11-22-2009, 02:16 PM
Dzisiejsza sytuacja mnie dobiła, chciałabym się nią z Wami podzielić i poprosić o praktyczne rady. To będzie dłuższy post, bo chciałabym wszystko dokładnie opisać.
Jest to 9-cioletni koń, którego sama zajeździłam. Przeszedł ze mna trochę zawodów, itd. Zawsze tylko ja się nim zajmowałam. Po drodze było wiele epizodów, kłótni miedzy nami ale i mojego zrozumienia "aaaa, o to ci chodzi". Zawsze starałam się podchodzić do niego łagodnie, konsekwentnie i ze zrozumieniem. Zdarza mi się do niego przyjsć, pogłaskac, dać marchewkę, wyczyścić i nie siadać. Chodzę do neigo i innych koni na wybieg, przychodzą do mnie zawsze, on nawet jako pierwszy często się zbiera i podchodzi.
Nie jeżdże na nim ciagle, urozmaicam pracę - spacery w ręku do lasu, lonża z czambonem, troszkę pracy pod siodłem lekkiej jak u młodego konia(zrównoważenie, rozluźnienie, zadowolenie, wygięcia, przejścia). Lekkiej, bo nie jeżdżę na nim teraz dużo i miał przerwę dłuższą od jazd, więc zaczynam tak jakby "od początku".
Reaguje na każdą moją prośbę o odsunięcie się. Ja pracuję nad tym, aby jak się denerwuje, to uspokoić go, nie robić nic wbrew niemu. Jak prowadzę go, to niczego się nie boi, nie wchodzi na mnie, szanuje moją strefę. Nawet jak zacznę się cofać, to on też to zrobi.
Ale jednocześnie... jest to koń zamknięty dosyć w sobie. Nie nawiązuje nadmiernie kontaktów z kolegami ze stajni. Nie jest towarzyski ani skory do współpracy. Aby ta układała się zgrabnie i składnie, wymaga to ode mnie dużo pracy - żeby wykonywał co chce, ale nie czuł buntu ani się zmuszany. I umiem to osiągnąć. Jazdę kończymy na zadowolonym koniu, po wykonaniu róznych ćwiczeń od A do Z, w tym czasie i w taki sposób, jak ja chcę.
Wczoraj po lekturze o 7 grach zaczęłam z nim pracować. Uważam, ze szło mi dobrze. Pracowałam nad zaprzyjaźnieniem. Naprawdę łatwo poszło dotykanie do wszędzie ręką, nawet po ogonem. Potem to samo zrobiłam z torebką foliową - szło dłużej, ale też poszło, choć w najdelikatniejsze strefy się nie wtryniałam, bo wtedy robił się niespokojny. Nawet przytulił się do mnie głową, 2 razy zagadał jak do drugiego konia, przeżuwał. Nie podobało mi się tylko, ze próbował jeśc trawę - czy to ignoracja czy wyraz spokoju? Jak odchodziłam, to opornie, ale podążał za mną. Potem nawet kłusem się troszkę bawił i podskakiwał. Wtedy jeszcze raz go ręką podotykałam i zostawiłam. A to wszystko wśród innych koni, ludzi łażących z psami i parasolami. Upatrywałam w tym mój mały sukces
A mąci go jedno BARDZO DUŻE ALE: jak się ode mnie uwolni, to sam nie przyjdzie. Zawsze tak było. Jak z niego zlecę i puszczę wodze, to koń idzie w długą, zupełnie niezależnie od drugiego konia ani od tego czy to duzy czy mały teren, otwarty czy zamknięty.
Dzisiaj pojechałam z drugą osobą w krótki teren stępem. Okropnie panikował, mimo wcześniejszego odczulania pod stajnią. Jak zobaczył krowe, to siadłam, bo ją mało brakowało do utraty kontroli. Oczywiście nie trzymałam go za pysk, używałam łydki, starałam sie pilnować rozluźnienia ciała, mówiłam do niego, głaskałam, próbowałam zgiac w drugą stronę niz straszak, ale neistety musialam zsiąść. Jak sięuspokoił to wsiadłam i jechałysmy dalej. Nagle w krzakach lekko wróbel zaszelścił. I się zaczęło. Konie sie zerwały. Byłam przy oranym, to chciałam go w to wepchnąć(czułam, że po pierwszych 2 fule nie jest już spanikowany tylko.. zadowolony z wolnosci), ale jak poczuł pod kopytami to łeb w dół i wywalił z krzyża. Oczywiście zleciałam, siedziałam pierwszy raz od miesiąca na koniu. Drugi koń był spokojny i dal sie natychmiast zatrzymać. A mój pooooszedł oczywiście, w ogóle nie oglądając się na konia.
Sporo to zajęło, ale w końcu udało mi się do niego podejść gdy stał zmęczony(zwiał cwałem w orane i leciał w nim 200 m) i zaplątany w resztki ogłowia. Był spanikowany i przerażony. Dałam marchewkę, pogłaskałam i wróciłam do drugiego konia. Pewnie gdyby nie zaplątał się, to bym nei zdołała podejść...
Postanowiłam, ze nie będę taka dobra i w ramach szkolenia podejdziemy jeszcze kawałek nim do domu wrócimy. Okazało się to jednak beznadziejne bo jak ja jestem na ziemi, to koń nawet uchem nie ruszy. W ogień by wszedł..
To założyłam mu ogłowie drugiego konia, który poszedł dalej na nachrapniku. No i mój zaczął się denerwowac, ale juz pod kontrolą. Na zasadzie odwracania się od źródła strachu, dojechałyśmy do domu.
I się załamałam. Ani nei wraca do mnei ani do konia - zawsze tak było. Powinnam coś zmienić w moim podejściu pewnie, i w ramach "gr w zaprzyjaźnianie". Wydaje mi się, że koń ma do mnei szacunek, ale mimo moich usilnych starań, gdy cokolwiek się dzieje, on chce tylko abym dała mu spokój. Nawet po grze w zaprzyjaźnianie z radoscią uciekł ode mnie kłusem, mimo ze w ogóle nie napinałam liny, na której był.
Co i jak ja mam zrobić? Spróbujcie coś mi podsunać. Zalezy mi, aby on czerpał podobną radość z naszych kontaktów, co i ja. Dopóki nie zacznie być lepiej, nie mam co posuwać się dalej z robotą jakąkolwiek. Ale zbrakło mi już trochę pomysłów, jak to zrobić. To co robię, albo robię źle albo stosuję jeszcze od za krótkiego czasu grę w zaprzyjaźnianie(1 sesja dopiero, ale cała resztę robiłam duuuużo dłużej). Koń mnei szanuje, ale.. nic poza tym.
No i ważne - to kon raczej dominujący. Można się z nim dogadać, ale trzeba to robić umiejętnie. Nie wolno ustępować, ale i nic na siłę. On musi rozumieć, co ja i dlaczego chcę.
Jest to 9-cioletni koń, którego sama zajeździłam. Przeszedł ze mna trochę zawodów, itd. Zawsze tylko ja się nim zajmowałam. Po drodze było wiele epizodów, kłótni miedzy nami ale i mojego zrozumienia "aaaa, o to ci chodzi". Zawsze starałam się podchodzić do niego łagodnie, konsekwentnie i ze zrozumieniem. Zdarza mi się do niego przyjsć, pogłaskac, dać marchewkę, wyczyścić i nie siadać. Chodzę do neigo i innych koni na wybieg, przychodzą do mnie zawsze, on nawet jako pierwszy często się zbiera i podchodzi.
Nie jeżdże na nim ciagle, urozmaicam pracę - spacery w ręku do lasu, lonża z czambonem, troszkę pracy pod siodłem lekkiej jak u młodego konia(zrównoważenie, rozluźnienie, zadowolenie, wygięcia, przejścia). Lekkiej, bo nie jeżdżę na nim teraz dużo i miał przerwę dłuższą od jazd, więc zaczynam tak jakby "od początku".
Reaguje na każdą moją prośbę o odsunięcie się. Ja pracuję nad tym, aby jak się denerwuje, to uspokoić go, nie robić nic wbrew niemu. Jak prowadzę go, to niczego się nie boi, nie wchodzi na mnie, szanuje moją strefę. Nawet jak zacznę się cofać, to on też to zrobi.
Ale jednocześnie... jest to koń zamknięty dosyć w sobie. Nie nawiązuje nadmiernie kontaktów z kolegami ze stajni. Nie jest towarzyski ani skory do współpracy. Aby ta układała się zgrabnie i składnie, wymaga to ode mnie dużo pracy - żeby wykonywał co chce, ale nie czuł buntu ani się zmuszany. I umiem to osiągnąć. Jazdę kończymy na zadowolonym koniu, po wykonaniu róznych ćwiczeń od A do Z, w tym czasie i w taki sposób, jak ja chcę.
Wczoraj po lekturze o 7 grach zaczęłam z nim pracować. Uważam, ze szło mi dobrze. Pracowałam nad zaprzyjaźnieniem. Naprawdę łatwo poszło dotykanie do wszędzie ręką, nawet po ogonem. Potem to samo zrobiłam z torebką foliową - szło dłużej, ale też poszło, choć w najdelikatniejsze strefy się nie wtryniałam, bo wtedy robił się niespokojny. Nawet przytulił się do mnie głową, 2 razy zagadał jak do drugiego konia, przeżuwał. Nie podobało mi się tylko, ze próbował jeśc trawę - czy to ignoracja czy wyraz spokoju? Jak odchodziłam, to opornie, ale podążał za mną. Potem nawet kłusem się troszkę bawił i podskakiwał. Wtedy jeszcze raz go ręką podotykałam i zostawiłam. A to wszystko wśród innych koni, ludzi łażących z psami i parasolami. Upatrywałam w tym mój mały sukces
A mąci go jedno BARDZO DUŻE ALE: jak się ode mnie uwolni, to sam nie przyjdzie. Zawsze tak było. Jak z niego zlecę i puszczę wodze, to koń idzie w długą, zupełnie niezależnie od drugiego konia ani od tego czy to duzy czy mały teren, otwarty czy zamknięty.
Dzisiaj pojechałam z drugą osobą w krótki teren stępem. Okropnie panikował, mimo wcześniejszego odczulania pod stajnią. Jak zobaczył krowe, to siadłam, bo ją mało brakowało do utraty kontroli. Oczywiście nie trzymałam go za pysk, używałam łydki, starałam sie pilnować rozluźnienia ciała, mówiłam do niego, głaskałam, próbowałam zgiac w drugą stronę niz straszak, ale neistety musialam zsiąść. Jak sięuspokoił to wsiadłam i jechałysmy dalej. Nagle w krzakach lekko wróbel zaszelścił. I się zaczęło. Konie sie zerwały. Byłam przy oranym, to chciałam go w to wepchnąć(czułam, że po pierwszych 2 fule nie jest już spanikowany tylko.. zadowolony z wolnosci), ale jak poczuł pod kopytami to łeb w dół i wywalił z krzyża. Oczywiście zleciałam, siedziałam pierwszy raz od miesiąca na koniu. Drugi koń był spokojny i dal sie natychmiast zatrzymać. A mój pooooszedł oczywiście, w ogóle nie oglądając się na konia.
Sporo to zajęło, ale w końcu udało mi się do niego podejść gdy stał zmęczony(zwiał cwałem w orane i leciał w nim 200 m) i zaplątany w resztki ogłowia. Był spanikowany i przerażony. Dałam marchewkę, pogłaskałam i wróciłam do drugiego konia. Pewnie gdyby nie zaplątał się, to bym nei zdołała podejść...
Postanowiłam, ze nie będę taka dobra i w ramach szkolenia podejdziemy jeszcze kawałek nim do domu wrócimy. Okazało się to jednak beznadziejne bo jak ja jestem na ziemi, to koń nawet uchem nie ruszy. W ogień by wszedł..
To założyłam mu ogłowie drugiego konia, który poszedł dalej na nachrapniku. No i mój zaczął się denerwowac, ale juz pod kontrolą. Na zasadzie odwracania się od źródła strachu, dojechałyśmy do domu.
I się załamałam. Ani nei wraca do mnei ani do konia - zawsze tak było. Powinnam coś zmienić w moim podejściu pewnie, i w ramach "gr w zaprzyjaźnianie". Wydaje mi się, że koń ma do mnei szacunek, ale mimo moich usilnych starań, gdy cokolwiek się dzieje, on chce tylko abym dała mu spokój. Nawet po grze w zaprzyjaźnianie z radoscią uciekł ode mnie kłusem, mimo ze w ogóle nie napinałam liny, na której był.
Co i jak ja mam zrobić? Spróbujcie coś mi podsunać. Zalezy mi, aby on czerpał podobną radość z naszych kontaktów, co i ja. Dopóki nie zacznie być lepiej, nie mam co posuwać się dalej z robotą jakąkolwiek. Ale zbrakło mi już trochę pomysłów, jak to zrobić. To co robię, albo robię źle albo stosuję jeszcze od za krótkiego czasu grę w zaprzyjaźnianie(1 sesja dopiero, ale cała resztę robiłam duuuużo dłużej). Koń mnei szanuje, ale.. nic poza tym.
No i ważne - to kon raczej dominujący. Można się z nim dogadać, ale trzeba to robić umiejętnie. Nie wolno ustępować, ale i nic na siłę. On musi rozumieć, co ja i dlaczego chcę.