Pierwsze kroki
Pierwsze kroki
Mam okazję obserwować coś czego już dawno nie widziałam.Naukę jazdy konnej od pierwszego kroku.Uczeń młody,sprawny i dzielny nad podziw.
I ku mojemu zaskoczeniu-koń stawił opór i się na lonży zbuntował i ucznia dwukrotnie pozbył.Pierwszy raz przypadkowo zgubił a drugi na zimno z rozmysłem cofnął obrócił się i MYK!
Oczywiście uczeń zaraz został wsadzony powtórnie bo nawet się nie zakurzył specjalnie i trzeba było od razu mu uraz zatrzeć.
Oboje wylądowali w roundpenie. Na ćwiczenie pracy z ziemi i odbudowanie uczniowskiego EGO.
Lekcje jak lekcje. Ta reakcja konia mnie zastanowiła. Wyczuł zdrajca ,że uczeń jest wysadzalny?
Może uczeń miał złe intencje, albo się bał choć tego nei pokazxywał?Albo był nienaturlanei spięty i budził w koniu obawy, albo co..
Ja w te wakacje uczyłam peeełno nowicjuszy i zauważyłam, że najspokojniesze konie potrafią pod początkującymi coś zmalować, za to te nadpobudliwe czy brykające w czasie galopu, potrafią z początkującymi stanąc na środku ujeżdżalni i nie wykonac żadnego ruchu przez pół h! Po prostu zupełna ignorancja człowieka. Dlatego też ja lubię z początkującymi zaczynać od zbudowania ich relacji z koniem na ziemi - nauka czyszczenia, siodłania, prowadzenia konia, nauka wsiadania i zsiadania, potem różne rzeczy w stój - jak ktoś jest już rozlźniony, nie boi sie konia, umie go sam zaprowadzić i wsiąść na niego i zrobić kilka rzeczy, typu młynek(nie jestem zwolenniczką tłuczenia cwiczeń co jazde, ale bywają pomocne na pierwszej jeździe), wtedy dopiero powinno się moim zdaniem zacząć jazdę - ale wiem z doświadczenia, że zazwyczaj na takie rzeczy nie ma czasu lub możliwości i to nie wychodzi.
Ale może gdyby tak zacznać z poczatkującymi, dac im mozliwość oswojenia się z końmi(wliczam w to także pomoc w stajni)to konie by może lepiej ich akceptowały i były posłuszniejsze i bardziej wyrozumiałe - bo co to za interes dla konia nosic jakiegoś spiętego, bojaźliwego człowieczka, co ma niesprecyzowane wymagania i sam nie wie czego chce - to nie są cechy, ktore koń mógłby podziwiać, więc takiego człowieka olewa lub mu nie ufa.
Ja już wiele lat żyję na tym świecie i czasem widzę więcej niż bym chciała.
Uczeń jest taki zdominowany przez rodziców,nieasertywny /jak to się dziś mówi/ nieśmiały,niepewny tego co robi.Taki skulony w sobie. Grzeczny bez zarzutu i świetnie wychowany ale... no taki bez lwiego pazura.
No ja to widzę bo już wiele lat ...etc.
Ale jakim cudem koń to widzi? :wink:
Konie w ogóle jakimś cudem wiedzą i ja zaryzykuję stwierdzenie,że:
wiele osób,które z uporem siebie na koniu widzą -ja w ogóle w pobliżu stajni nie widzę.
Pytam koni od jakiegoś czasu o opinię i jakoś rzadziej się co do ludzi mylę.
Hm ja niejednokrotnie spotkałam się z podobnym zachowaniem koni - i to nie tylko tych szkółkowych, ale i własnych kopytnych...
Moje poprzednie (o dziwo siwe) zwierzę kompletnie nie tolerowało ludzi hm... nieśmiałych. I - pomimo, ze koń na prawdę spokojny (chociaż energiczny) nie pozwalała się nawet wyczyścić strasząc zębami i kopytami (straszyła, nie robiąc krzywdy)... zdarzyło się nawet, że jak się jej delikwent nie spodobał - kopała w strzemię przy próbie wsiadania hock:
nieleśna też wybiera sobie jeźdźców - jeśli ktoś się jej nie spodoba, zsiada i to nie z własnej woli... Ale nawet kompletnie niejeżdżąca, ale zdecydowana osoba może jej dosiąść a kobył zachowuje się jak profesorek - nie reagując za mocno na niestabilny dosiad, etc... (na wędzidło trzeba sobie porządnie zasłużyć, zatem prolemu szarpania nie ma)
A jest jeszcze jedna sprawa, o której jakby zapominacie. Jak wsadzamy nowicjusza na konia, koń chodzi na lonzy podczas, gdy nowicjusz cwiczy sie, to kto ma najwiekszy wplyw na konia i kto nim tak naprawde powoduje? Ten co siedzi? Czy ten, co trzyma lonze? Moim zdaniem to jest zadanie lonżującego, by kontrolować ruch konia póki uczeń nie zdobędzie pewniejszego i swobodniejszego dosiadu. Dopiero wtedy może zaczynać wchodzić w jakieś interakcje z koniem i próbować nawiązywać z nim dialog. Pałeczka dowodzenia powoli przechodzi z ręki trzymającego lonże do ręki ucznia. Jeśli koń ufa swojemu instrukltorowi i jest posłuszny, to nie powinien czuć potrzeby buntowania się przeciwko czemukolwiek i komukolwiek, co mu instruktor na grzbiet wsadzi :-)
Zgadzam sie w zupełności. Koń, wiadomo, jego prawo do zachowania tak jak mu się to podoba. Ale koń, który ma określone zadanie do wykonania-a w tym przypadku bycie pierwszym wierzchowcem dla nowicjusza- musi być odpowiednio do tego przygotowany, no i jego opiekun-instruktor także. I nie każdy koń też się do tego będzie nadawał.
Z ciekawości pojeździłam na rzeczonym koniu.Bo w moim przekonaniu był bardzo karny i bezpieczny. I... nic się nie stało i dla każdego poza czujnym Treserem i mną było idealnie.Ale ja poczułam,a Treser wypatrzył z boku,że konik mi ze dwa razy przytężał i miał przez mgnienie oka swój własny pomysł na życie.Zgaszony w zarodku zanim przybrał realny kształt.Uczeń wyjechał cały i zdrów a koń resocjalizowany poprzez szlaban na miętuski.(taki oficjalny-bo oboje jak nikt nie widzi częstujemy)
Moja Tania się w ogóle do jazdy dla obcych nie nadaje bo się tak okropnie obraża,że strach się do niej odezwać.I robi tę swoją minę "rannej sarny" a tego nie umiem znieść.
Kiedyś odwiedził nas kolega córki, który panicznie poi sie koni, a bardzo chciałby spróbować , zwłaszcza, że w domu ma dwa konie .
Od razu spodobał mu się Kuba, bo uznał, że jest godny zaufania 8)
Wczoraj odważył się na niego wsiąść , a ja przeszłam z nim kawałek.
Potem córka uznała, że wygodniej prowadzić Kubę za Wekslem
Kuc spisał się znakomicie, Kuba oczywiście też, a chłopak był bardzo zadowolony
Czyli na" pierwszy raz", najważniejszy jest odpowiedni koń
Sama padłam ofiarą takich pierwszych kontaktów z jeździctwem, kiedy to wsadzili mnie na konia i w kółko powtarzali "pięta w dół, palce do konia itd." Takich biednych rekreantów naoglądałam się w tym sezonie w naszej stajni, kiedy to wsadzani byli na niezbyt chętne do współpracy konie, i na 2 metrowej lonży na za długich strzemionach kazano im się ciągnąć za paseczek przy siodle i anglezować. Żal takich ludzi, no bo eto żadna przyjemność, a do tego instruktorzy z serii tych, którzy egzamin zdawali raczej korespondencyjnie. Naprawdę smutne. Na szczęści trafiłam 3 lata temu na instruktora, który krok po kroku mnie "oczyszczał" z dziwnych nawyków, a przede wszystkim tłumaczy po co coś się robi. Ostatnio wysłałam do niego koleżankę, która jest fizjoterapeutką, a chciałaby zrobić kurs hipoterapii. Dziewczyna nigdy w życiu nie miała nic wspólnego z końmi. Lekcje zaczęły się od czyszczenia, zachowania w boksie, przestawiania konia i rozumienia mowy jego ciała. Teraz już jeździ na lonży, ale każdy trening uprzedzony jest krótką rozgrzewką polegającą na pracy z ziemi w roundpenie. Dziewczyna to wszystko po prostu chłonie i z każdego treningu wychodzi z uczuciem niedosytu. Nie siedzi na koniu powykręcana jak paragraf, tylko z jazdy na jazdę ma coraz lepszą równowagę i w kłusie to wszystko nabiera kształtu. Fajnie pracuje się z takimi ludźmi, i szkoda że przez ignorancję cudownych pseudo instruktorów krzywdzi się tak "zielonych" jeźdźców, a przy okazji konie.
Cytat:i szkoda że przez ignorancję cudownych pseudo instruktorów krzywdzi się tak "zielonych" jeźdźców, a przy okazji konie
Cytat:i szkoda że przez ignorancję cudownych pseudo instruktorów krzywdzi się tak "zielonych" jeźdźców, a przy okazji konie