02-11-2013, 11:22 AM
Kochani, poczułam potrzebę podzielenia się z wami moimi przemyśleniami po seminarium z Gerdem Haushmanem, tym, które odbyło się w minionym tygodniu w Poznaniu.
Trochę nie wiem od czego zacząć ale wiem co chcę powiedzieć
NIe pamiętam kto to powiedział ale zacytuję: "człowiek, który chce drygować orkiestrą musi stanąć tyłem do tłumu".
Po pierwsze myślałam, że w moim przypadku więcej wyniosę z teorii a przy tak "znakomitych nazwiskach" część praktyczna będzie poza moją percepcją - miło się rozczarowałam.
Oczywiście, to nie jest tak REKREANCIE, że przez dwa dni obejrzałeś sobie trening profesjonalistów, przyjeżdżasz do domu, wsiadasz na konia i wszystko wychodzi. Niestety to mogło by być i poniekąd jest tak proste i tym samym tak proste nie jest.
Odpowiedź prozaiczna- jak nie przeprogramujesz swojego mózgu to jazda się nie przeprogramuje, choćbyś nie wiem jak usilnie starał się "jechać do przodu", "mieć konia przed sobą", choćbyś nie wiem jak bardzo starał się galopować do przodu w półsiadzie itd.... bo niestety wciąż się tylko starasz.
Że niby co? Chodzi o to, żeby się starać właśnie?!
Otóż nie! No bo postaraj się rekreancie kochany na krześle usiąść a teraz wstać.. a! a! a! Nie wstawaj! tylko się postaraj wstać!!...
Rozumiecie już o co mi chodzi? Starać się to za mało, to jest nic. Na koniu (i przy koniu i z końmi) albo się coś robi albo nie. I do tego, żeby coś robić w 100% potrzeba mieć bardzo jasny umysł i bardzo dobrze w głowie poukładane lub jak to się teraz modnie mówi "asertywnym trzeba być"...
Niestety o ile wielu z nas rekreantów umie się "wykłócić" o swoje na poczcie czy nawet w banku kredyt biorąc, umiemy się "wyeksponować" z naszymi poglądami politycznymi na FB to już nie koniecznie umiemy robić swoje w stajni.
Spojrzenia "światka" nas przytłaczają. Atmosfera wszech-obecnego "profi" nas pochłania i często nawet nie wiemy kiedy zapominamy po co w ogóle sobie konia sprawiliśmy, za to wiemy, że musimy "ganaszować", "przejeżdżać przez wędzidło" i "łydka, łydka". Szeregi gimnastyczne stają się celem samym w sobie dopieszczane do perfekcji przy czujnych spojrzeniach "otoczenia".
Bardzo, bardzo silny trzeba mieć charakter, żeby nie widzieć tych "profi" obok, żeby umieć sobie wyobrazić, że ich nie ma na tej samej ujeżdżalni gdy my tam jesteśmy.
I o tym moim zdaniem mówił Gerd (to był fragmencik)... ale jeśli rekreancie (i "profi"
żyjesz wciąż jak Pani Bukiet, czyli tym "co ludzie powiedzą", to nawet nie zrozumiałeś co ten człowiek mówił. Podnosił ci się więc kącik ust w lekko drwiącym uśmiechu, gdy na seminarium usłyszałeś, że dobrym człowiekiem trzeba być, bo przecież to albo takie oczywiste ale co ma wspólnego z jeździectwem... no i do tego kto myśli o sobie jako o złym człowieku. Wszyscy przecież w swoich oczach jesteśmy dobrzy, uczciwi, jesteśmy wzorami człowieczeństwa.
Ta prawda oczywista zatacza koło i do nas wraca. No bo jeśli już nauczysz się "nie widzieć" na ujeżdżalni, to od tego tylko krok aby "nie widzieć" rzeczy nieistotnych poza nią. Nie rozpraszać się negatywnymi emocjami kreowanymi przez pewnych ludzi. I na początku pewnie będziesz trochę sam i to jest potrzebne.. a potem zaczną się pojawiać w twoim życiu dobrzy ludzie. I wrócisz na ujeżdżalnię i pewnego dnia aż się uśmiechniesz do przeszłości, że mogłeś kiedyś w relacjach ze swoim koniem mieć pewne problemy, a one teraz nie istnieją. Nie, że zniknęły - ich jakby nigdy nie było.
Nie będę się tu rozpisywać o czynieniu dobra bo i tak jakimiś egzorcyzmami chyba już powoli ten post zalatuje.
Wracając do samego seminarium. Po pierwszym dniu miałam pytania ale się z nimi wstrzymałam. I dobrze, bo logiczna całość dnia drugiego wszystkie rozwiała. Bardzo też jestem wdzięczna, że Gerd dał się nakłonić (dobrze, że głośno krzyczałam, hehe) i wyjaśnił problem kulawizny od ręki. I to jest właśnie taki problem z kategorii "tak naprawdę nie istnieje".
Od czasu seminarium w siodle siedziałam na razie dwa razy. Dużo mi jeszcze brakuje aby pewne problemy przestały istnieć i niestety pierwszego dnia nie za wiele zdziałałam... tak mi się przynajmniej wydawało. Mylnie jak się okazało. dopiero w domu uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu mój koń się spłoszył a ja się po prostu uśmiechnęłam i "poszłam" dalej (stępowałam obok koleżanki i rozmawiałyśmy). To w moim przypadku postęp olbrzymi. Zazwyczaj na mojego konia gdy jest tak wystany (nie chodził pod siodłem dwa tygodnie, tak się złożyło) i tak naładowany to nie wsiadałam... albo wsiadałam i siłą uzyskiwałam kontrolę (zaczynając od głowy i tak popularnego "ganaszowania").
Drugi dzień był cudowny. Wprawdzie przez 45 minut ponownie nie wydarzyło się nic za to na sam koniec przez około minuty uzyskaliśmy kłus w równowadze, rozluźnienieniu i rytmie...
Może kogoś śmieszy ta minuta ale powiem wam, że minuta po 4 latach sztywności, drobienia, szarpania się, skracania i nieregularności jest jak wieczność
Tym samym pozdrawiam wszystkich weterynarzy, kowali, "profi" i innych, którzy zawsze twierdzili, że "ten koń tak ma" i po prostu kiepski jest... Cóż panowie - przykre trzy słowa ode mnie: Jeździć nie umiecie
I jeszcze o "szkoleniu oka" słów kilka. To co widzicie staje się waszym światem - nie patrzcie więc na złą jazdę. Nie oglądajcie koni ganaszowanych, "wstawianych w ramy", bo jeśli nie umiecie jeszcze "nie widzieć tego, czego nie musicie" to was ta wizja zeżre. Wlezie wam taki widok do głowy i będzie wasz rzeczywistością. To jest udowodnione naukowo- serio, człowiek mimowolnie odtwarza wzorce które widzi. Oglądajcie więc jak najwięcej dobrych zdjęć, dobrych jazd i przejazdów. Szkolcie oko i charakter.
Trochę nie wiem od czego zacząć ale wiem co chcę powiedzieć

Po pierwsze myślałam, że w moim przypadku więcej wyniosę z teorii a przy tak "znakomitych nazwiskach" część praktyczna będzie poza moją percepcją - miło się rozczarowałam.
Oczywiście, to nie jest tak REKREANCIE, że przez dwa dni obejrzałeś sobie trening profesjonalistów, przyjeżdżasz do domu, wsiadasz na konia i wszystko wychodzi. Niestety to mogło by być i poniekąd jest tak proste i tym samym tak proste nie jest.
Odpowiedź prozaiczna- jak nie przeprogramujesz swojego mózgu to jazda się nie przeprogramuje, choćbyś nie wiem jak usilnie starał się "jechać do przodu", "mieć konia przed sobą", choćbyś nie wiem jak bardzo starał się galopować do przodu w półsiadzie itd.... bo niestety wciąż się tylko starasz.
Że niby co? Chodzi o to, żeby się starać właśnie?!
Otóż nie! No bo postaraj się rekreancie kochany na krześle usiąść a teraz wstać.. a! a! a! Nie wstawaj! tylko się postaraj wstać!!...
Rozumiecie już o co mi chodzi? Starać się to za mało, to jest nic. Na koniu (i przy koniu i z końmi) albo się coś robi albo nie. I do tego, żeby coś robić w 100% potrzeba mieć bardzo jasny umysł i bardzo dobrze w głowie poukładane lub jak to się teraz modnie mówi "asertywnym trzeba być"...
Niestety o ile wielu z nas rekreantów umie się "wykłócić" o swoje na poczcie czy nawet w banku kredyt biorąc, umiemy się "wyeksponować" z naszymi poglądami politycznymi na FB to już nie koniecznie umiemy robić swoje w stajni.
Spojrzenia "światka" nas przytłaczają. Atmosfera wszech-obecnego "profi" nas pochłania i często nawet nie wiemy kiedy zapominamy po co w ogóle sobie konia sprawiliśmy, za to wiemy, że musimy "ganaszować", "przejeżdżać przez wędzidło" i "łydka, łydka". Szeregi gimnastyczne stają się celem samym w sobie dopieszczane do perfekcji przy czujnych spojrzeniach "otoczenia".
Bardzo, bardzo silny trzeba mieć charakter, żeby nie widzieć tych "profi" obok, żeby umieć sobie wyobrazić, że ich nie ma na tej samej ujeżdżalni gdy my tam jesteśmy.
I o tym moim zdaniem mówił Gerd (to był fragmencik)... ale jeśli rekreancie (i "profi"

Ta prawda oczywista zatacza koło i do nas wraca. No bo jeśli już nauczysz się "nie widzieć" na ujeżdżalni, to od tego tylko krok aby "nie widzieć" rzeczy nieistotnych poza nią. Nie rozpraszać się negatywnymi emocjami kreowanymi przez pewnych ludzi. I na początku pewnie będziesz trochę sam i to jest potrzebne.. a potem zaczną się pojawiać w twoim życiu dobrzy ludzie. I wrócisz na ujeżdżalnię i pewnego dnia aż się uśmiechniesz do przeszłości, że mogłeś kiedyś w relacjach ze swoim koniem mieć pewne problemy, a one teraz nie istnieją. Nie, że zniknęły - ich jakby nigdy nie było.
Nie będę się tu rozpisywać o czynieniu dobra bo i tak jakimiś egzorcyzmami chyba już powoli ten post zalatuje.
Wracając do samego seminarium. Po pierwszym dniu miałam pytania ale się z nimi wstrzymałam. I dobrze, bo logiczna całość dnia drugiego wszystkie rozwiała. Bardzo też jestem wdzięczna, że Gerd dał się nakłonić (dobrze, że głośno krzyczałam, hehe) i wyjaśnił problem kulawizny od ręki. I to jest właśnie taki problem z kategorii "tak naprawdę nie istnieje".
Od czasu seminarium w siodle siedziałam na razie dwa razy. Dużo mi jeszcze brakuje aby pewne problemy przestały istnieć i niestety pierwszego dnia nie za wiele zdziałałam... tak mi się przynajmniej wydawało. Mylnie jak się okazało. dopiero w domu uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu mój koń się spłoszył a ja się po prostu uśmiechnęłam i "poszłam" dalej (stępowałam obok koleżanki i rozmawiałyśmy). To w moim przypadku postęp olbrzymi. Zazwyczaj na mojego konia gdy jest tak wystany (nie chodził pod siodłem dwa tygodnie, tak się złożyło) i tak naładowany to nie wsiadałam... albo wsiadałam i siłą uzyskiwałam kontrolę (zaczynając od głowy i tak popularnego "ganaszowania").
Drugi dzień był cudowny. Wprawdzie przez 45 minut ponownie nie wydarzyło się nic za to na sam koniec przez około minuty uzyskaliśmy kłus w równowadze, rozluźnienieniu i rytmie...
Może kogoś śmieszy ta minuta ale powiem wam, że minuta po 4 latach sztywności, drobienia, szarpania się, skracania i nieregularności jest jak wieczność

Tym samym pozdrawiam wszystkich weterynarzy, kowali, "profi" i innych, którzy zawsze twierdzili, że "ten koń tak ma" i po prostu kiepski jest... Cóż panowie - przykre trzy słowa ode mnie: Jeździć nie umiecie

I jeszcze o "szkoleniu oka" słów kilka. To co widzicie staje się waszym światem - nie patrzcie więc na złą jazdę. Nie oglądajcie koni ganaszowanych, "wstawianych w ramy", bo jeśli nie umiecie jeszcze "nie widzieć tego, czego nie musicie" to was ta wizja zeżre. Wlezie wam taki widok do głowy i będzie wasz rzeczywistością. To jest udowodnione naukowo- serio, człowiek mimowolnie odtwarza wzorce które widzi. Oglądajcie więc jak najwięcej dobrych zdjęć, dobrych jazd i przejazdów. Szkolcie oko i charakter.