie robiąc ich?normalnie, symulując ukłucie