Kompetencje kadry instruktorskiej
Kompetencje kadry instruktorskiej
Witam wszystkich Forumowiczów.
W ostatnim Koniu Polskim (12/2011) poruszony został temat kompetencji naszej kadry instruktorskiej. Właściwie to bardziej chodzi o brak tychże niż o ich poziom. Owszem istnieją dobrzy, ba, nawet bardzo dobrzy instruktorzy. Oddani pracy, sumienni, przekazujący rzetelną wiedzę w przystępny sposób, dopasowując swój język i zachowanie do wieku i umiejętności poznawczych swoich uczniów. Ale są w mniejszości. Przeważają "instruktorzy" krzykliwi, wulgarni, bez wiedzy, czasem nawet z wątpliwej wiarygodności uprawnieniami. Znam pana po szkoleniu w Gałkowie, który ucząc zatrzymywać konia pokazywał dzieciom, że kładzenie się przy tym na tylnim łeku jest prawidłowe. Znam instruktorów po szkoleniach instr. organizowanych przez organizacje trustystyczne, którzy (nie potrafiąc osiodłać konia czy prawidłowo anglezować) uzyskali uprawnienia do nauczania innych. Trafaiają do mnie dzieci, którym instruktorzy "poprawili" ręce, ucząc je stałego działania wodzami wstecz lub poprawiali dosiad, skracając niemiłosiernie strzemiona ... Co gorsze te błędy w sztuce jeździeckiej zaczynają być uznawane za obowiązujące prawidła a nauka prawidłowego dosiadu za wymysły. Lekka ręka na zawodach to unikat. Prawidłowy dosiad w szkółkach jest jak Yeti - każdy o nim słyszał, nikt go nie widział. Najlepsza była dziewczynka, którą nauczono "bujać konia" ...
Szanowne Forum - moim zamysłem jest by w dyskusji spróbować wyłonić choćby zarys ujednoliconego systemu szkolenia jeździeckiego w Polsce. By spróbować nakreślić ramy, które powinien znać każdy instruktor. Mam nadzieję, że przy tak zróżnicowanym gronie (klasycy, naturalsi, miłosnicy starych szkół jeździeckich) uda nam się rozpocząć ten temat i nadać mu kierunek, a co za tym idzie zapoczątkować zmiany, które na pewno docenią jeźdzcy. Poprawią się też warunki pracy koni, szczególnie tych szkółkowych (których obecny los jest jednym z najgorszych w "koniarskim" świecie).
PZJ wprowadziło odznaki i masę stopni instuktorskich, jednak mimo to nadal często jest tak, że głęboki, prawidłowy dosiad jest uznawany za niebzbędny tylko przy ujeżdzeniu i zupełnie pomija się jego szlifowanie wszędzie gdzie "ujeżdżenia się nie jeździ". Co więcej mało który instruktor potrafi z ziemi określić w jaki sposób siedzi jego uczeń, co jest błędne i jak to skorygować. Sporo ludzi nie widzi różnicy pomiędzy aktywnym dosiadem a biernym podążaniem za koniem, nie jest w stanie określić, które patrie mięśni u ucznia pracują a które są spięte, bądź przesadnie rozluźnione. Co instruktor to inne definicja działania poszczególnych pomocy, inna "wizja" działania łydką czy inna "technika" zakładania wypinaczy. Czasem mam wrażenie że problem braku kompetentnej wiedzy pośród instruktorów (od których wszystko się zaczyna) przewija się już z górką dekadę, ale w przedziwny sposób nikt nic z tym nie robi konkretnego. A przecież "czym skorupka za młodu nasiąknie ..." Rozumiem potrzebę organizowania szkoleń dla tych co już wadliwie "nasiąkli" i godne to pochwały, ale czas po temu by zająć się tym, by w końcu wszyscy od początku "nasiąkali" prawidłowo. By zginęły z ujeżdżalni obrazki jeźdźców kopiących boki swoich wierzchowców i piany zmieszanej z krwią w końskich pyskach.
Z góry przepraszam za zdania wielokrotnie złożone :wink:
Szczerze mówiąc już w tym pierwszym twoim wpisie poruszasz kwestie kontrowersyjne.
Nie da się ustalić jednego prawidłowego dosiadu, tak jak nie da się ustalić jednego prawidłowego sposobu uczenia podstaw!
Ludzie są rózni, różnią się budową anatomiczną, poziomem sprawności fizycznej, charakterem w końcu. I nie ma "jedynie słusznej metody" nauki!
Oczywiście są jakies tam kwestie podstawowe (np to, że instruktor ma miec wiedzę i umieć ją przekazać:-) ale ja jestem wrogiem takiej "unifikacji" i równania wszystkiego.
Wiem, że poziom rekreacji jest kiepski, bo tez zdarza mi się pracować z ludźmi, którzy gdzies tam jeździli (no przecież ja już w teren jeżdzę!) a ja bym ich z lonży nie puściła...
Ale myślę, że nie tędy droga-ujednolicać nic nie trzeba tylko UCZYĆ! Doszkalać instruktorów rekreacji, robić więcej kursów ISP i robić je TAŃSZE! (ja bym się chętnie zapisała ale chwilowo mnie nie stać...)
I co najważniejsze: opisywać jak najczęściej i najszerzej JAK powinna wyglądać dobra początkowa nauka. Czyli takie główne kwestie, na które powinien zwrócić uwagę poczatkujący wybierając ośrodek w którym zamierza jeździć. Czyli sprawy typu: zadbany koń, nie przeforsowany pracą, sensowny (co nie znaczy drogi ale zadbany i dopasowany do konia) sprzęt i NAUKA INDYWIDUALNA!
Najgorzej jest w tych ośrodkach, gdzie jest "masówka" nastawiona na trzaskanie kasy i nic się z tym nie da zrobić dopóki ludzie nie będą mieli świadomości jak mizerne i pozbawione finezji (oraz z reguły realnej przyjemności z jazdy) jeździectwo tam poznają...
PS> Co do zdań złożonych: mój polonista napisał mi kiedyś pod wypracowaniem: nie jesteś Sienkiewiczem, stawiaj kropkę częściej niż co drugą stronę! :lol:
Drakan zadbany koń, nie przeforsowany pracą, sensowny (co nie znaczy drogi ale zadbany i dopasowany do konia) sprzęt i NAUKA INDYWIDUALNA!Jak najbardziej i innej możliwości nie widzę. Nawet w ośrodku, w którym trochę uczyłam dawałam lekcje indywidualne, a i bywało, że z jeżdżącym już samodzielnie jeździłam obok (dwie pieczenie na jednym ogniu- lekcja i ruszony klubowy koń :wink: ) pokazując jak i co ma robić by jak najwięcej zyskać.
Drakan Wiem, że poziom rekreacji jest kiepski, bo tez zdarza mi się pracować z ludźmi, którzy gdzies tam jeździli (no przecież ja już w teren jeżdzę!) a ja bym ich z lonży nie puściła...
Drakan zadbany koń, nie przeforsowany pracą, sensowny (co nie znaczy drogi ale zadbany i dopasowany do konia) sprzęt i NAUKA INDYWIDUALNA!Jak najbardziej i innej możliwości nie widzę. Nawet w ośrodku, w którym trochę uczyłam dawałam lekcje indywidualne, a i bywało, że z jeżdżącym już samodzielnie jeździłam obok (dwie pieczenie na jednym ogniu- lekcja i ruszony klubowy koń :wink: ) pokazując jak i co ma robić by jak najwięcej zyskać.
Drakan Wiem, że poziom rekreacji jest kiepski, bo tez zdarza mi się pracować z ludźmi, którzy gdzies tam jeździli (no przecież ja już w teren jeżdzę!) a ja bym ich z lonży nie puściła...
Według obecnych przepisów w praktyce nie są już potrzebne żadne uprawnienia do nauczania jazdy konnej (ani innych dyscyplin sportu) nie ma więc możliwości odgórnej kontroli kwalifikacji instruktorów
(inaczej jest w większości krajów Europy, gdzie ukończenie kursu nie daje uprawnień , trzeba jeszcze odbywać praktyki i uczestniczyć co jakiś czas w szkoleniach). Taka sytuacja jest z jednej strony zła ,bo sankjonuje wszechobecną w tym kraju bylejakość, ale może też mieć aspekty pozytywne, bo umożliwia legalną pracę osobom posiadającym wiedzę i praktykę a z różnych powodów nie mających formalnych uprawnień. (nie będę tu zresztą zajmował stanowiska czy to prawo jest dobre czy złe, była już na tym forum dyskusja na ten temat).
Natomiast pozwolę sobie wtrącić kilka uwag :
- Nie widzę sensu w nauczaniu "poprawnego głębokiego dosiadu" osób nie mających większych ambicji niż pojechanie bezpiecznie w teren, czyli większości adeptów jazdy. Do tego wystarczy lekki dosiad w równowadze, o którym mówią np przedwojenne instrukcje wojskowe. W pierwszym rzędzie początkujący jeździec powinien nauczyć się jak siedzieć wygodnie i w poczuciu bezpieczeństwa. Rzecz jasna instruktor powinien wiedzieć jak wygląda maneżowy dosiad (nie mylić z tym co powszechnie się widuje) tak samo jak i dosiad "terenowo-skokowy".
- Czym innym jest uczenie podstaw jazdy osób pragnących po prostu miło spędzić czas na końskim grzbiecie a czym innym szkolenie przyszłych sportowców ( do jednego i drugiego moim zdaniem "akademia..." nie jest najlepszym podręcznikiem, np nie rozumiem dlaczego opierac szkolenie na wzorach niemieckich skoro mamy całkiem dobre własne, które nie wiedzieć czemu jakieś 30 lat temu odrzuciliśmy)
- Podstawowym zadaniem instruktora powinno być wzbudzenie i podtrzymanie w uczniach zamiłowania i szacunku do konia, bez czego tylko "człowiek cierpi przez konia a koń przez człowieka" jak to ujął ponad 100 lat temu wielki jeździec Fillis.
- Cały system szkolenia (i jeźdźców i koni) powinien być możliwie prosty i zrozumiały. Zwłaszcza dotyczy to jeździeckiego języka pełnego mało zrozumiałych a często wprowadzających w błąd terminów w rodzaju "jechanie krzyżem", "oparcie na wędzidle","wjechać konia łydką na zamkniętą rękę", "koń zamknięty w pomocach" itd. Dlaczego wspomniany przeze mnie Fillis potrafił przekazać klarowny wykład ujeżdżenia konia do poziomu Wysokiej Szkoły używając prostych i dla każdego zrozumiałych słów a współcześni "fachowcy", uczący jeździeckiego abecadła nie potrafią się obyć bez niezrozumiałego "slangu"?
Chciałem się odnieść do poszczególnych twierdzeń Tomka z postu wyżej, ale po co :?: Wystarczy - POPIERAM.
Hej, asio
nie wiem jakim cudem udało ci się zacytowac mnie (to ewidentnie moje słowa, sprawdziłam 2 razy:-) a cytat jest podpisany jako drakan!
Ja sie nie zgadzam! I Drakan pewno też :lol:
Też to zauważyłam. Ze mnie komputerowiec "jak z koziej..." Z automatu tak Was potraktowało i chyba zapytam moderatora jak na przyszłość właściwie wklejać cytaty. Wybaczycie mi :wink: ? I trzeba przyznać, ze potrafię coś czego Ty pewnie nie umiesz :lol:
Jako drakan (a własciwie Aneta Borkowska) nie mam nic przeciw mieszaniu cytatów aby tylko dyskusję udało się podtrzymać.
Więc. Nauka "poprawnego głębokiego dosiadu". Tu się nie zgodzę, że jest bez sensu, kiedy ktoś chce tylko "pobrykać w terenie" :wink: . Poza tym jak nauczyć tego "lekkiego dosadu w równowadze" ? Lekkość dosiadu można nabyć poprzez naukę prawidłowego, w moim mniemaniu (i to zapewne jest słowem zapalnym) "głębokiego" dosiadu (nie mam tu na myśli dosiadu stricte maneżowego). Kiedy adept siedzi pewnie, w równowadze to lekkość przychodzi sama. Natomiast nauczanie dosiadu w równowadze przy krótkich strzemionach (jak do jazdy terenowej) osoby, która dopiero zaczyna przygodę z jeździectwem uważam za nieporozumienie. Ja w tej materii mam doświadczenia mało pozytywne. Zapewne są miejsca gdzie na pierwszej (i kolejnej) jeździe rusza się w teren, bo konie spokojnie i jest to niezapomniane przeżycie. Ale kiedy taki "jeździec" zechce zrobić coś innego, wyjechać z szeregu, pogalopować samodzielnie - to jak (bez podstaw) ma "dogadać się" z koniem ?
Owszem zawsze będą osoby, które chcą tylko pojeździć, tylko pospacerować w terenie - ale ich indywidualne podejście do sztuki jeździeckiej uważam za dopuszczalne tylko wtedy gdy posiadają własnego konia, który pracuje tylko z nimi i ma możliwość poznać nawyki swego jeźdzca. W innym wypadku każdy koń który ma okazję pod nimi się znaleź musi się "dostosować" a to już moim zdaniem nie leży w interesie samego wierzchowca. Kilka takich "indywidualności" dziennie i mamy znerwicowanego zwierzaka, który już nie wie o co chodzi. Dlatego moim zdaniem tak ważne jest by dosiad w szkółkach był jak najbardziej jednolity - aby każdy koń, w każdej szkółce wiedział jak reagować na jeźdzca. To co się teraz wyrabia jest szaleństwem.
Kolejnym punktem jest różnicowanie w nauczaniu podstaw na "rekreantów - hobbystów" i "sportowców". Moim zdaniem pomiędzy nimi nie ma żądnej różnicy - podstawy dla wszystkich dosiadających konia powinny być identyczne. Różnić się mogą oczywiście stylem i używanym rzędem. Inaczej się jeździ w stylu west, inaczej po damsku a inaczej w klasyce. Ale jeżeli już chodzi o szkółki, większość z nich preferuje rzędy klasyczne i uczy "czegoś" na bazie klasyki. Przecież bez wzgędu na to, czy będzie się skoczkiem, dresażystą czy "terenowy" amatorem- podstawy są identyczne. I jako takie powinny obowiązywać w szkółkach. Jak najbardziej powinniśmy przy tym sięgać do starych wzorców i naszej tradycji jeździeckiej - ale czy przed wojną komukolwiek przyszłoby do głowy, że można nie nauczyć się podstaw, tylko dlatego, że jedynym celem wsiadania na konia są spacerki po lesie ?
Filisa osobiście doceniam, ale nie w całości popieram jego formę "szacunku" do koni. Co do klarowności jego przekazu - początkujący utknie na gdzieś w 1/3 książki, ktoś z doświadczeniem ale bez "osłuchania" w połowie - do końca dotrze ten co ma osłuchane i wypraktykowane :wink: Chętnie podyskutuję o galopie wspak - jakoś do mnie to nie trafia i nadal zastanwiam się, co ten człowiek "tworzył" ?
Galopu do tyłu nie umiesz :lol:
No sory ja tez nie, umiem tylko w miejscu :lol:
A poważnie, z tym dosiadem: otóż my tak uczymy: najpierw dosiad lekki. I mam tu na myśli nie dosiad "niechlujny" tylko dosiad na stosunkowo krótkich strzemionach, szybko wprowadzaną naukę kłusa anglezowanego a potem półsiadu. Dużo jazdy "nad koniem" czyli stanie w strzemionach takie ćwiczenia.
Jeżeli to takie nieskuteczne to czemu tak w wojsku uczono, co?
Natomiast masz całkowitą rację co do tego, ze rekreant MUSI być nauczony podstaw technicznych. Ale tego też można uczyć na różne sposoby i, że tak powiem, z różnych stron.
Bo jako taki głęboki dosiad (mam na myśli jazdę w pełnym siadzie, najlepiej w ujeżdżeniowym siodle) sprawia niektórym ludziom realną fizyczną trudność i nie jest im NIEZBĘDNY przed pierwszymi wyjazdami w teren. MOżna to "dorabiać" stopniowo, potem, jak sprawność fizyczna i rozluźnienie delikwenta na konie rośnie.
A jeszcze: łatwiej jest "zadbać" o końskie grzbiety jesli najpierw uczy się jazdy "w oparciu o strzemię" a dopiero potem w pełnym siadzie bez, albo na długich strzemionach. Przeciez jeździec NAD koniem, anglezujący albo stojący w strzemionach na pewno mniej oklepuje mi konia tyłkiem prawda?
PS
e tam asio, ja też geniusz komputerowy jestem :lol:
Cytat:Ludzie są rózni, różnią się budową anatomiczną, poziomem sprawności fizycznej, charakterem w końcu. I nie ma "jedynie słusznej metody" nauki!
Zgodzę się z tym że nauka lekkiego dosiadu też jest potrzebna, fakt - faktem ja wolę od razu rzucać się na głęboką wodę. Mój "system" (zapewne też nie idealny) prowadzę od samopoznania własnego ciała, wyczucia ruchów konia i dosiadu w miarę głębokiego, spokojnego. Na lonży do momentu uzyskania przyzwoitej równowagi we wszystkich chodach bez strzemion i wodzy w ręku. A potem to można w tereny i co nie tylko Być może wynika to z przewrażliwienia - nie puszczam luzem, zanim nie mam pewności, że delikwent nie spadnie na pierwszym zakręcie.
Sam tok szkolenia to i tak będzie kwestia otwarta bo zależna od obranego stylu, itp. Niemniej instruktor w moim mniemaniu powinien bez problemu umieć ocenić poziom ucznia, rodzaj dosiadu, błędy tegoż na podstawie obserwacji własnych. Umieć poprawić, rozluźnić, napiąć co trzeba, podciągnąć lub poluzować. W zasadzie osoba bez opanowania pewnej wiedzy i doświadczenia nie jest w stanie tego dokonać a z kolei kursy instruktorskie nie przygotowują aż w takim zakresie.
Chciałbym poznać opinie ludzi uczestniczących w kursach i szkoleniach dla osób już jeżdżących konno, ale próbujących "poprawić" swój dosiad i umiejętności powodowania koniem. Co jest powodem pójścia na taki kurs ? Skąd biorą się braki ? Co można zrobić by te wiedza na dokształcających szkoleniach od razu były wprowadzana na etapie początkowym a nie wtedy gdy już pojawi się błąd do skorygowania.
Cytat:Ludzie są rózni, różnią się budową anatomiczną, poziomem sprawności fizycznej, charakterem w końcu. I nie ma "jedynie słusznej metody" nauki!
OK, przykład nastolatki jak najbardziej na miejscu :lol: Ale to jest przykład nie tyle ograniczenia fizycznego, co wyuczonego błędu.
Nawiasem mówiąc strasznie nie lubie odpracowywac ludzi, których nauczono trzymac się łydką i jeździć na kopach! Gorsi są chyba tylko tacy co jeżdzą "na plombach" albo "na zaciągniętym hamulcu".
Ja raczej miałam na myśli ludzi mało elastycznych, mało giętkich i z tego powodu mających kłopoty z pełnym siadem, zwłaszcza w kłusie.
To ja też dam przykład:
mam taką "uczennicę" mocno już dorosłą . MA swojego konia, dobrze ujeżdżonego (a co, sama go robiłam ) i jest w stanie pewnie i bezpiecznie na tym koniu jeździć. Trochę skaczemy, jeździ na nim w tereny, w tym roku (koń jest jej własnością drugi rok) odważyła się nawet sama w teren pojechać!
A kłus ćwiczebny sprawia jej problem do dziś. Tzn jest w stanie go siedziec pod koniec jazdy, po galopach (jak mi sie ją uda dobrze rozluźnić w galopie to dosiad taki "dresażowy" ma nawet całkiem niezły) ale w bardzo wolnym tempie. Tzn koń jest nauczony chodzic jogiem (chodził też west, zresztąjedna z córek tej kobiety jeździ west, więc koń jest "dwustylowy") i w tym jogu ona siedzi całkiem dobrze. Natomiast jak tylko próbujemy trochę "dodać energii" zaczyna ją telepać...
A walczy kobieta twardo i to całkowicie z własnej woli, czasem już po treningu sama się upomina, że chce się "powytrząsać" :lol: Fakt, że koń w mocniejszym kłusie nosi dość ciężko ale bez przesady.
Ale jeździec ma ograniczenia fizyczne: nieprawidłowa budowa kręgosłupa nie pozwala jej przyjąc w pełni poprawnej postawy na koniu, zwłaszcza w kłusie.
I teraz: gdybym usiłowała "dokończyć" z nią pracę nad dosiadem zanim wyjechała w teren to nigdy by w niego nie wyjechała... Że już nie wspomnę o skokach!
Ja chciałabym obronić galop do tyłu - bo udało mi się go wyłapać jako zachowanie spontaniczne, które pierwszy raz wystąpiło na padoku, a potem koń wykonywał go na sygnał podczas zabaw "freestylowych". Chociaż na pewno są konie które nie powinny tego umieć. A w każdym razie oferować spontanicznie
Głęboki dosiad dla wielu ludzi jest niewskazany, przeważnie mają oni problemy z kręgosłupem. A to tylko początek długiej listy ludzkich indywidualności - od tych, co różnych rzeczy nie powinni robić, poprzez grubych, chudych, młodych, starych, po tych co się boją koni i tych co nie mają dla nich żadnego szacunku. Więc indywidualne podejście przede wszystkim
No i nauka pracy z ziemi - szkoda że większość początkujących nie ma na nią szans. A często jest tak, że instruktorzy uważają, że uczeń "sam się nauczy" obsługi konia w boksie czy sprowadzania go z padoku. Stąd się potem bierze mnóstwo problemów.
Drakan Swoją drogą część wiedzy hipoterapeutów na pewno nie zaszkodziłaby w pracy przeciętnemu instruktorowi jazdy konnej.
Uwaga, :wink: cytat:
Drakan Swoją drogą część wiedzy hipoterapeutów na pewno nie zaszkodziłaby w pracy przeciętnemu instruktorowi jazdy konnej.
Ailusia: ja tam uczę obsługi i nawet uczę podstaw pracy z ziemi, np uczę lonżować, bo i z tym najzwyczajniej wygodnie
Jak już się taki delikwent nauczy to mogę go wysłać samego do stajni i miec spokój
asio: gratuluję cytatu :lol:
Różnica między rekreantem a zawodnikiem jest moim zdaniem w podejściu, nie w potrzebnych umiejętnościach. Bo można być rekreantem ambitnym, znajdującym przyjemność w skokach albo pracy ujeżdzeniowej (dorosła kobieta cieszyła się jak dziecko bo jej się udało po dośc długich cierpieniach pojąć jak to jest jechac na bardzo lekkim kontakcie np) ale nie miec zamiaru nigdy startować. Mam parę takich osób, które podchodza do jazdy bardzo "profesjonalnie", chcą się uczyć kwestii technicznych, doskonalić się, znajdują przyjemność np w tym, że im coś tam wyjdzie na trudniejszym koniu (mam nawet taką laskę której można młodego konia dać pod tyłek, jeśli w miarę przewidywalny) a nie mają zamiaru startować-z różnych przyczyn.
A zawodnik to ktoś, kto jako CEL stawia sobie starty w konkursach i od kogoś takiego można po prostu więcej wymagać: masz być na tylu a tylu trenigach i kropka, masz zrobić to i to inie ma dyskusji.
A rekreant jak nie chce to nie robi-i tyle.
Tyle, że więĸszość osób po pewnym czasie, widząc jak inni pracują zaczyna też chcieć. Bo np ktos chce skakać-ja mówię dobra ale najpierw trzeba popracować nad dosiadem twoim, równowagą, kontaktem...A potem można drągi "oderwać od ziemi"
Bardzo ciekawa dyskusja! Wtrącę swoje trzy grosze jutro, dziś za moment idę spać, ale nie mogę się powstrzymać od napisania tu jednego wniosku! Piszecie o różnicach anatomicznych, o tym, że jeźdźcy mają różny poziom sprawności fizycznej i gibkości. A czy próbowałyście rozgrzewki na ziemi z tymi osobami? Jestem fizjoterapeutą i mam takie "zboczenie zawodowe": patrzę na osobę i widzę, co ją może boleć, gdzie prawdopodobnie czuje napięcie. I stąd wniosek że rozgrzewka musi być! Bo sama po sobie czasem czuję, że jak mi np. codzienne życie da w kość to mam tak spięte mięśnie (głównie obręczy barkowej i górnej części pleców, ale i przykręgosłupowe na całej długości kręgosłupa), że siedzę jak worek kartofli. I wtedy zsiadam i robię ciąg dalszy rozgrzewki na ziemi, albo rezygnuję w ogóle jak nie mogę sobie z tym nadmiernym napięciem od ręki poradzić, bo szkoda mi końskiego grzbietu. Wiem, ze jak ktoś przychodzi na jazdę to z niej nie zrezygnuje, ale może tych kilka skłonów i wymachów przed wsiadaniem rozluźni mięśnie, pozwoli lepiej usiąść? Najlepszy dowód na te napięcia to to, co piszecie o pani, która umie usiąść najlepiej pod koniec jazdy, po galopach - rozgrzane mięśnie, takie, co mogą się już rozluźnić, w końcu jej na to pozwalają! W trakciejazdy robię też b. często różne ćwiczenia, np. krążenia stóp, ramion, "rowerek" i in., a przy wyjeździe w teren od czasu do czasu zsiadam i idę obok konia. Przy dłuższym to już obowiązkowo. I fajnie konikowi plecki przy okazji odpoczną. Z resztą, gdy jeżdże dłużej na ujeżdżalni to też to robię, uważam, że taki odpoczynek od masy jeźdźca jest koniowi potrzebny.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku dla Was i Waszych Czterokopytnych Przyjaciół!