Kompetencje kadry instruktorskiej
Kompetencje kadry instruktorskiej
Cytat:Z końmi i ludźmi pracuję od ponad 18 lat (z czego "u siebie" od 6).Dodam, że pierwszy raz wsiadłam na konia pół roku przed własną 18 (zupełny przypadek przygonił mnie do stajni i ominęła mnie faza "kochania konisi"), a z ludźmi i końmi zaczęłam pracować dopiero kilka lat później. Więc już od dawna nie mam 20 lat i niestety nie jestem idealistką. Wolę twardy, szary realizm. A że po wielu latach obserwacji i wielu doświadczeniach (pracowałam w stajniach wyścigowych - angliki i kłusaki) stajniach sportowych i rekreacyjnych) mój szary realizm z lekka zaczyna czarno-biało kontrastować. Cóż widać taki mój los, że z krucjatą mi dobrze (spodobała mi się ta "krucjata"). I wspominałam o tym wcześniej - na moim własnym podwórku konie mają się dobrze, ujeżdżamy je późno, bardzo powoli szkolimy. Każdy koń ma własny, dopasowany sprzęt i siodło. Każdy koń, który do nas trafia dostaje najpierw kilka tygodni "wakacji", by się wyciszył i zasymilował ze stadem - potem dopiero zaczynamy z nim pracować. Sumiennie i skrupulatnie uczę jazdy konnej. Nie toleruję "niedzielnych" rekreantów. Nie dlatego, że ktoś mi zalazł za skórę, ale dlatego że moim zdaniem dla konia trzeba mieć czas i szacunek dla faktu, że on też się do jeźdźca przyzwyczaja i po jakimś czasie może tęsknić ("bywanie" u konia lub "na koniach" raz na pół roku to nie u mnie). Nawet hipoterapię prowadzę systematycznie (bo uważam że prowadzona "z doskoku" daje słabsze rezultaty).
Nie zniknę, przynajmniej nie przed końcem zimy. Ale już zwątpienie mnie z lekka dopadało. I masz rację Pokuso, Zgazam się z Tobą - trzeba działać, bo nie zawsze odwracanie wzroku, ignorowanie rzeczy i zdarzeń czy "spuszczanie z tonu" nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Może dla tego kto ignoruje, ale dla innych istnień to oznacza dalszą niewygodę, marny los czy kiepską edukację, a w konsekwencji może oznaczać też ból, kalectwo a nawet śmierć ( i uwaga - pisze tu ogólnie - to moja opinia OGÓLNA, nie adresowana imiennie o NIKOGO)
Kobiety ponoć lubią być odmładzane, ale Magdo wystarczy czytać (lub zapytać)
Cytat:Z końmi i ludźmi pracuję od ponad 18 lat (z czego "u siebie" od 6).Dodam, że pierwszy raz wsiadłam na konia pół roku przed własną 18 (zupełny przypadek przygonił mnie do stajni i ominęła mnie faza "kochania konisi"), a z ludźmi i końmi zaczęłam pracować dopiero kilka lat później. Więc już od dawna nie mam 20 lat i niestety nie jestem idealistką. Wolę twardy, szary realizm. A że po wielu latach obserwacji i wielu doświadczeniach (pracowałam w stajniach wyścigowych - angliki i kłusaki) stajniach sportowych i rekreacyjnych) mój szary realizm z lekka zaczyna czarno-biało kontrastować. Cóż widać taki mój los, że z krucjatą mi dobrze (spodobała mi się ta "krucjata"). I wspominałam o tym wcześniej - na moim własnym podwórku konie mają się dobrze, ujeżdżamy je późno, bardzo powoli szkolimy. Każdy koń ma własny, dopasowany sprzęt i siodło. Każdy koń, który do nas trafia dostaje najpierw kilka tygodni "wakacji", by się wyciszył i zasymilował ze stadem - potem dopiero zaczynamy z nim pracować. Sumiennie i skrupulatnie uczę jazdy konnej. Nie toleruję "niedzielnych" rekreantów. Nie dlatego, że ktoś mi zalazł za skórę, ale dlatego że moim zdaniem dla konia trzeba mieć czas i szacunek dla faktu, że on też się do jeźdźca przyzwyczaja i po jakimś czasie może tęsknić ("bywanie" u konia lub "na koniach" raz na pół roku to nie u mnie). Nawet hipoterapię prowadzę systematycznie (bo uważam że prowadzona "z doskoku" daje słabsze rezultaty).
Tylko nie wiem czy atakowanie Magdy i Tomka ci w tym pomoże. Trochę mi to przypomina wczesnego (a może późnego?) Nevzorova - identyfikowanie siebie poprzez odróżnienie od "tych złych i fałszywych dookoła" 8)
Ailusia Tylko nie wiem czy atakowanie Magdy i Tomka ci w tym pomoże.
Ailusia Tylko nie wiem czy atakowanie Magdy i Tomka ci w tym pomoże.
To wracając do tematu instruktorów, swego czasu moja mama chciała mi potowarzyszyć w nauce jazdy. Była wówczas trochę przed pięćdziesiątką i została niestety bardzo skutecznie zniechęcona przez instruktorów - dużą ilością kłusa ćwiczebnego, który w moim odczuciu dla panci, która chce sobie czasem pojechać na spacer nie jest konieczny. Poza tym mama była raz jeden w terenie, została namówiona bo troszkę padało i instruktorce nie chciało się stać na maneżu, miał być spokojny spacer, bez galopów, ale było tyle kłusa że moja mama przestała dawać radę, a na prośby o zwolnienie tempa instruktorka mówiła jeszcze chwilę. Mamie nogi powpadały w strzemiona, miała potem poobcierane kostki, nie miała siły ani za bardzo możliwości anglezować.
Instruktorka była świetnym jeźdźcem niestety marnym pedagogiem.
A moja mama z radością wsiada czasem na stępa.
No właśnie. Na świecie jest pełno niekompetentnych instruktorów, którzy nawet nie wiedzą co to jest wzmocnienie ujemne, ani jakimi mięśniami koń unosi podstawę szyi, ani jak nauczyć konia zwrotu na zadzie z ziemi, bez ogłowia. Ale jeśli są kulturalni, zaangażowani i otwarci na dialog, to ja wolę takich niż tych co dostają piany na widok klienta który - tu niespodzianka - nie umie jeździć konno.
Marta, niejedna mama zniechęciła się do jazdy konnej, bo dostała niedopasowanego konia i/lub nieodpowiednie ćwiczenia
Chyba jeszcze trudniej jest kulturalnie odmówić, na przykład grubasowi który jest za ciężki żeby jeździć. Może można mu zaproponować naukę pracy z ziemi, może powiedzieć żeby chodził na basen i więcej jeździł na rowerze. Albo takiemu co nie odróżnia konia od roweru, polecić do poczytania parę mądrych książek. Albo jak ma psa, to go poprosić żeby tego psa nauczył czegoś nowego. Wtedy taki klient może mieć jakiś cel do osiągnięcia zanim się zabierze za konie chociaż to oczywiście łatwiej napisać niż zrobić. Ale może to jest jakiś sposób żeby konstruktywnie pociągnąć ten wątek :lol:
Inna sprawa jest taka, że zwracając uwagę trzeba mieć osobisty autorytet i robić to w sposób nie uwłaczający godności. To bardzo trudne elementy. Że nie jest tak źle niech świadczą zawody na Woli organizowane przez trenera Szłapkę. Kiedyś jakaś dziewczynka jechała i koń "nie bardzo" był chętny, więc dostał serię batów. Spokojny komentarz Trenera był taki "lepiej pobij się sama po pupie". Była salwa śmiechu i ani razu już nie widziałem na tych zawodach osób nadużywających przemocy.
Ja przejechałam egzamin bez błędnie i zakwalifikowałam się do kursu. Jestem po 3 dniach kursu i jestem pozytywnie zaskoczona program bardzo przydatny, ciekawe tematy i przemiłe grono pedagogiczne. Jeśli ktoś jest zainteresowany i nie naruszę nowej ustawy ACTA mogę harmonogram zeskanować i wysłać;p
ACTA to nie jest ustawa.
JakubSpahisKolańczyk Inna sprawa jest taka, że zwracając uwagę trzeba mieć osobisty autorytet i robić to w sposób nie uwłaczający godności.
JakubSpahisKolańczyk Inna sprawa jest taka, że zwracając uwagę trzeba mieć osobisty autorytet i robić to w sposób nie uwłaczający godności.
U mnie w początkowej fazie nauki w ogóle nie ma kłusa ćwiczebnego, dopiero po paru miesiącach zaczynam wprowadzać wysiadywanie kłusa w siodle, metodami:
- wysiadywania i zostawania w górze licząc na dwa: raz-dwa w siodle, raz-dwa w górze, a potem na trzy i więcej
- przechodzenia z kłusa anglezowanego do ćwiczebnego na kilka kroków (począwszy od trzech) i powrót do anglezowania
- przechodzenie ze stępa do kłusa z pozostaniem w siodle na kilka kroków i ponowne przejście do stępa.
Mnie uczono kłusa ćwiczebnego metodą "do zupełnego zmęczenia materiału". Na kolejne jazdy przychodziłam z obandażowanymi kolanami, bo inaczej w trakcie rozrywały mi się strupy i był dodatkowy dyskomfort Zupełny koszmar. Jak zsiadałam z konia to szłam do domu okrakiem. Do dziś pamiętam dokładnie jaka to była ulga rozbandażować sobie nogi po treningu.
Pamiętam też okrążenia kłusem na oklep lub z rzuconymi strzemionami z poleceniem trzymania pięt w dół. Kompletny bezsens. Albo liście/monety/szmatki/kartki wsadzone między kolano, a siodło, które nie mogły wypaść, bo inaczej była "kara".
I teraz taka mała reminescencja, która być może pomoże nam nakreślić co stanowi prawdziwy biegun dla dobrego systemu nauczania. W ośrodku, w którym uczyłam się jeździć była pani, która zadawała początkującym stawanie na siodle na zupełnie do tego nie przygotowanych, naćpanych owsem i płoszących się non-stop koniach. Potrafiła zarobić na jednej jeździe 10 flaszek. Do tej stajni karetka zajeżdżała średnio dwa razy w tygodniu (i to tylko do cięższych przypadków, bo lekkie wstrząśnienia mózgu i pomniejsze kontuzje były normalką i nikt tym sobie głowy nie zawracał). Moją 8-letnią kuzynkę odesłano do domu ze złamaną ręką, tak samo jak dziewczynę, która walnęła głową w glebę tak mocno, że zapomniała jak się nazywa i który jest obecnie rok. Moja przyjaciółka musiała przez 3 miesiące siedzieć w gipsie z dziwnie ustawionymi rękoma po złamaniu obojczyka i nikt do niej nawet nie zadzwonił, żeby sprawdzić czy wszystko ok. Był tam trener, który ustawiał przeszkody w zbyt ciasnych odległościach, tak że ludzie wpadali z końmi w środek drugiej przeszkody i tak się na nich darł, że oni jechali na to drugi raz, i trzeci. I bali się odmówić! Był tam też facet, który lał płaczące dzieci batem po plecach podczas najazdu na przeszkodę. Do tego samego faceta przyszła dziewczynka, która trzy lata wcześniej (mając 7 lat) miała w tej samej stajni wypadek, który zakończył się w szpitalu (przy upadku noga utknęła jej w strzemieniu i koń ciągnął ją za sobą w panice po całej ujeżdżalni, waląc nią o przeszkody) i ten zamiast się nią zaopiekować, tak na nią nawrzeszczał, że boi się wsiąść na klacz, którą wszyscy znali z talentu do pozbywania się jeźdźców, że uciekła z płaczem do domu. W tym ośrodku zdarzyło się kilkaset wypadków (w tym jeden śmiertelny, i jeden po którym dziewczyna wymagała operacji plastycznej twarzy - została siłą wsadzona na klacz, która zachowywała się tak, jakby ktoś ją wyszkolił do rodeo i dodatkowo nauczył ją, że zrzuconego człowieka należy dobić). Trzy razy widziałam tam jak koń kopnął zrzuconego jeźdźca w głowę (upadków widziałam tysiące, w tym kilka z koniem - był tam np. koń z urazem kręgosłupa, który przewracał się z bólu podczas zagalopowań). Nikt nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji. Ale co najdziwniejsze - klientów nigdy nie brakowało, mimo że w okolicy było sporo stajni rekreacyjnych. I to jest prawdziwe kuriozum!
Nie popieram wsadzania zielonych jeźdźców na zielone konie, ale Drakan, z krucjatą to nie na Magdę i Tomka!
Jacek MorozJakubSpahisKolańczyk Inna sprawa jest taka, że zwracając uwagę trzeba mieć osobisty autorytet i robić to w sposób nie uwłaczający godności.
A co ma zrobić osoba tego autorytetu nieposiadająca?. Jak zgodnie z obowiązującymi przepisami można spróbować zapobiec jednemu z wielu opisywanych tu obrazków? Co może zrobić zwykły zjadacz chleba, jeżeli obserwując trening, rozgrzewkę, cokolwiek, w czym bierze udział koń, widzi rażące nieprawidłowości?.
Jacek MorozJakubSpahisKolańczyk Inna sprawa jest taka, że zwracając uwagę trzeba mieć osobisty autorytet i robić to w sposób nie uwłaczający godności.
A co ma zrobić osoba tego autorytetu nieposiadająca?. Jak zgodnie z obowiązującymi przepisami można spróbować zapobiec jednemu z wielu opisywanych tu obrazków? Co może zrobić zwykły zjadacz chleba, jeżeli obserwując trening, rozgrzewkę, cokolwiek, w czym bierze udział koń, widzi rażące nieprawidłowości?.
A co do budowania autorytetu - przedstawiam ten artykuł do przeczytania i przemyślenia. W jeździectwie ważny jest schludny strój i czyste buty na ujeżdżalni. Trener musi pokazać, że jest gotów w każdej chwili wsiąść na konia i podjąć wyzwanie.
Jak już jestesmy przy tym kłusie ćwiczebnym:
my tego uczymy na samym początku ale tylko w jogu. Jog to kłus BARDZO wolny, praktycznie bez fazy lotu ale z zachowanym rytmie na dwa. Nasze konie to umieją właściwie wszystkie (no-Jamajka nie) i to się siedzi BARDZO łatwo. Praktycznie kazdy człowiek jest w stanie to wysiedzieć. A potem zaczynamy naukę kłusa anglezowanego. Oczywiście wracam do kłusa ćwiczebnego, stopniowo zwiększając tempo.
Bardzo pomagają dragi-o ile koń robi je rytmicznie to w drągach każdy koń zwalnia trochę rytm i wychodzi do góry. Jeśli ustawimy dragi dość ciasno (na takie tempo w jakim uczeń już siedzi) to człowiek fajnie łapie taki trochę obszerniejszy ruch-bo zachowany jest rytm.
tak tak Jakubie, masz rację ale na moje usprawiedliwienie powiem tylko iż weszłam przed kolokwium na nasze forum w celu zrelaksowania się i tak na szybkiego pisałam.
To ja podam przykład, jak powinno się tłumaczyć wykonanie jakiegoś ćwiczenia a jak nie:
- Większość instruktorów (a także podręczników jeździeckich) tak opisuje użycie pomocy w zakręcie):
Ułóż wewnętrzną łydkę wzdłuż popręgu, zewnętrzną cofnij, nabierz wewnętrzną wodzę, nie gubiąc kontaktu na zewnętrznej.(działanie ciężaru ciała pominąłem celowo) Wszystkie pomoce zostały opisane, ale czy jest to instruktaż dobry?
Można opisać to nieco inaczej :
- Wodza wewnętrzna rozpoczyna działanie lekko w bok, nie w tył aby nie hamować ruchu konia (jeżeli będzie działać ku tyłowi to koń za bardzo skróci wykrok przodem i zad może uciec na zewnątrz ). Działanie łydek będzie zależało od zachowania konia- jeżeli wygina się odpowiednio to łydki tylko podtrzymują ruch; jeżeli koń wpada łopatką albo zacieśnia łuk to powinna działać więcej łydka wewnętrzna (wodza wewnętrzna wraca bliżej szyi); zaś jeżeli koń nie wchodzi w łuk lub go poszerza albo wypada zadem to bardziej powinna działać łydka zewnętrzna. (a więc na tym samym koniu może zajść potrzeba działania łydką wewnętrzna gdy koń skręca w jedną stronę a gdy w drugą- zewnętrzną jeżeli nie jest jeszcze równie giętki w obie strony).
Postępując mechanicznie jeździec może łatwo popełnić błąd, jeżeli wytłumaczymy mu dokładnie i z osobna działanie każdej z pomocy w określonej sytuacji łatwiej wykona on ćwiczenie poprawnie.
Oczywiście podobnie powinno się tłumaczyć działanie we wszystkich ruchach które wymagają łącznego a już tym bardziej przeciwstawnego działania różnych pomocy.