Kompetencje kadry instruktorskiej
Kompetencje kadry instruktorskiej
Julio, owszem . Jak jutro znajdę lub ktoś mi pomoże to wskażę- wkleiłam tu zdjęcia z rozgrzewek...
Och, ja bym robiła i rozgrzewki, i zajęcia teoretyczne, i pełnometrażowe lekcje obsługi konia z ziemi, ale kto zechce mi za to zapłacić? :) Niedługo w ogóle będę musiała konkurować ze stajnią szkółkową typu masówka, gdzie godzinna jazda kosztuje 20 zł i ciekawi mnie bardzo jak to wyjdzie. Gdyby ludzie płacili więcej za lekcje jazdy konnej to pewnie staranniej wybieraliby instruktorów. Tymczasem jeździectwo rekreacyjne staje się coraz tańszą rozrywką i kompetencje instruktora schodzą na trzeci plan. Ludziom dobrze jest tam gdzie mogą przez równą godzinę poklepać tyłek w siodle i nikt się ich nie czepia. Mile zaskoczyło mnie to, że tu gdzie mieszkam trójka rodziców zgodziła się na mój tryb uczenia, czyli pierwsze 30 lekcji na lonży, minimum 2 razy w tygodniu. Po około 10 lekcjach zaczęło się co prawda marudzenie, że tylko pół godziny w siodle i trochę mnie to wkurzało, bo około 40 minut zajmowała dzieciakom nauka oporządzanie konia przed jazdą i z jakichś przyczyn rodzice uznali, że to jest moja działalność charytatywna i nic mi się za nią nie należy ;) I troszkę poza tematem: wsiowe dzieci miały jeździć u mnie za połowę ceny, pod warunkiem, że będą mi pomagać w stajni (pozamiatają, naleją wodę do wiaderek), ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo to za duża potwarz dla rodziców, że ich córki i synowie u burżujów z miotłami latają po oborze ;) Niech lepiej kopią kamień wzdłuż drogi wte i wewte i palą fajki na cmentarzu.
Ale wracając do kompetencji instruktorów: gdybyśmy żyli w idealnym świecie to instruktor znałby się na podstawach biomechaniki ruchu jeźdźca i konia, wiedziałby jak poprowadzić trening żeby generować jak najlepsze postępy u jeźdźca (nie tylko fizyczne, ale też np. pozbywanie się blokad psychicznych) i przy okazji nie zanudzić go na śmierć, byłby asertywny i umiałby zapewnić sobie w kulturalny sposób poważanie (które jest jednym z najważniejszych czynników sprawiających, że uczeń instruktorowi ufa, co z kolei ogromnie przyczynia się do robienia postępów) i, co nie jest w naszych czasach żadną regułą, sam byłby przyzwoitym jeźdźcem, który spędził w stajni sporą część swojego życia.
Mój obraz instruktora idealnego jest bliski (wiem, że nikogo nie zdziwię) wzorowemu oficerowi kawalerii. Powinna to być osoba, która wydaje komendę "za mną" a nie "na przód". To oczywiście przenośnia. Chodzi o umiejętność osobistego pokazania zadania. Oczywiście czasami lepiej gdy adept sam do czegoś dojdzie, ale trzeba go delikatnie naprowadzić. Instruktor musi być wzorem i budzić przeświadczenie, że w każdej chwili sam wsiądzie na konia - dlatego razi mnie kiedy lekcji udzielają panowie w nienagannych mokasynkach. Inaczej mówiąc - instruktor musi być autorytetem, jak nie ma historii jeździeckiej, to musi ją "dowyglądowywać". To są zewnętrzne atrybuty, ale to najpierw z nimi spotykają się ludzie.
Trochę nie zgdzam się z Julią. Trochę, bo nie podzielam pesymizmu na temat wymagań adeptów. W moim przekonaniu trzeba ich zaciekawić i zafascynować, a początkowe zajęcia nie powinny się skupiać na poprawnym dosiadzie lecz równowadze. Warto też pokazywać emocje koni. I ostatnie - zawsze mówić pozytywnie. Mówić pozytywnie to nie znaczy tylko chwalić, ale pokazywać jak powinno być dobrze, gdyż opisywanie błędu jest jego powtarzaniem.
Początkowy etap treningu jest bardzo trudny, bo z jednej strony konieczna jest lonża, ale z drugiej jest ona bardzo szybko nudna i wtedy kończy się jeździectwo dla tego kogoś. Uważam, że wyjazd w teren jest niezbędny i to tak szybko jak to jest możliwe.
Julio: http://forum.hipologia.pl/viewtopic.php?...182#p22182
Prowadziłam wówczas jazdy na kursie w Bogusławicach i miałam do czynienia z samymi dorosłymi. Dzieciaki bardziej przejęłyby się taką gimnastyką, a dorośli mieli niezły ubaw i troszkę mnie to irytowało, że traktowali ją dość po macoszemu. Po tamtym doświadczeniu wiem, że w dniu dzisiejszym będąc instr takim kursie podeszłabym do uczniów nieco inaczej.
Jak zaczynałam naukę jazdy konnej na początku lat 90-tych instruktor wymagał zaświadczenia lekarskiego o braku przeciwskazań do jazdy konnej. Nie było wtedy wymówki że uczeń nie wykona tego czy inneo ćwiczenia bo mu coś anatomicznie przeszkadza. Potem w tzw. klubie wymagano teź przyzwoitych wyników w nauce co uważam było dla takich nastolatków bardzo dopingujące. Przynajmniej większość moich kolegów i koleźanek skończyło studia a dyscyplina i odpowiedzialność jakiej nas nauczono procentuje teraz w źyciu dorosłym.Pamiętam też że trzeba było znać budowę konia, maści, podstawowe rasy itp.. wiadomości..Na samym początku wyjaśniano pojęcia jeździeckie.Jak kiedyś widziałam instruktorkę, która wydzierała sie na dzieciaka typowym jeździeckim źargonem to mi ręce opadły. Dzieciak nie miał pojęcia o co wogóle chodzi.Uwaźam że takie pogadanki po jazdach są bardzo przydatne.Ponadto uczono że koń to nie rower czy inny sprzęt treningowy tylko źywe zwierze za które odpowiadamy i na pierwszym miejscu było zapewnienie wszystkiego koniowi a dopiero potem jeździec.Ale co tam było i minęło. Teraz rządzi kasa i nawet jako instruktor spróbuj zwrócić uwagę na takie rzeczy to stracisz pracę.Klient nasz pan.
Znalazłam jeszcze jedno zdjęcie z kubkami; popularne dość ćwiczenie na niezależną rękę. Wszyscy mieli frajdę, a najciekawsze były reakcje, gdy z kuchni przyniosłam na tacy kilka kubków wypełnionych wodą. Pewnie miło to wspominają.
W moim przekonaniu jest tak - idę na konie bo to modne/fajne/ciekawe/lubię konie/lubię sport* (niepotrzebne skreślić). Rolą instruktora jest bardzo stopniowe wprowadzanie w świat jeździecki przez zaciekawienie i mocą własnego autorytetu. Później jest zabawa (ucząc bawić), niegdy nie nudzić. I stopniowo wdrażać odkrywając ciekawy świat jeździecki.
To nieprawda, że ludzie szukają tylko łatwizny. Każdy z nas miał nauczycieli w szkole i każdy trafił na przynajmniej jednego z misją. Ja miałem kilku i wszystkich wymagających. Ale ich szanowałem tak jak reszta klasy. Nasi najlepsi nauczyciele zostali w naszej pamięci (co roku przez Wigilią mamy spotkania klasowe i ich wspominamy), a o tych mało wymagających lub nudnych nikt już nie pamięta (katecheci zmieniali się co pół roku). A warto było się wysilić bo z naszej klasy wyszło kilku jest profesorów, kilku doktorów, znani dziennikarze, biznesmeni, ekonomiści i adwokaci. Na najlepszych zajęciach zawsze było ciekawie.
asio-ja też praktykuję czasem ćwiczenie z kubkami i właśnie mi się przypomniało jak dałam kiedyś dziewczynie kubek na lonży. Tzn koń był na lonży nie kubek :lol: Była to osoba, która właśnie przechodziła etap przejścia od rekreacji do sportu czyli powrót do podstaw. I była na takim dośc młodym koniu, pozornie całkiem spokojnym, tyle że czułym, subtelnym. I jak jej dałam kubki (2 miałyśmy, chyba plastikowe, nie pamietam już) to koń początkowo szedł całkiem spokojnie, po czym jak dziewczynie się "chlapnęło" chyba w pierwszym kłusie to kobyła "odpaliła wrotki" a dziewczyna twardo trzymała kubki :lol: Dopiero musiałam jej kazać te kubki wywalić (koń się natychmiast uspokoił), zupełnie się nie przejęła tym, że zaczęły się przemieszczać "co nieco" szybciej :lol:
Więcej już na tym koniu kubków nie dawałam :lol:
ZAuważyłam (tak już poważnie mówiąc), że niektóre konie same z siebie całkowicie olewają takie jakieś "dziwne" przedmioty w rękach jeźdżca, niektóre trzeba mozolnie przyzwyczajać, odczulać. Tak więc jeśli instruktor nie jest pewien, jak koń zareaguje to trzeba uważać :lol:
Nie zapomnę, jak usiłowałam popatrzec na mapę siedząc na Liberii :lol:
Znajomi instruktorzy mówili, że na kursie u p. Andrzeja Orłosia używali miseczek z coca-colą. Efekt był podwójny: nie dość że ubywało płynu którym można się było potem ochłodzić w upalny dzień, to jeszcze trzeba było wieczorem prać lepiące się ciuchy :lol:.
Dobry instruktor to ten, który nie tylko zna prawidła sztuki jeździeckiej na różnym poziomie, ale również jest dobrym pedagogiem, który w stosunku do jeźdźców kieruje się wiedzą, kulturą osobistą , empatią. Może brzmi to banalnie ale powinien być przykładem dla ludzi uczących się jeździectwa.
Osoby dorosłe uczące się jazdy konnej obserwują,... i mogą godzić się lub nie, na pewne sytuacje, zachowania instruktora, np. traktowanie koni. Dzieci, często naśladują te zachowania - bo tak pewnie być musi. Natomiast jeśli czują, że jest coś nie tak, to po prostu milczą, ... z różnych powodów.
Niedopuszczalne jest traktowanie młodego jeźdźca w taki sposób, że się w końcu rozpłacze lub popadnie w kompleksy - tak niestety bywa.
Jazda konna powinna kształtować charakter człowieka, powinna uczyć zasad koleżeństwa, współpracy, dbałości o dobre relacje między ludźmi i końmi. Powinna być radością na każdym poziomie umiejętności.
Kilka lat temu na kursie hipoterapeutycznym Pani dr Maria Należyty, powiedziała, że "...jazda konna jest wspaniałą formą konsumowania życia."
Jednak czy ta forma konsumowania życia będzie przyjemna, kiedy nadużywanie wulgaryzmów w stosunku do konia i jeźdźca będzie normą, a palcat złotym środkiem na wszelkie problemy związane z "nieposłuszeństwem" konia? Czy jeździec, na którego się krzyczy może się rozluźnić i swobodnie podążać za ruchem konia, nie zadając mu bólu wędzidłem? Odpowiedź jest tylko jedna - NIE
Cenię instruktorów, którzy dobrze uczą jazdy konnej i mają świadomość swojego poziomu, tzn. wyczuwają granicę, do której potrafią uczyć dobrze, a potem... czując własny brak wiedzy lub umiejętności albo się szkolą, ... albo przekazują młodego jeźdźca do kogoś, kto jest kompetentny pracować nad dalszym rozwojem umiejętności jeździeckich. Jest to po prostu uczciwe.
Niestety ale często jest tak, że instruktorzy nie wiedzą i nie rozumieją w jaki sposób przebiega proces dydaktyczny, podstawowe prawidła nauczania są po prostu im nieznane, ... nie każdy rodzi się pedagogiem. Myślę, że w tym miejscu warto zastanowić się nad systemem kształcenia instruktorów.
Dużo mówimy o metodach pracy z końmi, ale jakże niewiele mówi się o metodach pracy z jeźdźcem, który jakby na to nie patrzeć jest uczniem.
Zgadzam się z przedmówcami w całej rozciągłości. Zapewne idealny instruktor powinien być doskonałym fachowcem, pedagogiem, niekoniecznie mistrzem w swojej dziedzinie. W nauczaniu liczy się autorytet zdobyty ciężką pracą, wyobraźnią i elastycznością - trzeba przyszłych jeźdźców zainteresować, zainspirować i stale utrzymywać ich uwagę na tym istotne. Zgadzam się też z tym że jazda konna ma swoje wymagania i nie należy zbytnio pobłażać - w końcu gdzie jest powiedziane że to dla każdego. Jeździectwo nie powinno być modą, a jeżeli już ktoś się na nie decyduje musi być gotów na pot i bolące mięśnie.
Nie ukrywam że po cichu marzy mi się przedwojenna szkoła instruktorska - instruktor po wieloletnim przygotowaniu a nie dwu-tygodniowym kursie. No może po kilku miesięcznym by wystarczyło. Wiem, że to obecnie mało realne ale czyż nie byłby to z pożytkiem dla całego jeździectwa. Lekcje byłby na pewno droższe, uprawnienia uzyskać byłoby trudniej w związku z tym i szkółek byłby mniej - to wszystko przełożyłby się na jakość nauczania i jakoś kadr jeździeckich w naszym kraju.
I muszę przyznać że to mnie od dłuższego czasu gnębi. Weźmy np. tenis ziemny. Wymagania fizyczne dla adeptów porównywalne. Sprzętowo o wiele taniej, utrzymanie i budowa kortów to pryszcz przy koniach, sprzęcie, stajni, ujeżdżalni (choć i korty bywają kryte, to z kolei są stajnie pracujące tylko w pogodę z braku hali własnie). Koszt wykształcenie instruktora tenisa nieporównywalnie niższy a ceny zajęć wyższe niż w szkółkach jeździeckich - jak to możliwe ? I tłumów nie ma a też modne ? I łatwiejsze.
W którym momencie środowisko jeździeckie straciło kontrolę nad szkoleniem początkowym, bo tak to można określić. Nie do końca rozumiem dlaczego sport/rekreację w którym wykorzystuje się żywe zwierzęta nie jest obłożony restrykcjami, które zmuszałby właścicieli koni do dbania o ich dobrostan. W końcu mamy też ustawę o ochronie zwierząt, dlaczego środowisko nie dba o to by znalazły się tam zapisy dbające po zwierzęta pracujące w jeździectwie - o konie. Gdyby zacząć nad tym pracować - zmiany mogłyby być tylko na lepsze. Bo kto by płakał po bankructwach stajni w których urządza się tzw. "masówkę" przeliczając tylko "łebki" i co kilka lat "wymieniając" zniszczone konie.
Zdaję sobie sprawę, że nie znajdziemy złotego środka w tym tygodniu i może nie w kolejnym, ale moim zdaniem warto na otwartym forum dzielić się pomysłami co z tym fantem zrobić, żeby nie było tak źle jak jest teraz. Podobała mi się inicjatywa konferencji na temat dobrostanu koni w naszym kraju i oby było takich zdarzeń więcej. Niemniej pomyślmy co jeszcze można zrobić, bo na pewno są jakieś możliwości. Za granicami naszego kraju sprawy wyglądają zupełnie inaczej - tam często z tego da się nie tylko godnie ale całkiem dobrze żyć, konie też są lepiej traktowane. Szkółki nawet te z tamtejszą wersją "masówki" mają zasady, mają wymagania i mają ceny.
To ja Wam opowiem w skrócie o pewnej małej szkółce jeździeckiej do której zaczęłam regularnie uczeszczać w 1988 roku. Nie wiem czy w sumie było 10 koni. Stajnia stara, stanowiskowa, w jakimś starym folwarku czty czyms podobnym. Mała hala- ze słupami na lini środkowej...- zrobiona z części stodoły. Dwie ujeżdżalnie piaskowe, w okolicy jakies łaki do jazdy, trochę górek, niedaleko las. Gdy przyszłam z tata zapytac się o możliwośc nauki usłyszałam, że owszem, będzie szkółka ale żeby się dostać trzeba miec zaświadczenie od lekarza o braku przeciwwskazń do jazdy konnej i pisemną zgode rodziców na udział w takich zajęciach. Na pierwszym oficjalnym spotkaniu szef opowiadał nam trochę o koniach, jak do nich podchodzić, jak się zachowywać itp Potem przyprowadził konia i pokazywał nam jak czyścić- każdy musiał spróbowac czyszczenia kopyt- jak siodłać, jak zakładać kantar i ogłowie. Opowiedział nam o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, o bezpiecznym i wygodnym stroju, o toczkach. każdy na chwilkę wsiadł na lonży na konia- miał okazję sie zapoznać z ruchem, poprzytulać itd.
Na kolejnym spotkaniu każdemu przydzielono konia i osobe nadzorującą i trzeba było samemu wyczyścić i przygotować do jazdy konia. Gdy trzeba było pomocnicy tłumaczyli co i jak, pokazywali. Na koniec każdy z nas "komisyjnie" musiał sam osiodłac konia- najpierw inni mówili co ewentualnei źle a potem szef to omawiał. Potem, na ujeżdżalnię, przyprowadzono 3 konie i każdy z nas miał jakies pół godziny jazdy, prostych ćwiczeń, uczenia się "łapania" strzemion, prób półsiadu, stawania w strzemionach itd itp. Kolejna jazda znów na lonży- już z kłusem, a konie miały sznurki/ paski na szyi i mieliśmy powiedziane ze w razie czego mamy sie ich łapać.
Na kolejnych jazdach brali nas na hale, 3 konie, osoby do pomocy i uczyliśmy się "jazdy w zastepie" . Gdy jako tako radzilismy sobie na tych 3 koniach i każdy był w stanie sam zakłusować i przejechac ileś tam, choćby na koniec zastępu, no i "utrzymać" konia na czele zastepu, tak żeby ni egonił poprzednika, dostaliśmy już konie - 5 czy 6- na cała godzinę. Nie będe tu teraz szczegółowo opisywac tego co się działo przez pare miesięcy. W każdym razie gdy tylko sie juz dało zaczęliśmy wyjeżdżac w tereny do lasu i tam także uczylismy się radzic sobie sami- np mieliśmy za zadanie "objechać" łake wykonując konkretne zadania. czasem mieliśmy jazę poświęconą "tylko" na nauke zjazdów i podjazdów pod górki- takie maleńkie i łagodne ale tez wysokie i strome.
No i- co ważne - na samym poczatku nauki zapowiedziano nam, że na koniec będzie egzamin- najpierw częśc teoretyczna, potem jeśli zdamy, praktyczna. Żeby zdać teorie trzeba było wykuć całe ABC Jeździectwa ( i to na prawde dobrze)- losowało się zestawy 5 pytań i po chwili przygotowania odpowiadało przed "komisją". W części praktycznej było coś podobnego do poziomu obecnej brązowej odznaki- do przejechania coś w stylu małego parkurku ale z koniecznościa wykonania róznych elementów pomiędzy skokami, a to zatrzymania, a to ruszania, cofnięcie, wolta, półwolta - może nie był to jakis strasznei długi program ale cały czas cos się działo Jeśli zdało się obie części egzaminu można było sie zapisac do "klubu" ( ależ to był awans!!! Każdy z nas o tym marzył! Jeśli się nie zdało a chciało się regularnie jeździć w tej stajni trzeba było ponownie "przerobić" szkółkę. )
Z perspektywy czasu powiem tak- właściciel miał bardzo fajne podejście do tej szkółki i mądry pomysł. Jeździłam potem w dużo większych i przynajmniej teoretycznie lepszych stajniach i ośrodkach ale nei trafiłam na nauke zorganizowana w ten sposób.
Gdy w '99 byłam na kursie IRR i patrzyłam na egz wstepnym na jeźdźców to miałam wrażenie, że niektóre dzieciaki po tej naszej kilku miesięcznej (od wrzesnia do czerwca) szkółce jeździły lepiej niż niejeden kandydat na instruktora....
Drakan Zgadzam się z przedmówcami w całej rozciągłości. Zapewne idealny instruktor powinien być doskonałym fachowcem, pedagogiem, niekoniecznie mistrzem w swojej dziedzinie. W nauczaniu liczy się autorytet zdobyty ciężką pracą, wyobraźnią i elastycznością - trzeba przyszłych jeźdźców zainteresować, zainspirować i stale utrzymywać ich uwagę na tym istotne. Zgadzam się też z tym że jazda konna ma swoje wymagania i nie należy zbytnio pobłażać - w końcu gdzie jest powiedziane że to dla każdego. Jeździectwo nie powinno być modą, a jeżeli już ktoś się na nie decyduje musi być gotów na pot i bolące mięśnie.
Drakan Zgadzam się z przedmówcami w całej rozciągłości. Zapewne idealny instruktor powinien być doskonałym fachowcem, pedagogiem, niekoniecznie mistrzem w swojej dziedzinie. W nauczaniu liczy się autorytet zdobyty ciężką pracą, wyobraźnią i elastycznością - trzeba przyszłych jeźdźców zainteresować, zainspirować i stale utrzymywać ich uwagę na tym istotne. Zgadzam się też z tym że jazda konna ma swoje wymagania i nie należy zbytnio pobłażać - w końcu gdzie jest powiedziane że to dla każdego. Jeździectwo nie powinno być modą, a jeżeli już ktoś się na nie decyduje musi być gotów na pot i bolące mięśnie.
Zamiast głosu w tej dyskusji zacytuję Gustawa Rau z roku 1936 .
"Nie lepszy lub gorszy podręcznik lub regulamin , lecz nauczyciel jest najważniejszy przy szkoleniu młodych jeźdźców i koni. Przy najlepszych podręcznikach i przepisach przepadnie jeździectwo, jeśli nie będzie dobrych instruktorów."
Ba!
Tylko skąd ich brać???