Nałogi .. narowy
Nałogi .. narowy
SylwiaodMargotguli Ale było gorzej- byłam przekonana, że kuc to klacz, wiec olewałam ją (go) z zasady
ale czemu :?: czy to dlatego że jest niski i patrząc z góry nie widziałaś "narządów" :lol: :?:
Cytat:a na poważnie: czemu klacze należy olewać z zasady :?::lol:
SylwiaodMargotguli Ale było gorzej- byłam przekonana, że kuc to klacz, wiec olewałam ją (go) z zasady
ale czemu :?: czy to dlatego że jest niski i patrząc z góry nie widziałaś "narządów" :lol: :?:
Cytat:a na poważnie: czemu klacze należy olewać z zasady :?::lol:
Kilka razy użyłam sformułowania AKCEPTACJA, nie miłość lub jakiś emocje. Może to „niezadowolenie” nie jest szczęśliwym określeniem i raczej użyłam go potocznie, tak w naszym języku. Nie trzeba od razu wyciągać moich słów z kontekstu i zupełnie odbiegać od sensu tego, co chciałam przekazać.
Uważam, że zawsze jesteśmy w stanie tak pracować z koniem, by zdobyć jego zaufanie do wykonywanych ćwiczeń i zaakceptowanie ich. Koń, który się buntuje, wykonuje swoje zadania niechętnie, jest spięty i wolniej się uczy. Jeśli koń w ćwiczeniach odnajduje więcej korzyści i jeszcze potrafimy go tym zainteresować, pokazać, że można się z nami pobawić, dlaczego miałby tego nie zaakceptować. Nie mówię o takiej wymuszonej „akceptacji” w sensie „godzenia się z losem” jak to ma miejsce w tej przedziwnej technice wypinania konia w boksie na noc. To jest przykład konia, który musi się poddać choć wcale nie musi zaakceptować. Mówi się też, że koń powinien zaakceptować wędzidło. I to nie jest „powinien”, że taki jego obowiązek i musi to zrobić sam z siebie. To nasz obowiązek, żeby tak z nim pracować, by mu tą akceptację ułatwić. Nie wyobrażam sobie układu partnerskiego wtedy, gdy mam w nosie to, gdy koń całym sobą mówi „Nie chcę mieć tego w pysku! Nie lubię! Nie rozumiem!”
Wyobrażam sobie dzieci w szkole, które mają lekcje z dwoma różnymi nauczycielkami. Jedna jest bardzo wymagająca, za bardzo, jak na takie małe dzieci, używa trudnych słów, wymaga umiejętności, które w wyobrażeniu uczniów są nie do zrobienia. Na dodatek słabo i niejasno tłumaczy i prowadzi lekcje monotonnie, bez przykładów i bez polotu. Druga z kolei Pani wprowadza do nauki elementy gry, pokazuje filmy i zdjęcia obrazujące to, o czym opowiada. Jasno stawia wymagania dbając by dzieci były w stanie im podołać, nagradza sukcesy nawet drobne, co motywuje je do pracy. Na które lekcje dzieci idą chętniej i gdzie uczą się lepiej? Którą Panią i jaką metodę nauczania przyjmą chętniej i zaakceptują?
Nie wydaje mi się, by konie kierowały się „miłością”. Są z nami, gdy mają z tego korzyści (bezpieczeństwo, wygoda, przyjemne doznania związane choćby z drapaniem).
Stare arabskie przysłowie głosi: możesz na siłę przyprowadzić konia do wodopoju, ale nie zmusisz go, żeby się z niego napił.”
Jeśli widzę, że koniowi nie podoba się to, czego wymagam, czytaj, że nie akceptuje mojego polecenia i tego co ma wykonać, buntuje się, to szukam przyczyny w swoim postępowaniu, bo albo wymagam za wiele, albo nie nagradzam kiedy trzeba, albo zwyczajnie koń nie rozumie o co mi chodzi. Przykład. Nie mogłam sobie poradzić ze zmianą kierunku w jedną stronę. Koń robił to nerwowo i wyraźnie nie lubił tego zadania. Już jak czuł, że się zbliża, to się spinał i wszystko wychodziło bardzo gwałtownie i energicznie. W końcu zaczął reagować silnym buntem na lekką sugestię pójścia w tą stronę. Musiałam poszukać błędów w sobie i znalazłam. Teraz koń wykonuje zmiany w oba kierunki w zupełnym rozluźnieniu.
Wymagania można mieć, ale trzeba umieć je stopniować, tak, by koń miał możliwość je wykonać i uwierzyć, że jest w stanie to zrobić i zapracować na nagrodę. Wtedy nie ma się co martwić, że koń przestanie chcieć z nami być. (po naszemu, że nie będzie nas kochał, bo mamy wymagania).
Cejloniara Nie wyobrażam sobie układu partnerskiego wtedy, gdy mam w nosie to, gdy koń całym sobą mówi „Nie chcę mieć tego w pysku! Nie lubię! Nie rozumiem!”
Cejloniara Nie wyobrażam sobie układu partnerskiego wtedy, gdy mam w nosie to, gdy koń całym sobą mówi „Nie chcę mieć tego w pysku! Nie lubię! Nie rozumiem!”
Ups. Jeżeli o mnie chodzi, użyłam słowa "miłość" bo akurat na poczekaniu lepsze mi do głowy nie przyszło Może bardziej by pasowała "sympatia"? A cudzysłów miał oznaczać, że nie należy go traktować dosłownie i "uczłowieczająco", a raczej jako zbiór zachowań, które w ludzkim odbiorze mogą być oznaką "sympatii".
Tak tylko chciałam wyjaśnić co ja miałam na myśli, bo chyba powstały jakieś niedomówienia. A może mi się tylko wydaje - zmęczona już jestem, a wtedy słabo kojarzę fakty
guli Z drugiej strony - kon.Miałam w życiu jednego konia, który darzył mnie bezinteresownym uczuciem... Ponoć taki koń zdarza się raz w życiu i każdemu życzę, aby trafił takiego wierzchowca, jak Kary. Nauczył mnie, że wiele można razem - jeśli się chce. To on mnie uczył - nie ja jego, on było moim "guru"... nic nie chciał - nie szukał smakołyków, po prostu chciał być blisko, bez względu na to czy miałam w łapie siodło, czy wiadro z marchewką... zawsze przybiegał, ha przyfruwał z najdalszego kąta pastwiska... do mnie - innych traktował z dystansem, często z agresją... i ludzi i konie... Nawet do boksu nie wpuszczał nikogo - sama musiałam go karmić, wyprowadzać , etc... (stał w pensjonacie, bo chciałam, by miał towarzystwo). Czy można to nazwać miłością? Może to za wielkie słowo... ale przyjaźń, sympatia, poczucie bezpieczeństwa...
Nie potrafię nazwać jego uczuć.
Wymagamy posłuszeństwa , w zamian dając jedzenie, opiekę. (...)
Czy kon to "docenia" ?
Czy darzy nas bezinteresownym uczuciem (...)
guli Z drugiej strony - kon.Miałam w życiu jednego konia, który darzył mnie bezinteresownym uczuciem... Ponoć taki koń zdarza się raz w życiu i każdemu życzę, aby trafił takiego wierzchowca, jak Kary. Nauczył mnie, że wiele można razem - jeśli się chce. To on mnie uczył - nie ja jego, on było moim "guru"... nic nie chciał - nie szukał smakołyków, po prostu chciał być blisko, bez względu na to czy miałam w łapie siodło, czy wiadro z marchewką... zawsze przybiegał, ha przyfruwał z najdalszego kąta pastwiska... do mnie - innych traktował z dystansem, często z agresją... i ludzi i konie... Nawet do boksu nie wpuszczał nikogo - sama musiałam go karmić, wyprowadzać , etc... (stał w pensjonacie, bo chciałam, by miał towarzystwo). Czy można to nazwać miłością? Może to za wielkie słowo... ale przyjaźń, sympatia, poczucie bezpieczeństwa...
Nie potrafię nazwać jego uczuć.
Wymagamy posłuszeństwa , w zamian dając jedzenie, opiekę. (...)
Czy kon to "docenia" ?
Czy darzy nas bezinteresownym uczuciem (...)
Gaga Miałam w życiu jednego konia, który darzył mnie bezinteresownym uczuciem... Ponoć taki koń zdarza się raz w życiu i każdemu życzę, aby trafił takiego wierzchowca, jak Kary.
Gaga Miałam w życiu jednego konia, który darzył mnie bezinteresownym uczuciem... Ponoć taki koń zdarza się raz w życiu i każdemu życzę, aby trafił takiego wierzchowca, jak Kary.
Tak, to ojciec Darca - może po prostu zachowywał się, jak pies zabrany ze schorniska... nie wiem, nie znam jego historii, wiem tylko, że był bity, bo na sam widok bata rzucał się na człowieka :-( ale i to przeszło z czasem :-)
Dla mnie nie było uciążliwe... tego, czego nauczył mnie Kary nikt mi nie odbierze, tego, jak wiele mi dał - zapewne żaden inny koń z "normalną" hostorią - nie byłby w stanie mi przekazać...
Gaga .. tego, czego nauczył mnie Kary nikt mi nie odbierze, tego, jak wiele mi dał - zapewne żaden inny koń z "normalną" hostorią - nie byłby w stanie mi przekazać...
Gaga .. tego, czego nauczył mnie Kary nikt mi nie odbierze, tego, jak wiele mi dał - zapewne żaden inny koń z "normalną" hostorią - nie byłby w stanie mi przekazać...
Guli mam wrażenie że nie piszesz o uciążliwości przyjaźni z koniem , tylko problemie rozpieszczenia - nawet rozpasania
Moim zdaniem koń ma być kumplem - fakt - ale ma też znać swoje miejsce, tj. nie wchodzić człowiekowi na głowę... Ma być posłuszny z chęci, nie ze strachu , ale posłuszny, bo nieposłuszny zwierzak może być po prostu niebezpieczny i to nie tylko dla człowieka, ale i sam dla siebie... Ma ufać tak, jak się ufa przywódcy, nie "koledze ze szkolnej ławki"
Jak sprzątam pastwiska, też często mam problem "koni śledczych"... tyle, że ustaliłam zasadę - "możecie za mną łazić, możecie się przyglądać, ale nie chcę pomocy w formie wywracania taczki, czy rozrzucania zagrabionego siana..."
Gaga Guli mam wrażenie że nie piszesz o uciążliwości przyjaźni z koniem , tylko problemie rozpieszczenia - nawet rozpasania
Gaga Guli mam wrażenie że nie piszesz o uciążliwości przyjaźni z koniem , tylko problemie rozpieszczenia - nawet rozpasania
mój arabek stoi w pensjonacie, jest w trakcie zajeżdżania. Zdecydowałam się go oddać...bo nie przełamałam bariery lęku przed jazdą na nim.
Niby klacz była trudniejsza, agresywna, a jednak ją ułożyłam sama pod siodło i podczas pracy miałam więcej radości niż dolółw, lęk jeśli się pojawiał to na bardzo krótko.
No i wczoraj pojechałam do tegoż pensjonatu...i właścicielka skarciła mnie za karmienie z ręki araba. Bo konik...rzuca się z zębami na wszystkich i wszystko dookoła.
To prawda karmię swoje konie z ręki...ale arab NIGDY u mnie nie gryzł nikogo! Przeciwnie był bardzo łagodny.
Podobnie klacz, która wcześniej gryzła /na poważnie, to nie było straszenie!/ mimo, ze dopiero u mnie zaczęła być karmiona z ręki -złagodniała.
Co mam o tym myśleć? Bo w tej chwili moja intuicja podpowiada mi, ze arabek nagle został zabrany w nowe miejsce, oddzielony od przyjaciółki, no i nie ma stałego dostępu do wybiegu. Poza tym u mnie było siano non stop , tam jest karmienie na godziny....
Dla konia to jest bardzo duzy stres, ze został zabrany z otoczenia ktore zna, od klaczy ktorą zna i tak naprawde nie ma nic wokoł znajomego, bo właciciela tez nie ma na co dzien.
Moze w ten sposob odreagowuje stres po prostu.
no właśnie też mi sie tak wydaje...
wczoraj jak wchodziłam do stajni i chciałam włączyć światło /już zmierzchało/ nagle poczułam jak jakiś koń rzuca się na mnie z pyskiem. Okazało się, że to był Miruś po prostu przeniesiony ze środka stajni do skrajnego boksu.
Tyle, że mnie nie gryzł...a dotykał. A potem próbował wcisnąć pysk pod moją pachę.
Sama nie wiem, szkoda mi go...bardzo źle znosi rozłąkę. Tyle, ze od 3 miesięcy szukałam kogoś kto by do nas dojeżdżał i pomagał mi pracować, ale nikt się nie zgodził. Każdy chciał u siebie...
OJ czuję się tak, jakby te konie były moimi dziećmi!