Niecodzienne historie o koniach
Niecodzienne historie o koniach
Chciałabym założyć taki oto wątek o niecodziennych wydarzeniach, w których bohaterem jest koń i człowiek. Może ktoś słyszał lub też sam uczestniczył w wydarzeniu, gdy koń na przykład uratował człowiekowi życie, wyniósł go z opresji. Może przytoczy jakąś inną ciekawą historię? Pamiętam chociażby z "Winnetou" scenę, gdy Swallow z poświęceniem niósł Old Shatterhanda przez morze płonącej nafty. To fikcja literacka, ale mogła mieć korzenie w rzeczywistości. W historii było wiele wspaniałych koni, chociażby Bucefał lub Kasztanka i ich imiona wpisały się w dzieje ludzkości przy okazji.
Może do historii wymyślonych przez Maya mojej jest daleko, ale miała miejsce w rzeczywistości kilka lat temu, późną wiosną. Sąsiad bliskiej mojej rodziny jest hodowcą koni zimnokrwistych. Podczas tych zdarzeń miał 3 konie: klacz-matkę i jej przychówek z dwóch lat: klaczki. Konie te pasły się na rozległym pastwisku od wiosny do jesieni, a hodowca zabierał je jedynie w ekstremalnych warunkach.
Pewnego dnia, jak wcześniej wspomniałam - była to późna wiosna, zerwała się gwałtowna, jak przystało na tę porę roku burza. Konie szukały schronienia w tej części pastwiska, która sąsiaduje z zabudowaniami mojej rodziny. Niestety, klacz-matka została trafiona piorunem i zmarła na miejscu. Hodowca jeszcze tego dnia zabrał ciało i 2 młode klaczki.
Gdy konie nazajutrz wróciły na pastwisko, przyszły dokładnie w to miejsce, gdzie upadła ich matka i grzebały żałośnie kopytami w ziemi. Później jeszcze wielokrotnie tam przychodziły.
Smutna historia, ale prawdziwa. Od tego czasu starsza z sióstr doczekała się dwojga zdrowych, ładnych źrebiąt i z tego co widziałam, młodsza po cichu rywalizuje z nią o władzę w stadzie.
Konie u Maya to rzeczywiście bohaterowie
Mi babcia opowiadała, że jej ojciec miał ulubionego konia - rosły, siwy ogier, uzywany głównie na polu, ale i do komunikacji zimą(dziągnął sanie). I ten ogier tylko dziadkowi dawał się oporządzać, chodził za nim jak pies, kazdego innego kto do niego podchodził odganiał zębami, w ogóle był bardzo wrogo nastawiony do reszty świata. Jak ojciec babci zmarł, koń przestał jeść, pomimo że ten ojciec umierał w zupełnie innym miejscu i koń nie widział zwłok, nie mógł czuć bezpośrednio smierci(ojca babci zawieźli do szpitala do jakiegoś dużego miasta) i w końcu zwierzak padł z głodu. Historię potwierdza także reszta rodziny, która pochodzi z tej samej wsi co moja babcia. Ta rodzina zawsze miała sporo koni, żaden inny nie przejął się śmiercią tej jednej osoby. Nie wiem czy ta historia jest w 100% prawidziwa, ale jeśli tak to bardzo wzruszająca.
Ja jestem w stanie w nia uwiezyc bo dokladnie tak samo bylo z Julka mojego swietej pamieci dziadka. Tylko Julka nie byla postrachem wsi tylko prawdziwa przytulanka gdy dziadka zawieziono do szpitala gdzie zmarl Julka zyla tylko jeszcze przez 2 tygodnie. Przestala z czasem pic jesc i umarla. najdziwniejsze jest to ze moj dziadek nigdy nie patyczkowal sie z konmi. jak to sie mowi mocna reka trzymal stado i nie wachal sie uzyc bata o co nie raz byly klotnie i placz. a jednak klacz z tesknoty odeszla ;/
inna historia. moja mama gdy byla panienka w raz ze swoimi bracmi ciotecznymi nie mieli jak dojechac na disco. wiedzac ze dziadek napewno nie da im Siwka "pozyczyli" sobie go. droga na dyskoteke przebiegla bezproblemow. gorzej bylo z powrotem. Siwek w pewnym momencie stanal na srodku drogi i ani doprzodu ani do tylu. wiec co tu robic??? probowali przekupstwa, poganiania, bicia, Siwek jak stal tak stal i mial w glebokim poszanowaniu cale towarzystko. doszlo nawet do tego ze ognisko rospalali pod koniem zeby tylko sie ruszy. Siwek owszem ruszyl sie ale w bok i stanal. juz wtedy nie wylo rady trzeba bylo jechac po dziadka. gdy kon tylko zobaczyla dziadka z radoscia ruszyl a dziadek tylko sie smial z towarzystwa
znam mnustwo histori wesolych smutnych....
Słuchajcie ja mam dwie takie krótkie historie.
1- sza to: Kiedy pracowałam w stajni jeszcze jako dziewczynka z podstawówki, miałam sprowadzić z koleżanką konie sportowe z padoku. Były 3, a miałyśmy wziąć tylko 2. Koleżanka się wycwaniła i wzięla tego spokojniejszego, ja klacz, która "olewała" wszystkich oprócz swojej pani, robiła co chciała dopoki się na nią nie wrzasnęło. Była młoda, wiadomo jak to bywa. I jeden na prawde "najinteligentniejszy" z całej stajni został sam na wybiegu. Szłyśmy laskiem do stajni. Idziemy, idziemy, a tu nagle konie jak wryte stanęły i nasłuchują. My na siebie patrzymy, kurde jakiś pies pewnie nam zaraz wyleci, a tu patrzymy ten koń, ktory został sam, przeskoczył pastucha 140cm(koń ujeżdżeniowy- żeby ktoś nie myślał, że skoczek, wiem, wiem każdy koń tak potrafi ) ale dla nas to był szok. Konie, które trzymałysmy jakaś panika, histeria, ten który przeskoczył taśmę pobiegł galopem do stajni. Koleżanka puściła spokojniejszego konia, a ja doprowadziłam "dzikuskę" kłusem do stajni. Kumpela ganiała po lasku za kopytnym, a ja się śmiałam, że mogła jednak wziąść tego konia co ja :lol: .
2-ga historia: Bałam się tego konia, ktorego opisywałam wyżej, co go koleżanka sprowadzała, co jej uciekł. Skarogniady wałach, wysoki, pamiętam miał 168cm. Ale niesamowicie piękny. Odmiany na 3 kończynach, gwiazdka na czółku. Nie wchodziłam nigdy do boksu bo myślałam, że mnie zaraz ugryzie, albo kopa zasadzi jak tylko wsypę mu owies do żłobu. Kiedyś włascicielka KAZAŁA mi wejśc do niego na wieczór, żeby go nakarmić. Myślałam, że wysypę ten owies, tak mi się ręce trzęsły. Ale weszłam, koń uszy kulił, ale nawet nie zajrzał mi do wiaderka żeby wyjeść, poczekał aż wsypię do złobu, uszy ciągle skulone. Wyszłam, lekko patrząc na jego tylną nogę czy czasem się nie podnosi do góry :lol:
I wiecie co się po tym stało? Przełamałam się to raz, dwa kiedy miałam wolną chwilę to go usypiałam smyraniem po pyszczku. Nie wchodziłam do boksu, poprostu z korytarza go smyrałam. Później nawet poszłam popatrzeć jak właścicielka na nim trenuje. Chyba jedyny koń, którego tak zapamiętałam i powiem Wam szczerze, że popłakałam się jak odchodziłam z tej stajni. Mam jego zdjęcia...Od tej pory mam taki odchył, że jak oglądam zdjęcia w necie skarogniadego konia to patrzę czy to nie on. Pewnie przyszłego konia, też chciałabym mieć podobnego do niego, ale wiem, że moze być całkiem inaczej...
a jak moja kobyła chce za wszelką cena zawracać do stajni to wiem, że zaraz będzie padał deszcz
A ja napiszę jeżeli chodzi o niecodzienne historie o konikach to, pracowałem kiedyś w jednym z wielu osrodków Monaru .Przyjechały tam koniki , mnie zatrudniono żeby im pokazać co i jak nauczyc podstaw ogólnych . To było piękne jak ci ludzie szybko i z wielkim uczuciem podchodzili do sprawy , jak to im pomogło zerwać z tym strasznym nałogiem . A konie same w sobie uratowały tam setki ludzi ) Nigdy tego nie zapomnę ))
heheh.... kiedyś podszedł do mnie konik o imeniu Ziutek , dał się pogłaskać, po czym zawrócił, ja odruchowo kawałek za nim poszłam, kilka kroków, stanęłam, bo myślałam ,ze już nie chce mojego towarzystwa...
on też stanął, popatrzył na mnie , tak jakby czekał, zawrócił, znowu stał przy mnie chwilkę i odszedł.... znowu zrobiłam kilka kroków naprzód, sytuacja się powtórzyła chyba 4-ro krotnie... w końcu myślałam ,że odszedł na dobre, jednak on stanął przy drzewie, wyciągnął głowę do góry, po czym zerknął na mnie,
drzewo okazało się jabłonią
chwyciłam za gałąź i strząsnęłam parę jabłek
To i ja opowiem pewną historię, związaną z moim poprzednim koniem Spahisem. Otóż mieliśmy zwyczaj jazdy na azymut przez las. Wtedy jeszcze nie było zakazu jak teraz, więc śmiało zapuszczałem się w knieje. Kiedyś pojechaliśmy na wakacje i jak zwykle poszliśmy "rozejrzeć" się w terenie. Idziemy przez las i w pewnym momencie zapadliśmy się w bagno. Było bardzo głęboko, bo strzemiona opierały się na powierzchni. Zszedłem z konia, klęknąłem przed nim, a on patrzy jakby chciał powiedzieć "to co robimy?". Popatrzyłem dookoła i widzę, że zaraz jest twardy grunt, trochę wysiłku. Popatrzyłem na konia i powiedziałem "dalej stary, na przód!". I Spahis ruszył. Wygrzebaliśmy się z bagna i wróciliśmy do stajenki.
tak czytam i czytam...
przypomina mi się sytuacja jak jesienią 2lata temu pojechałam sobie w teren na Siwku znajomej. Galopuje po leśnej drodze przysypanej liśćmi i nagle koń stoi, jak wryty 4nogami. zdumiona, nie wiedziałam co się dzieje. próbowałam ruszyć, a koń nic! zero reakcji jakby nagle zamienił się w beton. obok była kałuża i myślałam, że boi się do niej wejść więc zeszłam i próbowałam go przeprowadzić. Szłam lekko tyłem, prawie ciągnąc wierzchowca za wodze. Ruszył kawałek, no to cofłam się znów i.... wpadłam do dziury nie głęboka, dosyć szeroka, z 30cm głębokości, ale koń w pełnym galopie gdyby sobie nic nie zrobił byłabym zdumiona. przypuszczam, że to okoliczni mieszkańcy którzy robią wszystko żeby koni z wsi się pozbyć, ale jak koń o tym wiedział to zastanawiam się do dziś
druga sytuacja, to gdy galopowaliśmy dosyć liczną grupą, skakaliśmy przez naturalny rów. spadłam, czemu? nie wiem. ale nagrane mam nawet na filmiku jak kochany arabek pobiegł jeszcze kilka metrów, po czym zawrócił, podszedł do mnie i szturchnął dwa razy pyskiem w moje ramie jakby mówiąc "eee, co się stało? tak fajnie było, a Ty sobie poszłaś"