U mnie padoki są, ale za to wszystko inne pozostawia wiele do życzenia... Ciekawe: czy we Wrocławiu jest podobnie z wyborem pensjonatu, że się wybiera mniejsze zło? W Szczecinie trzeba być albo w bardzo dobrej sytuacji finansowej albo zagryźć zęby i sobie jakoś radzić (czyt. samodzielnie sprzątać boks(y), pilnować nawalonych stajennych żeby a) nakarmili (i w porę), i odwrotnie b) żeby nie dawali jeść od serca, na zasadzie "Mały, ja czie kocham, masz tu" i sypią 3 kilo dokładki, i w ogóle trzeba mieć oczy dookoła głowy i uszy nastawione na "nowinki".
Jedyna stajnia, w której w miarę dobrze się nam stało, w międzyczasie naszej przygody ze stajnią wioskową (i 30 ha pastwisk!) podrożała o 30%, a przy dwóch koniach to się robi dużo za dużo.
No ale, byle do wiosny, mam nadzieję na kolejną przeprowadzkę na wieś, tym razem na swoje, więc mam nadzieję, że niedługo nasza teraźniejsza stajnia będzie tylko szaroburym wspomnieniem.
A co do wypuszczania koni na padok, jakiś czas temu koleżanka startująca skoki powiedziała mi, że jej koń ma jakieś tam zwyrodnienie pokontuzyjne i nie trenuje i mu palma odbija, więc jej powiedziałam, że Siwek też miał wątek zwyrodnieniowy i że odstawienie go na pół roku na pastwisko bardzo mu pomogło, a ona na to, że jej koń (nie młody już)
nie umie wychodzić na wybieg (tak wariuje, że się przewraca), i może tylko wychodzić na uwiązie na spacer, ale też nie bardzo bo jak nie trenuje to ma za dużo energii i jest niebezpieczny. To jest właśnie jaskrawy przykład co się dzieje z końmi trzymanymi 23h na dobę w boksie, a które w cotygodniowy 'dzień konia', mogą sobie nawet pobyć o tę godzinkę dłużej
Przecież to nie jest naturalna predyspozycja konia, tak wariować, żeby się przewracać i nadwyrężać i kaleczyć, tylko wynik inkubowania konia całe życie w boksie.
Mój Siwek był tak inkubowany, i jak jego poprzednia właścicielka wyprowadziła go z boksu (po kilku tygodniach stania w nim bez przerwy!) żeby mi go pokazać, to nie mogła go zatrzymać, zaryła nogami w ziemię i jechała za nim uczepiona kantara orząc piętami drogę na wybieg. Bała się go, bała się na nim jeździć, sprzedała mi go jako konia ponoszącego i nie do opanowania. Fakt, że tej energii nagromadzonej w boksie starczyło na rok (np. non stop się gotował, po każdej przeszkodzie robił dwie rundy cwałem wokół ujeżdżalni albo biegał po pastwisku, aż się z niego lało i krwawił z nosa), ale po roku dania mu swobody korzystania z wolności i jednoczesnego równoważenia tej totalnej szajby spacerowaniem po lesie w ręku godzinami miałam najbardziej zrównoważonego konia pod słońcem.
Ciekawe czy faktycznie jest tak, że w wysokim sporcie ta energia z wystania jest konieczna i bez niej ani rusz. Tak czy inaczej, trzymanie konia w boksie na paszach energetycznych tylko po to, żeby tryskał energią jak mu się pozwoli pokręcić bączki na ujeżdżalni świadczy o traktowaniu go jak urządzenie treningowe i o niczym więcej. A nie, świadczy jeszcze o wielkiej krótkowzroczności i o egoizmie, o.
Argument o cenie konia do mnie nie przemawia.
Hihi, spojrzałam na podgląd i wypociłam posta niczym Ania czy Cejloniarka Się we mnie nagromadziło tego sprzeciwu 8)