Historie niezwykłe
Historie niezwykłe
Opowiedziała mi to moja dobra znajoma , którą spotkałem w Poznaniu.
Przed laty kupiła ode mnie klacz . Klacz przejąłem za długi bo właściciel nie płacił za pensjonat przez prawie 2 lata i był nieuchwytny. W końcu zadzwonił z zagranicy i upoważnił mnie do sprzedania klaczy na poczet należności . Klacz się mojej znajomej spodobała od pierwszego wejrzenia. Była u niej kilka lat, urodziła kilka źrebaków i wszystko było super. Przyszedł jednak moment ,że musiała zostać sprzedana. Rozwód, podział majątku , czyli konieczność . Tak też bywa. Znajoma bardzo ubolewała z powodu sprzedaży , ale nie było wówczas innego wyjścia.
Po pewnym czasie , kiedy zaczęło się jej życie na nowo układać z nowym partnerem ,obudziła się rano zdenerwowana snem ,w którym widziała swoją klacz i słyszała jej głośne rżenie. Opowiedziała swój sen , a tu telefon. Zadzwonił handlarz i mówi : " u mnie jest klacz i wiem ,że to jest Pani koń, mam przygotowany transport do Rawicza , jeśli Pani chce mogę do jutra poczekać" ( dla niewtajemniczonych Rawicz to włoska rzeźnia wyspecjalizowana w uboju koni ) Decyzja natychmiastowa . Pożyczka pod zastaw samochodu partnera i jazda do handlarza.
Znów są razem . Klacz ma 16 lat i jest tam gdzie powinna być i już tak będzie. Kto chce niech wierzy , kto nie chce niech nie wierzy. Ja wiem że tak było.
no to ja mam też historie bardzo niesamowiąta, a właściwie Jan do którego jeżdże w wakacje opiekowac się stadem Highand Pony's w każdym razie te konie go kochają i zrobią dla niego wszystko. Zanim postanowił założyc hodowle w Polsce miał jednego kuca- właszka(no kuca jak kuca duże D czasami małe E)z którym najpierw zaczął ujeżdżenie, a potem przeżucił sie na natural terenowy do Polski razem z nowo zakupionymi klaczami i ogierem(bratem wałaszka) przyjechał wałaszek. Oczywiście Jan w tereny jeździł na oklep na kantarze sznurkowym- tak samo jak przez ostatnie 10lat. Jan w tereni dostał jakiegoś ataku i spadł. Leżał nieprzytomny koń w tym czasie wrócił do domu zaniepokojony przyjaciel ubrał konia(jeździł gorzej niż Jan)i wsiadł. Wałaszek sam wrócil w miejsce gdzie spadł jego pan, a przyjaciel zadzwonił po pogotowie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, niestety Jan już nie może jeździc konno, a przynajmniej nie w teren.
wiem ze strasznie niesamowite i wręcz zalatuje kiczem ale prawdziwe
W moim życiu najbardziej niezwykła była opowieść z mojego dzieciństwa... lubie dzieciństwo :-)
Któregoś dnia w jedynym w tamtych czasach sklepie zabawkowym w moim mieście (nazywał się "Plastuś") pierwszy raz dotknęłam swojego marzenia. Wracając z przedszkola zawsze z mamą zachodziłyśmy do tego sklepu pooglądać zabawki. Nie mogłam jej odpuścić tych kilku chwil spędzonych pod wystawą z kolorowymi żołnierzykami na konikach. Szczególnie podobał mi się Pan Wołodyjowski na czarnym koniu. Można było go nawet z konia zdjąć! Tego dnia miedzy ladami zobaczyłam dwa konie na biegunach - jeden kary, drugi siwy. Były ogromne! Gdybym na takiego usiadła na pewno nie sięgnęłabym nogami do ziemi. W sercu urosła mi nadzieja. Popatrzyłam na twarz mamy a ona wiedziała o czym myślę. Nadzieja zwiędła jeszcze szybciej niż rozkwitła. Na pocieszenie mama obiecała, że codziennie będziemy po przedszkolu odwiedzać w sklepie mojego siwka, bo tak go nazwałam. Lepszy konik na biegunach do odwiedzania, niż żywy kucyk w snach. Szczęście nie trwało długo. To było straszne. Gdy tylko sobie o tym przypomnę, jeszcze czuję to rozczarowanie. Wchodzę z mamą do sklepu jak gdyby nigdy nic. Patrzę, a tu nie ma konika. Najpierw pomyślałam, że może był głodny i poszedł wypaść się za sklepem. Ale zaraz zaburczał gniewnie we mnie rozsądek i poczucie rzeczywistości. Przecież gdyby poszedł na pastwisko na pewno by zostawił w sklepie bieguny! Kto widział konika na pastwisku z biegunami. Popatrzyłam z nadzieją na mamę. Mama na pewno wie, co się stało z siwkiem. Mamy wiedzą takie rzeczy. Popatrzyła na mnie ze wzruszeniem. „Córeczko, nie płacz. Konik ma teraz nową panią, która się nim bardzo dobrze zajmie. Nie martw się o niego. Już nie płacz. No? Został jeszcze ten czarny. Będziemy teraz jego odwiedzały. Chodźmy do domu.”
Buntowałam się w środku ale nie chciałam robić awantury. Nic by to i tak nie dało. Co mi po czarnym koniku? Czarne są nieładne i nie takie milutkie jak siwe! Czy mama tego nie rozumie?
Poszłyśmy do domu. Całą drogę zastanawiałam się, co zrobić. W domu mama powiedziała, że jeśli uklęknę przed obrazkiem Matki Boskiej, to może konik wróci. To nie był zwykły obrazek. Bozia była cała ze złota i uśmiechała się do mnie. Zacisnęłam malutkie dłonie z całej siły. Powieki zatrzasnęły mi się z prośby. Boziu daj mi konika, będę grzeczna. Nie będę już ganiać braciszka i rano udawać, że jeszcze śpię. Tylko kurcze daj mi Boziu konika.
Otworzyłam drzwi do swojego pokoju pełna rezygnacji. Z pochyloną głową wkroczyłam w całkiem nowy rozdział swojego życia. Podniosłam oczy i zobaczyłam go na samym środku pokoju. Był jeszcze piękniejszy niż w sklepie. Unosił się w powietrzu, bo mama postawiła go pomiędzy łóżkami tak, że opierał się na ich krawędziach biegunami. W słońcu był bardziej biały niż moje prześcieradło. No dosłownie mnie wryło. Konik wcale nie ma nowej właścicielki. On uciekł od niej do mnie, bo ona go tak nie kochała jak ja. A ja teraz będę o niego dbała. Będzie spał na specjalnym posłaniu i nigdy nie zapomnę go wyczesać.
Siwek towarzyszył mi w ciągu całego mojego dzieciństwa. Bujałam się na nim tak długa, aż moje stopy dosięgły ziemi. Oglądałam na nim telewizje, zabierałam na wakacje zamiast roweru. Nawet zdejmowałam mu siodełko, żeby się nie męczył a wieczorami wyciągałam poduszkę,na ziemię i przykrywałam go kołdrą.
Tego dnia pierwszy raz w życiu uwierzyłam, że marzenia się spełniają a moja mama to prawdziwa Matka Boska.
http://www.konie.biz/modules.php?name=Co...age&pid=38
Ja takie opowiadanie "popełniłam". Prawdziwa historia.
Przepiękne... przepiękne uczucia :-) Aż mnie korci to pytanie, skąd znasz historię??
witam, jestem pod wrażeniem historii i stylu opowieści, Taniu, dziękuję, takie perełki pięknie się komponują w tym miejscu. Gratuluję i proszę o ciąg dalszy.
Też bym chciała, żeby był ciąg dalszy ....
Cejloniara, Twoja historia też piękna. To wspaniałe, gdy dorośli rozumieją dzieci.
Obie mnie bardzo wzruszyłyście. Zapłakana poszłam do szefa i udawałam, że mam katar.
Zaraz założymy kącik wzruszliwości hehe ja aktualnie zachwycam się mądrością swojego konia, który się zrobił taki strasznie "jestem z Tobą". Stalismy sobie na polu, policzek przy policzku, kątem oka widziałam jego czarne błyszczące ślepie a za nim już tylko gwiazdy. Stalismy tak sobie na górce, na tle niesamowicie rozgweiżdżonego nieba i lubiliśmy się bardzo :-)
Oj, Taniu, rzeczywiście Twoja opowieść robi coś z oczami...
Cejloniara, a wiesz, że u mnie było bardzo podobnie? Tylko starsza byłam... To musiała być podstawówka, może 1 - 2 klasa. Mniej więcej po drodze ze szkoły do domu był sklep z zabawkami. Normalnie mnie w ogóle nie ruszał. Ale... Kiedyś się na wystawie pojawił konik. Niebieski, plastikowy, z rodzaju "my little pony". Takie mniej więcej paskudztwo...
Chodziłam sobie na niego popatrzeć. Po jakimś czasie znikł. Niby duża, a się z zawodu/smutku popłakałam. Oczywiście potem zaraz były urodziny - i konik się w prezentach objawił. Dostał na imię Pryzmat. I długo mi towarzyszył. Naprawdę długo :-)
Ja jeszcze chodziłam do pewexu oglądać konia barbie.. eh... to były czasu.. pamiętam, jak jedna ze sprzedawczyń jakoś tak chyba sentymentalna, dała mi jednego marsa. To był mój pierwszy w życiu. Z koleżanką i jej bratem zjedliśmy go we trójkę prawie z nabożeństwem... o rety... a z tą samą koleżanką bawiłyśmy sie u moim ogródku w dzikie konie. Jej brat na nas polował. Było umówione miejsce, gdzie byłysmy bezpieczne. A jak nas złapał to ustawiał przeszkody z różnych dziwnych rzeczy i ganiał nas byśmy skakały. Jak już miałam psa to próbowałam go lążować. Owczarki niemieckie nie lubią być lążowane przez małe dziewczynki :-)
Kiedyś z moją siostrą jeździłyśmy na sobie nawzajem, albo z krzeseł na kółkach robiłyśmy konie (miły nawet specjalne ogłowia, a kółko do regulowania wysokości siedzenia to był pyszczek) i tak jeździłyśmy po całym mieszkaniu :lol:
Zawsze jak przychodziły do mnie koleżanki pobawić się barbie, to one brały lalki, a ja konie
Cejloniara - ja kiedyś też lonżowałam swojego owczarka :lol: I miałam jeszcze akcję, że tresowałam swoje koty. Biegały w kółko za palcatem, a jednego nawet nauczyłam komendy "siad". hock: Dalej nie mam pojęcia jak ja to zrobiłam :lol:
Ja jak byłam mała, to zawsze chciałam mieć pieska. Za pierwszym lepszym, spotkanym na ulicy wołałam "mamusiu jaki piękny! kup mi takiego". A mógł być nie wiem jak paskudny, a ja i tak twierdziłam, że jest cudowny :lol: Za każdym razem jak zbliżały się jakieś święta, urodziny itp. wszystkim gościom mówiłam, że nie muszą mi kupować żadnych prezentów, wystarczy jak się wszyscy złożą i dadzą mi psa. I tak co rok. Ale wiadomo, rodzice zawsze powtarzali, że jak będę duża i już będę sama mogła się zwierzątkiem zajmować to dostanę.
W moje urodziny rano się budzę, patrzę a tu taki wielki, pluszowy wilczur siedzi koło mojego łóżka. No i oczywiście wielka radość, że wygląda jak prawdziwy. No, ale przecież pies nie może być bez obroży, bo ucieknie! Poszłam z mamą do sklepu zoologicznego, stanęłam przed sprzedawcą i dumnie poprosiłam, żeby mi pokazał skórzane obróżki. Wybrałam sobie najładniejszą i już miałam płacić, ale pan mi powiedział, żebym lepiej przyszła z pieskiem i przymierzyła. A jak usłyszał, że to dla pluszaka, to mało się ze śmiechu nie udusił. A ja tak tylko stałam w tym sklepie zdezorientowana, bo nie wiedziałam o co temu panu chodzi. "pewnie nigdy psa nie widział" :lol: Tak się przejęłam, że mam swojego pieska, że rano, zanim poszłam do przedszkola, wstawałam o 6 i chodziłam z nim dookoła domu. I nie dało mi się wytłumaczyć, że to niepotrzebne :lol:
No ale w końcu 4 lata temu dostałam tego wymarzonego owczarka niemieckiego na urodziny A teraz mi się koń marzy. Hihi im starsza jestem, tym większe mam zachcianki :lol:
Nie bardzo wiem, czy tu pasuje , ale dla mnie historia niezwykła
Kilka dni temu zobaczyłam rano stojacego nieruchomo Weksla na wybiegu, przy ogrodzeniu.
Zaciekawiona weszłam i najpierw zobaczyłam krazące nad nim duże , czarne ptaszyska- wrony albo kawki.
Przyjrzałam sie scenie dokładnie z daleka i ku swojemu zdumieniu zobaczyłam dwa ptaki stojące mu na zadzie, kilka krążących nad nim i kilka stojących na ziemi.
Pobiegłam po aparat, ale kiedy poszłam bliżej odfrunęły - kuc oczywiście stał spokojnie.
Wczoraj ta sama scena, tym razem ptaszyska mniej płochliwe , widziałam, ze czyszczą mu zad hock:
I całe stadko tych ptaków na ziemi, czekających na swoją kolej?
Nigdy nie widziałam takiej symbiozy konia i dzikich ptaków.
Musiał jakos dac im znac, że mogą usiąsć , bo do Kuby zaden ptak nawet nie zblizyl sie.