„Obudziłem się wymięty, cały mokry i zmęczony...” jak śpiewały kiedyś Wały Jagielońskie. To sumienie mnie tak sponiewierało. Tak więc po „długim i dogłębnym procesie tentegowania w głowie”, cytując Króla Juliana (uwielbiam gnoja), piszę niniejszym, gwoli prawdzie, poniższe wyjaśnienie.
Konie, którymi się zajmowałem, nie wyglądały tak jak to opisałem cały rok. W internecie, po wpisaniu w google Baltrum, pokazuje sie sporo zdjęć. Obecny właściciel kupił firmę, kilka miesięcy przed moim przyjazdem. Ja trafiłem na najgorszy okres. Konie zimę spędziły w boksach, sporadycznie wykonując kilka kursów w tygodniu. W poprzednich latach zgodnie z wyspiarską tradycją, od ok. połowy maja do końca września, przebywały w nocy i dni wolne na pastwisku, dzięki czemu same się doczyszczały i nie tarzały w odchodach. Spędzane były tylko na karmienie, przerwę spędzały w stajni, a po wieczornym odpasie na łąkę i całe szczęście, bo dzięki temu były w całkiem dobrej kondycji psychicznej. W okresie letnim pojawiały się w stajni małe dziewczynki będące na wakacjach, które zawsze coś tam doczyściły. Pastwisko główne, kilka hektarów wspólne dla większości koni z wyspy, oraz wszelakiego
ptactwa roznoszącego wspomniane już roztocza. Czworonogi były więc łatwym celem dla pasożytów skórnych oraz robali mieszkających w środku konia, a ponadto mogły sie nimi dowolnie wymieniać. Na poprzedniego właściciela składano skargi na policji, gdyż, jak mówili wyspiarze, czy też turyści, najpierw było czuć, a później pojawiał się zaprzęg. Dziecko, które pogłaskało konika natychmiast było wleczone przez matkę do najbliższego kranu, celem umycia małej, śmierdzącej rączki.
Sumienie uspokojone.
Wytłumaczyłem mojemu szefowi, że konie absolutnie nie mogą chodzić na wspólne pastwisko. W przeciwnym wypadku moja praca przypominałaby orkę na ugorze, w wykonaniu Syzyfa, przy pomocy sochy i dwóch leniwych wołów na polu położonym nieopodal stajni Augiasza, w której to rzeczony Syzyf dorabiał na pół etatu. Oczywiście tak tego nie tłumaczyłem, bo znajomość języka niemieckiego mizerna, a ręce tylko dwie. Prywatne pastwisko na zdjęciach już prezentowanych, po sesjii z grubasami nie było więcej dostępne. Grodziłem więc, co się dało, żeby dać odrosnąć łące, ok.0,7ha (
Toledo,
Toledo&Fridolin) dostępnej tylko dla „moich” koni, którą „nawiozłem”. (
pagórki,
pagórki2)
Nawet pas trawy przylegający do pasa startowego
lotniska. Tutaj było trochę biegania, bo codziennie rano musiałem całe ogrodzenie kłaśc na ziemi, a wieczorem stawiać.
Niestety któregoś dnia przybyła zła komisja i stwierdziła, że te patyki i sznurki nie mogą tu leżeć, bo stanowią zagrożenie dla samolotów,
phi! wielkie mi samoloty!
Strasznie się rozpisuję, ale chciałbym w miarę dokładnie nakreślić „miejsce akcji”. Sam nie mogę się doczekać, kiedy zacznę pisać o pracy koni, pracy z końmi i o pracy z końmi podczas pracy koni

No i o tytułowej orce na ugorze, czyli próbach zaszczepienia chociaż odrobiny świadomości, jak działa koń, u ludzi z końmi styczność mąjacymi.
W sumie to już sobie zacznę, a kto mi zabroni?
Pierwsza moja jazda w celu sprawdzenia czy cos potrafię. Osobnik, który mnie testował, miał doświadczenie w pracy z końmi, bo pracował tu już kilka miesięcy, jego córka trenowała woltyżerkę, on sam miał nawet konia! ale go sprzedał, jak któregoś dnia zauważył, że nie posiada stajni. Zero myśli na twarzy i tęsknota za rozumem w oczach. Kiedy zobaczyłem jak powozi, szybko porosiłem, to może... ja teraz, czy mogę ja.
Cdn...