Szkolić oko i charakter - po spotkaniu z Gerdem
Szkolić oko i charakter - po spotkaniu z Gerdem
Kochani, poczułam potrzebę podzielenia się z wami moimi przemyśleniami po seminarium z Gerdem Haushmanem, tym, które odbyło się w minionym tygodniu w Poznaniu.
Trochę nie wiem od czego zacząć ale wiem co chcę powiedzieć NIe pamiętam kto to powiedział ale zacytuję: "człowiek, który chce drygować orkiestrą musi stanąć tyłem do tłumu".
Po pierwsze myślałam, że w moim przypadku więcej wyniosę z teorii a przy tak "znakomitych nazwiskach" część praktyczna będzie poza moją percepcją - miło się rozczarowałam.
Oczywiście, to nie jest tak REKREANCIE, że przez dwa dni obejrzałeś sobie trening profesjonalistów, przyjeżdżasz do domu, wsiadasz na konia i wszystko wychodzi. Niestety to mogło by być i poniekąd jest tak proste i tym samym tak proste nie jest.
Odpowiedź prozaiczna- jak nie przeprogramujesz swojego mózgu to jazda się nie przeprogramuje, choćbyś nie wiem jak usilnie starał się "jechać do przodu", "mieć konia przed sobą", choćbyś nie wiem jak bardzo starał się galopować do przodu w półsiadzie itd.... bo niestety wciąż się tylko starasz.
Że niby co? Chodzi o to, żeby się starać właśnie?!
Otóż nie! No bo postaraj się rekreancie kochany na krześle usiąść a teraz wstać.. a! a! a! Nie wstawaj! tylko się postaraj wstać!!...
Rozumiecie już o co mi chodzi? Starać się to za mało, to jest nic. Na koniu (i przy koniu i z końmi) albo się coś robi albo nie. I do tego, żeby coś robić w 100% potrzeba mieć bardzo jasny umysł i bardzo dobrze w głowie poukładane lub jak to się teraz modnie mówi "asertywnym trzeba być"...
Niestety o ile wielu z nas rekreantów umie się "wykłócić" o swoje na poczcie czy nawet w banku kredyt biorąc, umiemy się "wyeksponować" z naszymi poglądami politycznymi na FB to już nie koniecznie umiemy robić swoje w stajni.
Spojrzenia "światka" nas przytłaczają. Atmosfera wszech-obecnego "profi" nas pochłania i często nawet nie wiemy kiedy zapominamy po co w ogóle sobie konia sprawiliśmy, za to wiemy, że musimy "ganaszować", "przejeżdżać przez wędzidło" i "łydka, łydka". Szeregi gimnastyczne stają się celem samym w sobie dopieszczane do perfekcji przy czujnych spojrzeniach "otoczenia".
Bardzo, bardzo silny trzeba mieć charakter, żeby nie widzieć tych "profi" obok, żeby umieć sobie wyobrazić, że ich nie ma na tej samej ujeżdżalni gdy my tam jesteśmy.
I o tym moim zdaniem mówił Gerd (to był fragmencik)... ale jeśli rekreancie (i "profi" żyjesz wciąż jak Pani Bukiet, czyli tym "co ludzie powiedzą", to nawet nie zrozumiałeś co ten człowiek mówił. Podnosił ci się więc kącik ust w lekko drwiącym uśmiechu, gdy na seminarium usłyszałeś, że dobrym człowiekiem trzeba być, bo przecież to albo takie oczywiste ale co ma wspólnego z jeździectwem... no i do tego kto myśli o sobie jako o złym człowieku. Wszyscy przecież w swoich oczach jesteśmy dobrzy, uczciwi, jesteśmy wzorami człowieczeństwa.
Ta prawda oczywista zatacza koło i do nas wraca. No bo jeśli już nauczysz się "nie widzieć" na ujeżdżalni, to od tego tylko krok aby "nie widzieć" rzeczy nieistotnych poza nią. Nie rozpraszać się negatywnymi emocjami kreowanymi przez pewnych ludzi. I na początku pewnie będziesz trochę sam i to jest potrzebne.. a potem zaczną się pojawiać w twoim życiu dobrzy ludzie. I wrócisz na ujeżdżalnię i pewnego dnia aż się uśmiechniesz do przeszłości, że mogłeś kiedyś w relacjach ze swoim koniem mieć pewne problemy, a one teraz nie istnieją. Nie, że zniknęły - ich jakby nigdy nie było.
Nie będę się tu rozpisywać o czynieniu dobra bo i tak jakimiś egzorcyzmami chyba już powoli ten post zalatuje.
Wracając do samego seminarium. Po pierwszym dniu miałam pytania ale się z nimi wstrzymałam. I dobrze, bo logiczna całość dnia drugiego wszystkie rozwiała. Bardzo też jestem wdzięczna, że Gerd dał się nakłonić (dobrze, że głośno krzyczałam, hehe) i wyjaśnił problem kulawizny od ręki. I to jest właśnie taki problem z kategorii "tak naprawdę nie istnieje".
Od czasu seminarium w siodle siedziałam na razie dwa razy. Dużo mi jeszcze brakuje aby pewne problemy przestały istnieć i niestety pierwszego dnia nie za wiele zdziałałam... tak mi się przynajmniej wydawało. Mylnie jak się okazało. dopiero w domu uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu mój koń się spłoszył a ja się po prostu uśmiechnęłam i "poszłam" dalej (stępowałam obok koleżanki i rozmawiałyśmy). To w moim przypadku postęp olbrzymi. Zazwyczaj na mojego konia gdy jest tak wystany (nie chodził pod siodłem dwa tygodnie, tak się złożyło) i tak naładowany to nie wsiadałam... albo wsiadałam i siłą uzyskiwałam kontrolę (zaczynając od głowy i tak popularnego "ganaszowania").
Drugi dzień był cudowny. Wprawdzie przez 45 minut ponownie nie wydarzyło się nic za to na sam koniec przez około minuty uzyskaliśmy kłus w równowadze, rozluźnienieniu i rytmie...
Może kogoś śmieszy ta minuta ale powiem wam, że minuta po 4 latach sztywności, drobienia, szarpania się, skracania i nieregularności jest jak wieczność
Tym samym pozdrawiam wszystkich weterynarzy, kowali, "profi" i innych, którzy zawsze twierdzili, że "ten koń tak ma" i po prostu kiepski jest... Cóż panowie - przykre trzy słowa ode mnie: Jeździć nie umiecie
I jeszcze o "szkoleniu oka" słów kilka. To co widzicie staje się waszym światem - nie patrzcie więc na złą jazdę. Nie oglądajcie koni ganaszowanych, "wstawianych w ramy", bo jeśli nie umiecie jeszcze "nie widzieć tego, czego nie musicie" to was ta wizja zeżre. Wlezie wam taki widok do głowy i będzie wasz rzeczywistością. To jest udowodnione naukowo- serio, człowiek mimowolnie odtwarza wzorce które widzi. Oglądajcie więc jak najwięcej dobrych zdjęć, dobrych jazd i przejazdów. Szkolcie oko i charakter.
To o czym piszesz kotbury ja przeżyłam tu na tym forum. Jakąś niezwykłą podróż w głąb koniarskiego ja, której celem był tylko i wyłącznie najważniejszy koń an świecie - mój koń. Teraz czuje się jakby z mojej stajni było tysiąc okien na jeździecki świat. Nie w tym nic kontra tylko jest "hmm a to ciekawe" Czasem taka filozoficzna plaplanina też jest potrzebna, bo od czego wszystko się zaczyna jak nie od odpowiedniego myślenia i podejścia? To jak jakość galopu zależy od zagalopowania Bardzo to cenne, piękne i ważne, co napisałaś. Niezwykle trafne, szczególnie jak trudno radzić sobie ze spojrzeniami. Ja wstydzę się ich ogromnie, co jest jeszcze potęgowane przez moją tuszę (z dnia na dzień mniejszą). Po moim pierwszym i jedynym spotkaniu z Gerdem bałam się wsiadać na konia! Potem wsiadałam ale po pół godzinie albo zsiadałam robiąc przerwę by wsiąść dalej albo szłam z koniem do lasu na spacer w ręku. Latem miałam świetną klacz do jazdy, dużo bardzo umiejącą a ja głównie jeździłam kłusem z nosem do przodu, uczuciem takiej miękkości i bujania i nic mi się tak nie podobało jak taki kłus rozkosz czysta...i to parskanie podczas rozluźnienia.... Fajnie, że to napisałaś, ja nie mogłam pojechać w końcu a brakuje mi bardzo relacji proszę piszcie, co udało Wam się wynieść!!
Też z niecierpliwością czekam na spostrzeżenia i relacje :!:
Think inside the horse
Tak sobie zatytułowałam dzisiejszy post bo o tym słów kilka w kontekście seminarium z Gerdem.
Otóż każdy, kto choć trochę konno jeździ nie tylko po lesie czy u siebie za stodołą jest na pewnym etapie swojej drogi jeździeckiej konfrontowany przez "świateK" z terminem "zebranie".
Jest to zazwyczaj paskudny moment w naszym życiu (choć na początku nie zdajemy sobie z tego sprawy) bo zazwyczaj od tej chwili kiełkuje w nas (zasadzone przez to otoczenie, którego nie powinniśmy w ogóle zauważać) poczucie, że musimy konia zbierać. ...
Niestety mało kto potrafi nam wytłumaczyć czym to zebranie jest. Przestajemy wiec wtedy beztrosko wozić się na końskim grzbiecie i zaczynamy "pracę nad zebraniem". większość z nas pracuje ciężko, oj ciężko.
Najpierw bezskutecznie próbujemy zrozumieć czym zebranie jest. Niestety obiegowe opinie (a i o zgrozo popularne publikacje jeździeckie) podchodzą do problemu z tak zwanej (przepraszam za to nieparlamentarne określenie) "dupy strony", opisując na dzień dobry wizualny efekt.
Słyszysz więc rekreancie wiele długich zdań na temat "ustawienia" (w domyśle ustawienia głowy)... a twój mózg to, co słyszy interpretuje bezpośrednio (bo tak jest skonstruowany!) - więc przekłada na twoje wzorce ruchowe ustawienie głowy biednego zwierzęcia.
Potem zaraz słyszysz kolejne elaboraty na temat "przenoszenia ciężaru na tył". I znów twój mózg jako organ doskonały nie daje się oszukać. Więc wsiadasz na konia i mimowolnie "przenosisz ten ciężar na tył" (własny ciężar!!!). Odchylasz się w celu uzyskania obciążenia tyłu, i ciągniesz za wodze "przenosząc ciężar przodu ile się da do tyłu".
Mniej więcej w tym momencie "otoczenie" uświadamia cię, że przecież "nie ma zebrania bez impulsu"... tak więc do swojego pięknie ustawionego wierzchowca, u którego pracujesz (oj jak ciężko bolą ręce i nie rzadko tyłek) nad przeniesieniem ciężaru na tył dodajesz wisienkę na torcie w postaci ciągłego egzekwowania impulsu (łydka, łydka)....
... czytacie dalej? jesteście ze mną?... a wygodnie wam w tej chwili?
A przecież wystarczy zacząć z dobrej strony To jest bardzo proste. Wystarczy "think inside the horse".
Zamiast komunikować się ze zwom mózgiem "przenośniami i porównaniami" zróbcie to prosto.
Zarówno człowiek i koń są istotami doskonałymi. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Wasz mózg nie da się oszukać! Możecie oszukać konduktora w tramwaju, policjanta podczas kontroli drogowej, zus nawet czasem wam się uda oszukać, męża, matkę, ciotkę ale własnego mózgu nie oszukacie!!!
Nie rozmawiajcie sami ze sobą jak z idiotą! Czy naprawdę jak widzicie na światłach gościa w czerwonym porshe to myślicie, że jest on z założenia super kierowcą?
Think inside the horse!
Jak zacząć? Poprzez dokładne przyjrzenie się koniowi "inside". Nie myślcie więc o tym gdzie "ma znajdować się głowa" (na boga nie ustawiajcie głowy) ale zrozumcie "jak zbudowana jest głowa', "jak działa głowa" (a nie działa bez kręgosłupa. czy widział ktoś kiedyś działającą głowę bez tułowia?). Jeżeli chociaż raz w życiu (tak! wystarczy jeden raz! czy nasz mózg nie jest cudowny?!) ogarniecie budowę i procesy ruchowe jakie ona warunkuje, wasz mózg nie będzie potrzebował pojęć- frazesów, przenośni i opisów. Wasz mózg nie lubi jak mówić do niego jak do idioty, ale lubi rzetelne, proste i prawdziwe informacje. Gdy choć raz dostarczycie mu tych informacji "nie będziecie już potrzebni". Wasz mózg doskonale dogada się z ciałem i będą się super komunikować nie angażując waszego świadomego ja do tej konwersacji.
Wyrzućcie ze swojego słownika pojęcia "przenoszenia ciężaru na tył". Za to pozwólcie mózgowi zrozumieć jak działa tył, jak chodzi koń. Think inside the horse!
Koń jaki jest każdy widzi i o ile mu niczego nie brakuje ma 4 nogi, które po to zazwyczaj poruszają się niezależnie (lub współzależnie- kłus) aby koń się przemieszczał i nie przewracał, a do tego aby ten proces był poprawny musi być przede wszystkim "nieszkodliwy" dla organizmu. Coś musi więc przeciwdziałać grawitacji matki ziemi i wadze naszego wierzchowca w chwili kontaktu z podłożem, coś musi amortyzować te skumulowane działanie sił. Inaczej każde stąpnięcie kończyło by się dziurą w ziemi o ile nie połamaniem kończyn. Do przemieszczania i nieprzewracania służy odbicie i podparcie. We "wkraczaniu pod kłodę" nie chodzi o bezwzględny zasięg tego ruchu ale o to, co cały organizm dzięki temu zyskuje. czyli jak daleko może się przemieścić do przodu i jak długo może zostać na ziemi (od stania na ziemi przed upadkiem lepiej tylko chroni leżenie na ziemi. Ale jak wiadomo nie da się leżeć i przemieszczać równocześnie A co z amortyzacją? Coż, po to stawy zadu konia zginają się przeciwstawnie - patrząc od dołu na stawy widoczne gołym okiem, nie te w kopycie: pierwszy do przodu, drugi do tyłu trzeci do przodu, czwarty (to już w zasadzie kręgosłup) do tyłu. Powstaje z tego taka fajna sprężyna, taki resor. Jeśli nasz koń nie będzie używał tego resora (jeśli mu nie pozwolimy - o tym przy następnej okazji) to przy każdym kroku będzie przetaczał swój ciężar (kłodę) nad sztywną, prostą nogą a my będziemy mieć wrażenie, że siedzimy na kwadratowym kole. Niestety o ile poprzez poproszenie łydką konia w odpowiednim momencie (dana tylna noga odrywa się od podłoża) możemy uzyskać jej głębsze podstawienie pod kłodę, o tyle żadną "łydka, łydka" nie uzyskamy pracy sprężyny. tak się nie da a wręcz przeciwnie. Gdybyśmy nawet usiedli na zadzie to i tak koń nie ugnie w ruchu bardziej tylnych kończyn (no chyba, że ważymy pół tony, ale podejrzewam, że wtedy nasza sprężyna już by się zużyła i nie była w stanie wyprostować kiedy trzeba). Rozumiecie już teraz dlaczego "przemieszczanie ciężaru na tył" jest podchodzeniem do problemu "z tej drugiej, złej i bezsensownej strony". Think inside the horse!
Mój mózg podczas seminarium z Gerdem w końcu "pomieścił i poukładał sobie" co powoduje zginanie sprężyny. ale o tym może przy innej okazji.
Oczywiście mózg to nie śmietnik ani jakiś "magic box" więc nie wystarczy nawrzucać tam naraz wszystkiego, potrząsnąć głową i liczyć, że "samo się poukłada". tak się nie da i tak mózg nie działa. Mózg lubi porządek, więc to, co słyszy, stara się od razu ogarnąć i położyć na tą półkę, gdzie trzeba. dlatego nie frustrujcie się, jeśli przy waszym pierwszy, drugim czy nawet trzecim spotkaniu z końską anatomią i biomechaniką będziecie mieli wrażenie, że podczas wykładu rozumieliście a po 3 dniach wielu rzeczy nie rozumiecie. Mózg sobie wziął i zaczął układać na półki tyle ile mu się zmieści przy jednym załadunku. Więc odczekajcie trochę, posprawdzajcie jak to, co się zmieściło na raz się poukładało i znów podejdźcie do tematu. przeczytajcie tą samą książkę jeszcze raz za rok (zdziwicie się, że będziecie mieć wrażenie, że "o! nie pamiętam abym to czytał poprzednim razem"), idźcie na kolejne seminarium. nie od razu Kraków zbudowano. Ale gdy choć raz wasz mózg przyswoi sobie całość procesów to gwarantuję wam, że tak jak napisałam w poprzednim poście pewne problemy z jazdą jakie mieliście przestaną istnieć tak, jakby nigdy nie istniały.
I to jest bardzo bardzo proste, wystarczy tylko "think inside the horse".
kotbury jesteś genialna, pisz, koniecznie pisz!! Ja póki co trawię ale postaram się jeszcze popytać (jak przetrawię)
Ale już coś mam! Tak coś mi się kołacze, jak Pan Wojtek mówił kiedyś o tym, że zadnie nogi mają dźwigać a nie odpychać do tyłu. Coś tak podobnego miałaś na myśli?
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" Antoine de Saint Exupery
... dlatego też wielokrotnie żałuję że nie mam dodatkowej pary oczu na plecach. Widziałabym wtedy dokładnie nie tylko to, co dzieje się z przodem mojego konia ale także to co dzieje się z tyłem.
Niestety nie tylko ja mam problem z widzeniem do tyłu. Może właśnie z tego powodu (nieposiadania oczu na plecach) pojęcie "podstawienia zadu" jest jednym z bardziej mistycznych pojęć w jeździectwie z jakim rekreancie kochany przyjdzie ci się zmierzyć. Bo o ile stojąc na ziemi i obserwując inne osoby na koniu WIDZISZ gdzie jest zad o tyle siedząc na koniu samemu zazwyczaj bierzesz na wiarę to gdzie zad się aktualnie znajduje i co się z nim dzieje.... i często mijasz się z prawdą.
Nie chcę wierzyć, że gdy ja siedzę na koniu może on "podstawić zad", chcę aby to robił. Nie chcę wierzyć, że być może mój koń kiedyś zacznie poruszać się w zebraniu, chcę aby za każdym razem gdy pracujemy zaczynał to robić.
Coż, nawet gdybym 90% mojego życia poświęciła na medytację to śmiem wątpić, że kiedykolwiek oczy wyrosną mi na plecach. Wam pewnie też nie. Więc pogódźcie się z tym faktem. Skoro nie macie i nie będziecie mieć oczu na plecach a wiara to trochę za mało aby mieć realny obraz sytuacji to skorzystajcie z innych zmysłów i części ciała jakie dała wam matka natura aby wiedzieć (a nie WIERZYĆ) co dzieje się z zadem.
Mówiąc zad mam namyśli WSZYSTKO to co za siodłem. Czyli zad- zad z ogonem ale także tylne nogi, ale i kręgosłup (za siodłem do ogona) i brzuch. Widział ktoś kiedyś żywego, zdrowego konia z zadem bez nóg?
Żeby wiedzieć (a nie wierzyć) gdzie może znajdować się w danej chwili zad trzeba wiedzieć (czyli rozumieć a nie przyjmować jak dogmat na wiarę) gdzie znajdują się nogi i kręgosłup i gdzie mogą się one znajdować względem siebie (ich fizyczne i anatomiczne funkcje i ograniczenia). A skoro rekreancie drogi nie mając oczu na plecach nie możesz tego zobaczyć musisz to "poczuć".
Teraz następuje część praktyczna czyli zadanie domowe.
Usiądź na swym koniu wygodnie. Nie garb się, bo wygodnie to nie znaczy niechlujnie i nie chciałbyś aby twój koń cię zaczął małpować (nie wiecie, że zwierzęta upodabniają się do właścicieli) i żeby zaczął się garbić.
Najpierw w stępie skoncentruj się na jednej nodze (dwie naraz na początek dla mnie były nie do ogarnięcia. Co się z nią dzieje? Tak, najpierw pomagaj sobie oczami i wygnij się i patrz.
Noga stoi na ziemi - to właśnie w tym momencie podpiera cały ciężar zadu i wykonuje ogromną pracę ale ledwie zad się nad nią przetoczy noga zaczyna odpychać się mocno od podłoża "pchając" całego konia w przód. Gdy już wykona tą część pracy odrywa się od podłoża i dzięki rozluźnionemu ale aktywnie pracującemu grzbietowi i silnym mięśniom dobrzusznym jest podciągana pod kłodę aby sięgnąć jak najdalej i ponownie dotknąć podłoża. wtedy też ma sporą robotę do wykonania. Po pierwsze (choć na naprawdę po drugie) zaczyna ponownie podpierać cały zad ( w tej chwili druga noga jest w powietrzu więc to oparcie jest potrzebne aby koń się po prostu nie wywrócił) ale po drugie, ( a tak na prawdę po pierwsze) hamuje ruch i amortyzuje to hamowanie i grawitację, która czy tego chcemy czy nie, ma swój znaczący udział w poruszaniu się każdej istoty na tej planecie.)
Tu włącza się sprężyna. Im lepiej ugną się wszystkie stawy tym lepsze hamowanie i amortyzacja. Jest stabilniej. Sprężyna pracuje wtedy cała równomiernie. Siły rozkładają się równomiwernie na wszystkie tkanki miękkie, a nie na stawy i kości, które nie są do tego stworzone. Koń trochę waży, a noga dotyka podłoża z jakby nie było znacznej wysokości. Spróbujcie zeskoczyć z ławki nie uginając ani bioder, ani kolan, ani nie pochylając się do przodu - takie pikowanie w dół. To znaczy broń boże nie próbujcie tego robić!!! Rozumiecie już dlaczego?
Wracamy do zadania domowego. więc jak już rekreancie kochany napatrzysz się na tą podróżującą nogę oczami, to siądź ponownie wygodnie z oczami do przodu i użyj swojego siedzenia. "Patrz" za przeproszeniem tyłkiem i odtwarzaj w pamięci dokładnie mechanikę ruchu tej nogi. To wcale nie jest takie proste i nie zrażaj się jeśli ci to nie wychodzi. śmiem twierdzić, że im dłużej jeździsz tym może ci być trudniej, w końcu tyle lat w coś "wierzyłeś", że ciężko jest się mózgowi przestawić na tryb "teraz mam w 100% wiedzieć i to jest moje zadanie, a nie tylko wierzyć".
Jeśli masz dobrą koleżankę, kolegę, męża, przyjaciela itd. to poproś ich najpierw o pomoc z ziemi. nie muszę być koniarzami, nie muszą nawet umieć jeździć konno. Wytłumacz im tylko jak działa końska noga i niech staną i głośno mówią:
- podpiera
- odpycha
-podchodzi
- hamuje
- amortyzuje, podpiera
- odpycha i tak dalej
Możecie na początek zamknąć oczy aby wasz tyłek zrozumiał, że to on teraz jest odpowiedzialny za przekazywanie bodźców do mózgu a oczy (skoro i tak nie widzą co się dzieje z tyłu) mają fajrant.
Nie wiem ile trwa opanowanie tej umiejętności dla dwóch nóg płynnie w każdym chodzie aby zawsze i w każdej sekundzie wiedzieć co się z nogą dzieje. pewnie wcale nie tak długo ale ja jeszcze mam za mało wyćwiczony charakter i zamiast robić to co powinnam to się co chwilę przejmuje tym, czym nie powinnam i nauka nie progresuje bo nie jest wykonywana Podejrzewam, że jeśli pracować nad tym po 10-15 minut na każdej jeździe to zajmie nam to od miesiąca do dwóch.
No dobra ale miało być o podstawieniu zadu... no i było! Bo to właśnie ruch tylnych nóg w połączeniu z uginaniem się wszystkich stawów (wszystkich) jest podstawieniem zadu. Im głębiej noga wkracza pod kłodę i im większe ugięcie wszystkich stawów (amortyzacja i faza podparcia) tym większe podstawienie.
Proste? Proste prawda... to gdzie jest haczyk?
Ano nie ma fizycznej możliwości aby stawy się ugięły, a nogi zaczęły sięgać głębiej pod kłodę w każdym kroku, poprzez wydłużenie fazy podparcia (im dłużej jedna noga na ziemi tym więcej czasu ma druga aby wkraczać pod kłodę) bez rozluźnienia i pracy grzbietu. Czemu?
Think inside the horse. Ano dlatego, że jakby nie było mięsień najdłuższy grzbietu jest przymocowany (poprzez różne struktury w ciele konia) w zasadzie do zadu (zad to wszystko to co za siodłem). Jeśli więc mięsień ten jest napięty i skrócony to nie ma takiej możliwości aby nogi pokonały jego opór (ten mięsień jest wieeelki i silny) i aby noga mogła się pozginać we wszystkich stawach i aby mogła dzięki temu zgięciu (amortyzacja i dłuższa faza podparcia) sięgnąć głębiej do przodu - skrócony, sztywny mięsień ciągnie ją do tyłu.
Są jeszcze dwie ważne rzeczy w tym procesie;
a) gotowość mięśni na przyjecie takiego obciążenia ( to tkanki miękkie czyli mięśnie i więzadła mają dźwigać ciężar konia w fazie podparcia)
b) nasza komunikacja z koniem
Gerd na seminarium b. dokładnie wyjaśnił punk b) tłumaczą działanie całego grzbietu i mięśni dobrzusznych. W bardzo dużym uproszczeniu to skurcz mięśni dobrzusznych powoduje ruch nogi do przodu. Jeśli więc chcecie aby wasz koń ruszył nogą do przodu stymulujecie mięśnie dobrzuszne... działaniem łydki oczywiście. Noga zaczyna kończyć fazę podparcia, zaczyna odrywać się od podłoża, zastymulowanie mięśni brzucha w tym momencie powoduje niejako bezwarunkowy odruch ich większego skurczu, który niesie za sobą sięgnięcie nogą głębiej.
A co dzieje się gdy mięśnie brzucha są bombardowane działaniem naszej łydki w innej fazie, np. na początku fazy podparcia? To wyobraźcie sobie, że idziecie i wasza lewa noga jest w górze a prawa na ziemi i w tym momencie ktoś kopie was w lewą nogę abyście ją już postawili... jaka będzie wtedy długość waszych kroków, jaki będzie rytm jak wpłynie to na waszą równowagę, czy zdążycie ugiąć odpowiednie stawy czy raczej wasza noga dotknie ziemi tupiąc pionowo w dół...
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dlatego dobrze dawane sygnały (pomoce) łydką dawane w odpowiednim czasie są niewidoczne nawet dla osoby stojącej na ziemi. Są niewidoczne bo współgrają z naturalnymi procesami ruchowymi konia w danej chwili.
Osobiście jestem beznadziejnym jeźdźcem. Na konia wsiadłam pierwszy raz jakieś 8 lat temu i wtedy już byłam bliżej wieku średniego niż młodego. To o czym tu pisze dotarło do mnie tydzień temu- na seminarium z Gerdem. Przedtem jak cyrkowa małpa "dusiłam" wszystkie "łydka, impuls, do przodu, nie pochylaj się, odchyl się itd." na każdej jeździe i nie rozumiałam czemu pomimo tak precyzyjego wykonywania instrukcji mój koń rusza się jak spętana kukła.
Trochę mi szkoda, że straciłam w zasadzie te 8 lat ale jeszcze bardziej mnie boli, że mojemu koniowi zabrałam kilka dobrych lat zdrowego życia.
Cóż jak to mówią lepiej późno niż wcale. teraz powoli będziemy odbudowywać równowagę i się prostować. Ale o tym następnym razem.
Wczoraj kurier przyniósł mi spóźniony prezent imieninowy od męża (imieniny miałam 21 styczna hahaha) - najnowszą tłumaczoną na polski dużą i ciężką księgę Gerda cały łikend będę molować w niej!
A proszę, czy ktoś mi może powiedzieć, jaka jest opinia Gerda na temat tych nachrapników, które idą pod wędzidłem? (skośnik, hanower, meksykański) Bo zaobserwowałam na zdjęciach z jego seminariów i z tego co mówiła Pani Gosia, że raczej jest przeciwnikiem stosowania takich zamykaczy pyska (nie wiem jakie inne może być działanie takich nachrapników). Osobiście ich nie lubię i traktuje jak zaklejenie koniowi buzi (ryby i konie głosu nie mają). A Gerd? Czy dobrze mi się wydaje, że on też ich "nie lubi"?
Gerd nie lubi nachrapników które blokują kński pysk , a przecież chcemy żeby koń miał "rozluźnioną potylicę " i żeby przeżuwał . Zaciśnięty nachrapnikiem pysk konia uniemożliwia przeżuwanie , a brak przeżuwania to zablokowana potylica.
Aga jak już masz tę książkę to zerknij na 85 stronę . Tam po prawej stronie jest obrazek który przez błąd druku został odwrócony lustrzanie i nie zgadza się z podpisem.
Jest jeszcze kilka "głupich" błędów , ale ten jest najistotniejszy .
Do zobaczyska w Sierakowie .
Czy na pewno chodzi o stronę 85? A nie 185??
Oczywiście 185 dzięki
Milo się czyta relacje. Dodam, że obecnie poszukuję side pull'a, bo mam pożyczony i chcę go oddać, a bez niego już "nie dam rady". Szukając informacji o jego sprzedaży natknęłam się na wątek o skośnikach na Forum w tym i na własne wypowiedzi sprzed jakiegoś czasu. Sądzę, że zmiana nastawienia do wielu spraw wynika dzięki Wam, Moi Drodzy. Konie są bardzo wdzięczne, szczególnie Mała, uczona na side i halterku od samego początku. :wink:
Wystarczy przyjechać na zjazd UPHB do Sierakowa , tam będą taniej niż gdzie indziej
Też liczę na to, że będą kolejne edycje/ roczniki bo niestety jeszcze pewnie przez jakieś 2 - 3 lata weekendy mam wszystkie zajęte
A dziś wpis, słów kilka o szkoleniu charakteru zatytułowany
"Im więcej języków znasz tym bardziej jesteś człowiekiem"
I nie, nie będzie o marchewkowych bacikach, samcach/samicach alfa itd.
Będzie o jednej z podstaw człowieczeństwa czyli przyjaźni.
Przyjaciołom się ufa, z przyjaciółmi chętnie się spędza czas, a w wielu przypadkach przyjaciele rozumieją się bez słów.
Ale przyjaciel to jest taka osoba, która nie narzuca ci swojego zdania, akceptuje twoje braki i nigdy nie stawia warunków ponad twoje siły. I dla takiej osoby ty jesteś w stanie zrobić to samo. Bo przyjaźń jest równoznaczna z kompletnym brakiem samolubności. Tylko aby to była przyjaźń, a nie żerowanie na kimś to musi działać w dwie strony.
Zawsze mnie zastanawiają sytuacje (jak ta, której byłam świadkiem kilka dni temu) gdzie osoba na koniu pozornie uprawia prawidłowe (czytaj humanitarne i przyjazne koniowi jeździectwo). Tylko czemu wszystko jest dobrze do momentu gdy wszystko jest dobrze?! Niech no tylko koń drugi czy trzeci raz z rzędu chce jednak podnieść głowę albo zepnie się z powodu wkroczenia w jego strefę bezpieczeństwa drugiego konia. Zaraz znika "dobroć", "delikatność" i "Gerd mówi, że"... za to pojawia się krzyk, kopniaki i ciągnięcie za pysk. Oczywiście jeszcze zanim atak furii bezmocy się pojawi to już w głowie takiego jeźdźca uknute jest racjonalizowanie takich zachowań - "I czego tak zapierdalasz debilu"... Niezła diagnoza...
Brutalność i przemoc (bo nic to innego) za tzw. "zapierdalanie". No bo przecież "zapierdalanie" jest zabronione. Koń może wszystko, może się przepychać (ach pracujemy jeszcze nad ustalaniem hierarchii), może nie dawać dotykać sobie uszu (on taki wrażliwy), może być agresywny wobec innych koni na padoku (ach no taki już jest zaczepny ma charakterek) może ci za przeproszeniem "na głowę nasrać" ale jakbyś rekreancie kochany nie wiedział - koń nie może "zapierdalać". Ani przez chwilę!
Jeźdźcu gdybyś był "człowiekiem" na koniu to przede wszystkim byłbyś przyjacielem. A gdybyś był przyjacielem to rozumiałbyś to, co mówi do ciebie twój przyjaciel. I wcale nie musiałby mówić w twoim języku i tak byś go rozumiał.
Konie mówią językiem koni dlatego, że są końmi. Tak jak ludzie mówią mową ponieważ są ludźmi. Żaden koń nigdy nie wydusi z siebie słowa bo nie ma krtani i wtrun głosowych przystosowanych do wypowiadania słów. Ale i żaden człowiek nigdy nie zamacha ostrzegawczo ogonem, bo go nie ma, czy nie położy po sobie uszu bo nie tak są ludzkie uszy zbudowane. Jasne jak słońce i nikogo to nie dziwi.
To mnie dziwi z kolei dlaczego jeśli po seminarium z Gerdem ludzie zrozumieli, że "kulawizna od ręki" to mowa konia na temat jego krzywego kręgosłupa, to czemu nie rozumieją, że "zapierdalanie" jest oznaką ratowania swojej utraconej równowagi.
Proponuję każdemu, kogo koń raz, drugi czy trzeci podczas jazdy "zapierdala" podziękować mu za to!!! Tak, tak! Podziękować! Już tłumaczę.
Nie byłeś przyjacielem na tyle aby zobaczyć, że pomimo tego, że usilnie się starasz twój koń się dziś nie rozluźnia, ani nie rozciąga. Seminarium z Gerdem było super, a treningi z jeźdźcami mega inspirujące. wszyscy byliśmy świadkami niesamowitych przemian obecnych tam koni (i jeźdźców). Ale ci jeźdźcy, którzy brali udział w części praktycznej wszyscy bez wyjątku byli przyjaciółmi swoich koni. Być może mieli "kryzysy" w swoich relacjach i też w pewnych kwestiach nie mogli się ze swoimi końmi dogadać ale jednak rekreancie kochany przyznasz chyba, że żeby regularnie skakać parkur 145 czy komunikować się ze swoim koniem z bryczki to jednak komunikacja musi być dobra i przebiegać w dwie strony.
Żadna więc z tych osób z sugestii i wskazówek Gerda na temat wypracowywania równowagi poziomej raczej nie uczyni "religii długiej wodzy z nosem przy ziemi". Doktryny są pomocne bo porządkują świat ale doktryniarstwo nie prowadzi do niczego dobrego. (Przerywnik - w temacie doktryniarstwa opowiem wam przy innej okazji jak wypaczono sens ćwiczenia łopatką do wewnątrz zapisem o 30 stopniach i jak osoba, która pierwsza dokładnie opisała to ćwiczenie i je wprowadzała do kanonu jazdy nigdy nigdzie o 30 stopniach nie mówiła, a jak z kolei inna osoba, która zauważyła, że często efekt jest dobry przy 30 stopniach rozwinęła to ćwiczenie w łopatką na zewnątrz... co doktryniarze w ogóle pomijają czyniąc z mało istotnych 30 stopni religię).
Wracamy! Rekreancie kochany, jeśli usilnie starasz się wypracować u swojego konia rozluźnienie i pracę grzbietu, to na boga skoncentruj się na pracy grzbietu i zostaw tą głowę w spokoju.
Doktryniarstwo jest przeciwieństwem logicznego myślenia. Zwalnia z myślenia, zastępując tą podstawową zdolność homo sapiens ślepą wiarą i ślepym naśladownictwem!
To, że z początku najlepsze rzeczy dla pracy grzbietu osiąga się jazdą " z nosem przy ziemi", nie oznacza automatycznie, że jazda z nosem przy ziemi musi zaowocować prawidłową pracą grzbietu!!!
Gdyby tak było, konie nigdy niesiodłane, spędzające 24h na dobę z nosami przy trawie miałby najlepsze mięśnie grzbietu, od razy w top kondycji do dźwigania jeźdźca z siodłem. .
Jeśli więc rekreancie kochany pomimo twoich usilnych starań twój koń nie chce iść z głową w dole to się zastanów nad paroma doktyrnami, które sobie wtłaczasz do głowy:
-po pierwsze jazda za sprzączkę nie jest celem samym w sobie. jazda za sprzączkę ma być efektem twojego oddawania wodzy,
- po drugie mechaniczne (ręką) nakłanianie konia do galopu (na ciasnej wolcie) z nosem przy ziemi jest równoznaczne z tym, jakby cię ktoś ciągnął za nogi i ręce w celu "no rozciągnij się, rozluźnij się"- super, no nie?..
Guzik się ma do prawidłowości tego ćwiczenia fakt trzymania przez ciebie wodzy za sprzączkę bo i co z tego jak raz po raz korygujesz ustawienie głowy wodza działającą wstecz, a z kolei w innych chwilach raz zewnętrzna raz wewnętrzna wodza dyndają radośnie.
Wierz mi rekreancie - można konia rolować bez ustawiania mu nosa za pionem czy sztucznego unoszenia szyi w pion. Gwałt jaki zadaje kolumnie kręgosłupa twoje usilne "rozluźnianie" jest dokładnie taki sam jak gwałt zadawany przez wyznawców "holenderskiej szkoły olimpijskiej" ideą zaokrąglania szyi w celu uniesienia grzbietu...
I na sam koniec wisienka na torcie do zaistniałego, opisywanego przeze mnie zdarzenia. Jeśli twój koń pomimo wielu miesięcy twojej usilnej pracy nadal (będąc uprzednio wypadokowany, nakarmiony, wygalopowany) nie jest w stanie nawet minimalnie ugiąć zadniej kończyny w galopie to coś jest nie tak. więc nie wymagaj od konia, z którym coś jest nie tak wszystkiego na tak. Nie będzie on na tak gdy w niedalekiej odległości mijają go konie. Czemu? Ano temu, że jak się chodzi nie uginając nóg to zapewne nie jest to przyjemne i powoduje ból. A jak mnie coś boli to nawet jak podchodzi do mnie znajomy to wolę aby jednak np. nie poklepywał mnie po ramieniu. Jeśli jednak znajomy podejdzie tak blisko jakby miał mnie jednak poklepać to całe moje ciało skurczy się w odruchu obronnym niejako uprzedzając to, co zdarzyć się może.
Ciało skurczone nie jest rozciągnięte, a ciało skurczone w oczekiwaniu na ból nie jest i nie będzie rozluźnione. Koń, który nagle nie w rytm galopu kurczy mięśnie, zmienia rytm kroku i traci równowagę.
Co ma zrobić koń, który w galopie na ciasnej wolcie nagle utracił równowagę? Zaiste wierz mi on też chciałby aby wyrosła mu nagle piąta noga pod brzuchem żeby się mógł podeprzeć. No ale niestety zapewne twoja stajnia nie jest w Hogwarcie, a twoim trenerem też pewnie nie jest Harry Potter, więc na takie czary nie masz co liczyć. Twój koń musi zrobić to, do czego zmusza go siła z tego świata, czyli grawitacja - podeprzeć się tym co posiada. Ciesz się rekreancie, że jeszcze nie jest tak źle i nie musiał użyć do tego głowy tylko wciąż używa do tego nóg... czyli stawia je szybciej na ziemi niż dotychczasowy rytm skoków jego galopu.. i tak, "zapierdala".
Czy rozumiesz już teraz, że "zapierdalając" w takiej chwili twój koń jest twoim najlepszym przyjacielem i dba o to abyś sobie przy wywrotce razem z nim karku nie skręcił?
Ty za to jesteś łajzą skończoną, wrzeszcząc na niego i obrzucając wyzwiskami i durniem jesteś skoro ni jak nie pojmujesz, że jeśli z jakiś przyczyn twój koń nie może ugiąć stawów kończyn tylnych to nie ma opcji, żeby sama głowa (przy ziemi) rozwiązała problem "dupy".
Zaiste obrazki "koń mądrzejszy od właściciela" są w moim otoczeniu coraz częstsze. Niestety powiem wam, że ja sobie z tym nie radzę. Mój charakter jest za słaby. Widząc to, co miałam okazję ostatnio zobaczyć nie wiem jak reagować.
Jak ja mam jeździć w tej samej ujeżdżalni gdzie 20 m obok ktoś się wyżywa na koniu? co mam przekonywać mojego konia, że "ta przemoc go nie dotyczy" i "my robimy swoje" a " to się nie dzieje" i "odgródź się od tego niewidzialną ścianą"???
Spoko, możesz ignorować to, że ktoś z ciebie szydzi, że szkółka wisi na płocie i dorabia właśnie do twojego konia niestworzone historie jego pochodzenia.. luz, ale jak możesz wymagać od konia aby "nie widział" przemocy wobec przedstawiciela swojego gatunku, która dzieje się tu i teraz?!! To tak jakbyś na przystanku autobusowym stał a grupa młodocianych oprychów okładała butami leżącego staruszka, a ty byś sobie smsm czytał w telefonie ze słuchawkami na uszach...czujecie absurd takiej sytuacji.
Czasami mam wrażenie, że ja byłam na "jakimś innym seminarium z Gerdem" niż niektóre osoby... i pomyśleć, że ja byłam tylko na jednym a te niektóre osoby na dwóch;(
Iloma językami władasz, tylekroć jesteś człowiekiem i choć nikt nie wymaga od ciebie "mówienia językiem koni" to przynajmniej bądź jak prawdziwy przyjaciel i się porozumiewaj. Słuchaj co twój koń mówi do ciebie i nie przedkładaj doktryny ponad przyjaźń.
Suchy ten mój dzisiejszy post (obiecuje poprawę i więcej merytoryki o chodach bocznych), ale po prostu to co ostatnio widzę na własnym podwórku czy to co czytam w necie na temat seminarium i tego "no i co takiego wielkiego ten Heusham mówi" odbiera mi wiarę w inteligencję mojego gatunku.