Udostępnię konia....
Udostępnię konia....
Nie umiem wkleić cytatów i wiem, to Sowa napisała . Sama się dziwiłam dlaczego się pokazało automatycznie, ze to Ty. Bardziej ufam koniom niż komputerom :wink:
Tędy i owędy, dotarłyśmy do sedna problemu. 8)
Koniom nie szkodzi pozostawanie pod opieką innych osób, ale nie każdy właściciel jest na to gotowy.
I jego święte prawo. Ja tez twierdzę że z moimi zwierzętami ja decyduję co ma się dziać i czy ktoś może czy nie może kożystać z ich futerka i wcale się nie muszę tłumaczyć dlaczego pozwalam albo nie.
Ale warto te 2 sprawy rozgraniczać i być świadomym o co właściwie nam chodzi be ztworzenia zbędnych bytów i teori.
Dla mnie jest oczywiste, że jak ktoś obcy podchodzi do zwierzęcia, to nie będzie od razu harmoni i miłości jak z kimś kto jest znany na codzień. Ale to nie świadczy źle o człowieku czy zwierzęciu, tylko jest naturalną koleją rzeczy. Trzeba się poznać, obłaskawić, nauczyć się nawzajem ze zwierzem rozumieć i dać sobie sprawdzić czy najnormalniej się do siebie pasuje. Tak samo jest z ludzmi których poznajemy.
Z jazdą to samo- przeciez koń ma święte prawo zestresować się pod osobą której nie zna, przecież to wrażliwe zwierzęta więc co w tym dziwnego? Ale i złego w tym też nic nie widzę - postresuje się i przestanie brutalnie mówiąc a przy okazji nauczy ze ludzie nawet obcy nie odgryzają koniom zadow. Całkiem sensowna lekcja, kożystna głownie dla konia.
Jakość jezdziectwa człowieka też IMO nie jest decydująca - jeden może jeżdzić jak Anky a nie polubić się z koniem a drugi klepać jak wór a nawiązać z koniem mocną więź.
Porównywanie zostawienie konia pod opieką konkretnej osobie, do koni szkółkowych nie jest zbyt trafne, te konie pracują w napradę skrajnych warunkach, uczą co raz to nowych ludzi od zera więc nie jest dziwne że są zszarpane, znerwicowane, zmęczone i może często najnormalniej rozdrażnione.
I bądźmy uczciwi:
1. każdy jeździec kiedyś zaczynał, ide o zakład że sama Anky ma gdzies tam u źródła jakiegoś koniorka-profesorka któremu tłukła się po grzbiecie, traciła równowagę, podszarpywała za wodze i może nawet wisiała na nich skandalicznie. Każdy wół cilelęciem był.
2. mało kto wyhodował swojego konia, większość naraziła swojego konia na stres zmiany właścicila i stajni i go kupiła będąc zupełnie obcym człowiekiem :wink: , wzięła go pod opiekę i do jazdy, prawda? I konie to przeżyły i mają się dobrze. A chyba tak trochę megalomańsko jest żyć w przekonaniu, ze się jest jedyną osobą na świecie która nie skrzywdzi konia i jest w stanie nawiązać z koniem więź nie robiąc mu kuku, i jako jedyna gwiazda jezdziectwa zapewnić mu komfort pracy pod jeźdzcem w absolutnym rozluźnieniu i z absolutnie miękką ręką? :wink:
Sowa, zamąciłaś. Prawda. Każdemu z nas się za dużo wydaje, ale jeśli przyjmuje się otwarcie wszelkie uwagi (mam na myśli korekty jazdy ) i nie obraża się za propozycję kilku ćwiczeń na lonży, to jest się tego świadomym co piszesz. Każdy kiedyś zaczynał, źle siedział i szarpał.
Jednak po np. roku, gdy z zszarpanego konia szkółkowego konia robi się bajka do jazdy, przyznaj, ze troszkę żal oddać komuś, kto to zwyczajnie zniszczy. A to łatwiej zrobić niż naprawić.
poza tym na prywatnym koniu rodzinnym wcale nie MUSI nikt uczyć sie jazdy konnej.....
Lepiej to robić z instruktorem, jednak.
Na koniu odpowiednio do tego przygotowanym!
No ja takim nie -doświadczonym to pozwalam zrobić parę kółek /jak znajomi bardzo sie domagają, już nie namawiam /, ale bez używania wodzy.Tzn. ja prowadzam , a wodze są podczepione.
Sowa 1. każdy jeździec kiedyś zaczynał, ide o zakład że sama Anky ma gdzies tam u źródła jakiegoś koniorka-profesorka któremu tłukła się po grzbiecie, traciła równowagę, podszarpywała za wodze i może nawet wisiała na nich skandalicznie.
Sowa 1. każdy jeździec kiedyś zaczynał, ide o zakład że sama Anky ma gdzies tam u źródła jakiegoś koniorka-profesorka któremu tłukła się po grzbiecie, traciła równowagę, podszarpywała za wodze i może nawet wisiała na nich skandalicznie.
no ja nikogo nie uczę, nie mam ku temu ani uprawnień ani odpowiednich motywacji...
ja i moje konie uczymy sie siebie nawzajem....odkryłam ostatnio, że taka nauka daje mi więcej niż wszelkie nauki pobrane kiedyś na obozach i kursach. Niestety obawiam się, że to wzajemne nauczanie zajmie mi tyle czasu....że już nie zdążę nikogo więcej nauczyć.
Konie są młodziutkie, a ja nie.....
Moim niespełnionym marzeniem jest...życie z końmi...bycie z nimi 24 godziny na dobę non stop przez jakiś czas.
teraz owszem mam je pod ręka i na oku też nieomal non stop...ale trzeba pracować, gotować itp. to rozprasza....a ja bym chciała być tylko z nimi!
Nie zamąciłam, rodzieliłam właśnie, bo no właśnie,
na prywatnym koniu, rodzinnym czy jak go tam nazwać, nikt się uczyć jeździć nie musi.
Udostępnienie konia, dzierżawa, współdzierżawa, pozwolenie komuś od czasu do czasu na jazdę czy zostawienie go pod czyjąś opieką na jakiś czas, nie wiąże się w takim wypadku z pożuceniem konia na pastwę losu i tygrysów, tylko na upatrzeniu sobie jakiejś osoby która ma naszym zdaniem odpowiednie predyspozycje do opieki nad naszym koniem.
Jeśli taka osoba się nie sprawdza to się rezygnuje.
Ale niesprawiedliwym jest wymaganie, że ktoś przyjdzie i okaże się od progu że koń go od pierwszej chwili zna, kocha i rzuca mu się na rączki.
No jak sobie samemu, każdemu innemu człowiekowi (a i koniowi, bo ten tez ma prawo być nieśmiały czy trudny w pierwszych kontaktach) trzeba czasu dać.
No ja mam takie poglądy, ze zwierzeta jak dzieci, im mocniej socjalizowane tym lepiej dla nich, nawet jesli kosztuje to trochę stresu. Trochę stresu to jeszcze nie nieszczęscie - bez przesady.
Ale tez fakt, ze jak ktoś nie ma ochoty dzielić się swoimi zwierzetami, to jego święte prawo i już.
aż tak , żeby rzucać się na rączki to i moje konie mnie nie kochają....na szczęście :
Nie zastanawiam się nad tym czy mnie kochają...na swój sposób z pewnością coś je ze mną łączy...Nie wymagam od koni , żeby kochały kogokolwiek bo to chyba nie możliwe.
Ważne, jeżeli koń jest traktowany z uwzględnieniem jego natury i sytuacji w której się znajduje. Mi tam wystarczy , ze ja je kocham i że mogę sie poprzytulać..Konie uczą swoim zachowaniem,
Ja np, nauczyłam się od koni ,ze ciekawie jest żyć z kimś mimo, ze ten ktoś ma swój odrębny świat i żyje obok a nie z Tobą cały czas....I że spotkania dzięki temu są bardziej fascynujące. I że można cieszyć sie sama obecnością drugiego kogoś nie zmuszając go do zmiany jego świata. I inne takie tam sprawy ....o których każdy już wiedział , a ja tylko z książek....hahaha
Ja znowu udostępniłam Kubę obcej osobie.
Nie bardzo wypadało mi odmówić sąsiadowi, do którego zjechali goście znad morza i dorosły , młody człowiek koniecznie chciał pojeździc na koniu.
Oczywiście powiedział, że umie jeździc, bo juz długo jeździ , w dużym ośrodku - stadninie :roll:
A po kilkunastu min był spocony jak mysz i uznał, że przejechał juz 10 km, jakby to było dużo :mrgreen:
Kuba oczywiście sprowadził chłopaka na ziemię , szybciutko.
Wystarczyło , ze ten wsiadł na niego, po czym szarpnął wodzami raz lewą, raz prawą i cmoknął :?
I jazda skończyła się , zanim zaczęła.
Jak puścił wodze, to Kuba pochodził , oczywiscie tam gdzie chciał.
Nawet zakłusował, ale zaraz usztywnił się i juz biegiem do furtki, dając do zrozumienia, że ma dosć.
To są zawsze nieprzyjemne sytuacje dla mnie , więc muszę wsiąść , zeby pokazac, ze koń jest zupełnie sterowny i posłuszny.
Kolejny raz zadumałam się smutno nad nauczaniem ludzi jazdy.
"Piła" do ruszenia, mocne szarpnięcie , żeby skręcić, ręce-dyszle , o działaniu dosiadem człowiek nie słyszał
Oczywiście tylko machnięty szczotką, czaprak podciągany pod włos i to klepanie konia :roll:
Kuba tez spocony ze zdenerwowania , bo dodatkowo człowiek bardzo wysoki, waga pewnie ponad 80 kg-
dobrze, że miał ogłowie bezwędzidłowe.
Korzyśc dla konia żadna, może tylko dla człowieka , bo uświadomił sobie, że niewiele umie.
Taki zimny prysznic przydaje się czasem , jak wsiada się na konia nieszkółkowego i trzeba samemu prowadzić, a nie isc za ogonem .
Niemniej , to było bez sensu.
Czasem przychodzą do mnie dzieci, które wsadzam po kolei na Kubę i ten jak baranek chodzi za mną , nie muszę go nawet trzymać
Nie będe więcej udostępniać konia obcym- będę mówić, że jest zupełnie niewyszkolony.
Madziu, ja absolutnie nikomu już nie pozwalam na dosiadanie moich koni bez sprawdzenia czy maja niezależny dosiad i w ogóle sprawdzenia jak koń na nich i odwrotnie reaguje.
Nie ma sensu. Ktoś potem sobie odjeżdża , często z pretensjami..
a Ty zostajesz z koniem którego trzeba czasami przez kilka jazd albo i dłużej rozluźniać. Ja na to nie mam już zdrowia. Wolę, żeby koń miał przerwy w jeździe...chociaż w sezonie rzadko to się zdarza.
A jeszcze w tamtym roku kłóciłam się z dziewczynami na PNH , że konia powinno sie innym udostępniać bo to takie "ludzkie".....Jak widać zmieniłam zupełnie zdanie.
I nie narzekam. Mój mąż np. nie ma dobrego dosiadu, ale bardzo się stara i dowiedział się jak podpinać wodze /od instruktorki pnh właśnie, która u nas gościła/ żeby nie było silnego kontaktu z pyskiem konia. Tak robimy. Jeździmy w tereny , koń zadowolony, my też.
DuchowaPrzygoda dowiedział się jak podpinać wodze /od instruktorki pnh właśnie, która u nas gościła/ żeby nie było silnego kontaktu z pyskiem konia. Tak robimy. Jeździmy w tereny , koń zadowolony, my też.
DuchowaPrzygoda dowiedział się jak podpinać wodze /od instruktorki pnh właśnie, która u nas gościła/ żeby nie było silnego kontaktu z pyskiem konia. Tak robimy. Jeździmy w tereny , koń zadowolony, my też.
DuchowaPrzygoda Madziu, ja absolutnie nikomu już nie pozwalam na dosiadanie moich koni bez sprawdzenia czy maja niezależny dosiad i w ogóle sprawdzenia jak koń na nich i odwrotnie reaguje.
DuchowaPrzygoda Madziu, ja absolutnie nikomu już nie pozwalam na dosiadanie moich koni bez sprawdzenia czy maja niezależny dosiad i w ogóle sprawdzenia jak koń na nich i odwrotnie reaguje.
trochę może źle sie wyraziłam...miałam na myśli dosiadanie w sensie jazdy oczywiście.
Tak to jest jak szybko się pisze hihi
A sprawdzam w prosty sposób: osoba, która chce jeździć ma najpierw podpięte wodze i lonża.
Oczywiście, są sytuacje, ze jak ktoś prosi i bardzo chce to też pozwalam , ale tylko na klaczy bo ona już "doświadczona", warunek jednak -podpięte wodze!
Mam kilu przyjaciół, którym -co prawda- pozwalam na jazdę na moich konikach, ale są to osoby, które znam od lat i wiem czego mogę się po nich spodziewać. Zawsze jest ok
Maku: muszę poprosić męża, żeby mi przed kolejna jazdą pokazał. Ja ponoć tak robić nie muszę. Więc nie robię. Ale ogólnie jest tak, że wodze nie idą bezpośrednio od kółek wędzidłowych tylko poprzez nachrapnik.