Hipologia
Orka na ugorze! - Wersja do druku

+- Hipologia (https://forum.hipologia.pl)
+-- Dział: Kategoria (https://forum.hipologia.pl/forumdisplay.php?fid=3)
+--- Dział: Konie chcą nas rozumieć (https://forum.hipologia.pl/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Wątek: Orka na ugorze! (/showthread.php?tid=1087)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 04-12-2014

Onnemu chodziło w skrócie o to że: na wyspie to on jest już długo (no ba) widział już różne konie, ale te którymi się zajmuję wyglądają teraz dziesięć razy lepiej niż najlepsze konie, jakie na wyspie kiedykolwiek były. Obserwował mnie wielokrotnie, niekiedy z ukrycia w towarzystwie Hafenmeistera (czytaj Hafenmajstra Smile ), jak pracowałem z końmi w zaprzęgu, na pastwisku czy też później w tzw. roundpenie. Bardzo mu się to podobało, chociaż niespecjalnie rozumiał. Doceniał długi stęp przed rozpoczęciem kłusa i przed zjazdem do stajni. Bo w zwyczaju, zapewne trwającym lata całe, było ruszanie kłusem zaraz po załadowaniu wozu. Ze stajni do portu jest jakieś 150 metrów i tyle było stępa przed pierwszym kursem, załadunek i jazda. Dobrze znajdował tempo kłusa oraz prowadzanie koni z i na pastwisko i to, jak się wtedy zachowywały. Pojechał sobie po obecnych i poprzednich powożących, że zero pojęcia i brak odpowiedniego podejścia do koni. Pytał co to ja robię z podopiecznymi na pastwisku, a kiedy mu wytłumaczyłem, dopiero mu się klapki pootwierały, bo nie mogli się nadziwić z Hafenmeisterem (wtedy, jak mnie podglądali), jak to jest, że najpierw ganiam jednego z drugim po całym pastwisku, a później taki pacjent do mnie podchodzi i mało tego, lezie za mną. Być może widział nawet raz czy drugi jak Votan darł do mnie pełnym galopem z końca pastwiska, kiedy gwizdnąłem, odchodząc uprzednio od wyjścia, żeby nie było, że on leci do furtki, bo wie, że zaraz wyjdzie, a ja po prostu tam stoję. Zawsze, kiedy przyszedł albo przygalopował, miziałem go, robiłem jeszcze kilka ósemek, czy innych zawijasów i albo szliśmy do stajni, albo trochę się z nim bawiłem i zostawiałem na trawie, czy co to tam później rosło. Krytycznie odniósł się Onno do stanu pojazdów ciąganych przez konie i do sposobu prowadzenia firmy w której pracowałem, w duchu przyznałem mu rację. Ale jak już się rozkręcił i stwierdził, że przecież w stajni jest klacz to powinno się ją zaźrebić, to również w środku w człowieku pomyślałem: no jasne, nie ma to jak źrebak wychowywany bez rówieśników, w towarzystwie starych koni wujków, żeby chociaż jeszcze jedna klacz była, bo to zawsze kobieca ręka. Ogólnie był zachwycony tym co robię z końmi i jak im się teraz powodzi. Od tamtej pory byliśmy, ośmielę się powiedzieć, kolegami, przy spotkaniu pozdrawialiśmy się tym śmiesznym moin moin, a często zdarzała się króta pogawędka.


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 04-20-2014

Wiele osób było ciekawych co się dzieje z końmi. Często pytano mnie, czy to są nowe konie Smile. Podczas rozmów z miejscowymi i turystami dowiadywałem się, jak to wyglądało wcześniej. Dowiedziałem się na przykład, że na innej wyspie, gdzie konie również służyły za siłę pociągową, jednego z nich zamurowano na czas kontroli. Na "mojej" wyspie koń dwa dni chodził w zaprzęgu skręcając się od kolki, nie bardzo miał ochotę ciągnąć, to go do tego zmuszano. Jak? Skutecznie. Na drugi dzień właściciel poprosił pewną panią (wiem to właśnie od niej ), o podanie zastrzyku. Za późno, zastrzyk nie pomógł. Wycieńczony zwierzak skonał w męczarniach. Właściciel powiedział tej babce, że zabiła tym zastrzykiem konia. To miał być taki żart Sad . Idiota. Widziałem kiedyś (za dawnych drzonkowskich czasów) sekcję konia, który zszedł był z tego łez padołu z powodu kolki. Bezpośrednią przyczyną śmierci było serce, które pękło z bólu.
Lekką kulawizną nikt się nie przejmował, albo jej nie widział. Kiedy któregoś pięknego dnia, po wielokrotnym moim smęceniu szefowi, przyjechał, przypłynął do koni lekarz i pokazałem mu notorycznie kulejącego Speckiego (lewy tył) doktor nie widział problemu. Specki kulał ewidentnie, szczególnie po ciężkim dniu pracy. Konował obejrzał jeszcze Veilchen, która dziwnie stawiała jedną z tylnych nóg. Też nie stwierdził nic niepokojącego, po czym "zrobił " zęby siedmiu koniom w niecałą godzinę, raz, no może dwa razy płucząc końcówkę elektrycznego tarnika. Jako rozwieracza używał takiego małego klina, który umieszczało się w paszczy i trzymało to z jednej to z drugiej. Pan miał po tych zabiegach ręce utytłane po łokcie jakby ręcznie udrażniał toaletę do której konie z całej wyspy waliły przez tydzień, a końcówka narzędzia przypominała wielką cukrową watę tyle, że zieloną, ewentualnie coś co zostało wstępnie strawione przez producenta i nabite na gruby patyk. Na gnijące strzałki otrzymałem jakiś kwas, gówno dający, że tak powiem, skoro już wcześniej zahaczyłem o toaletę. U dwóch koni kolonia strupków w zgięciu stawu skokowego wyglądająca jak skrzyżowanie świerzbu i grudy , która wcześniej połączyła się z ptasią grypą, została określona jako stare blizny. Pokasłujący Toledo otrzymał jakiś środek ogólnie wzmacniający dla cieląt, którego termin przydatności do spożycia minął dopiero rok temu. Chciałem pana wypytać jeszcze, o różne rzeczy, ale tak jakoś mi przeszło.
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 04-23-2014

Przypomniałem sobie, (czyli nie jest tak źle z tą no, no z tą yyyy... nooo, pa, pa, pamięścią Smile), jak raz uciekły mi trzy konie. To było wtedy, gdy pastwisko tymczasowe mieściło się obok lotniska. Rano poszedłem po zwierzynę, żeby ją ściągnąć zanim samoloty zaczną się zlatywać. Cztery miałem już nawleczone na długą linkę, a trzy niepostrzeżenie, jak te żółwie, co w zoo uciekły z klatki, mmmmyyyyyyyk, przemknęły obok. E tam, pomyślałem sobie, pójdą za innymi. Otóż nie ! Pierre, Toledo i jeszcze jakiś szmaciarz (nie pamiętam który Sad ) szły parę metrów w kierunku stajni, po czym otrzymały nagle wiadomość, że trasa przemarszu została zmieniona, odbiły pod kątem prostym od grupy zorganizowanej i zdecydowanym stępem zaczęły zmierzać w stronę pasa startowego. Prowadził oczywiście Pierre, który rościł sobie pretensje do szefowania w stadzie i nawet kiedyś próbował mnie pogonić, kiedy tłumaczyłem, że to ja chcę tutaj dowodzić. Ale mu nie wyszło to gonienie, bo narobiłem takiego rabanu, że odpalił wrotki, aż mu kredki z tornistra powypadały.
Zanim odprowadziłem szybko konie do stajni i poleciałem łapać dezerterów, widziałem małe stadko przecinające dłuuuugi kawał betonu, stukając przy tym podkutymi buciorami. Niby głośno, ale trochę, jakby się skradały, jak trzy Alfy z gaśnicami. Kiedy wróciłem okazało się, że marszruta znowu uległa zmianie. Po przetupaniu przez pas jakiś czas szły prosto po czym poszły na lewo. Jasna dupa! Pomyślałem sobie, one chcą spieprzyć na wschód ! Kiedyś prawie wszyscy uciekali, albo próbowali uciec na zachód oprócz jednego idioty, który przeskoczył przez ladę w "Pewexie" i poprosił o azyl. Otóż na wschód od stajni i dalej stacji śmieciowej rozpościerała się na sporym obszarze strefa chroniona. Pomieszkiwało tam ptactwo różnorakie. Teren był rozległy, częściowo podmokły, przylegający do morza. Oprócz pomieszkiwania one się tam również rozmnażały te ptaki. Rwetes był przeokrutny, darły dzioby na całego w bodajże kilkunastu ptasich językach. Mimo różnic w mowie, wyglądzie, obyczajach, zwyczajach pokarmowych i w ilościach wypijanej wó wody, trzymały się tych wschodnich terenów, jakby ktoś, jakiś Szkaradek czy inny, krótko je za te mordy dziobate trzymał. Niby wolne, bo se mogą latać, niby muru żadnego już nie ma, a one siedzą i na dodatek się tam za przeproszeniem gniazdują. I ja właśnie o tych jajkach chciałem.
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 04-25-2014

Trójkę uciekinierów próbowałem zajść z boku od strony lądu. Krótko łudziłem się, że zareagują tak jak na pastwisku. Udało mi się nawet zbliżyć do Pierra, bo to jego głównie chciałem upolować, na odległość kilku metrów. Poruszył się, ja znieruchomiałem. Pozostała dwójka spojrzała na mnie z zaciekawieniem po czym spojrzały na szefa (w tym wypadku nie na mnie Smile ). Szef nie odwrócił nawet wielkiego łba, coś tam skubał i czekał. Znacie to? Skradacie się do konia, że niby nic, że wy tak tylko, za plecami kantar hahahaha, żeby nie myślał, że go chcecie złapać, często w wyciągniętej ręce smakołyk, albo micha z owsem, bo do paru ziarenek to może nie będzie mu się chciało dupy ruszyć Big Grin. Taka zabawa może trwać długo. Na terenie ogrodzonym, nawet na wielkim pastwisku pogoniłbym dziada i dał szansę jego przydupasom, żeby się dały złapać, albo same podeszły, tutaj sytuacja była skomplikowana: brak płotu, odpływ, czyli połączenie ze stałym lądem, no i bydlęta ewidentnie lazły w szkodę. Wycofałem się, bo nie było sensu powtarzać zabawy w głupka, gdzie ja obsadzałbym główną rolę. Odbiłem dobre pięćdziesiąt metrów w bok i zacząłem iść w kierunku drących się ptaków. Darły się już głośniej, na wszelki wypadek, bo ani jedno jajko nie zostało jeszcze zmiażdżone.
Wizja rzezi, zaskorupionych jeszcze,pierzastych niewiniątek nie uśmiechała mi się wcale, a ponadto była druga strona kija. Kilka dni wcześniej, podczas przerwy przyszedł do nas, czyli pracowników, policjant prowadzący śledztwo w bardzo ważnej sprawie, kryminalnej rzekłbym. Otóż, przedłużenie karzącej ręki niemieckiego wymiaru sprawiedliwości było w posiadaniu zdjęć dwóch przestępców będących w trakcie
No i pisz tu człowieku ! Właśnie musiałem przerwać, bo przybiegła mała niemiecka dziewczynka i oznajmiła, że dwa nowe konie (przybyły do stajni wczoraj) są wolne, gdyż opuściły padoczki. Dopszsze, pomyślałem sobie, co będą chłopaki w niewoli siedzieć, jaka by ona nie była. Tak się akurat składa, że w tym przypadku niemiecka Wink. Połapałem, wsadziłem za kraty, mogę pisać dalej.
popełniania czynu karalnego, polegającego na przebywaniu w obszarze chronionym. Akurat w miejscu, gdzie jakiś obrońca praw zwierząt uwiecznił kryminalistów nie przebywało ptactwo, było sporo potłuczonych butelek i ślady po ogniskach. Przestępcy byli płci obojga: Mini, mała suczka jamniczka i Belo, zapasiony Jack Russell, jak utrzymywał właściciel. Tzn. twierdził, że to jest Jack Russell, a nie, że zapasiony. Kiedy dzielny Sherlock ustalił do kogo należą psiaki, spisał protokół i bodajże już na drugi dzień dumni posiadacze psów rasowych ( no okey uznajmy, że ten zgrubaszczony też był rasowy) otrzymali mandaty w wysokości 40 € każdy ! Czterdzieści ełro za jednego małego pieska !? To jaka kara spotka gościa który dopuścił do tego, że stado rozwścieczonych koni pędząc z rozwianymi grzywami szalonym stępem stratowało niezliczoną ilość prawnie chronionych ptasich jajek. Niezłe jaja, pomyślałem, pójdę do pierdla jak nic !


Re: Orka na ugorze! - norel - 05-07-2014

Ooo-taki fajny temat i nikt ostatnio nie zagląda tu? Mimo to myślę,że ciąg dalszy zdecydowanie pożądany Wink


Re: Orka na ugorze! - Krystyna Kukawska - 05-07-2014

Zagląda, zagląda.... i czeka na dalszy ciąg :mrgreen:


Re: Orka na ugorze! - Karolina Jaskulska - 05-26-2014

Ja jestem wierną fanką, ale od miesiąca cisza... Sad


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 05-26-2014

Biegnąc równolegle do zbiegów, zmierzających dostojnym stępem na miejsce zbrodni, przegoniłem bandę i odciąłem im drogę. Stałem tam mokry i wkurzony, bo przedzierałem się przez teren podmokły i parę razy zaliczyłem glebę. Do koni było około stu metrów. Ruszyłem w ich kierunku, ale trochę w bok, udając, że nie mam zamiaru łapać któregokolwiek, że ja tak sobie spaceruję i właśnie zupełnie przypadkowo
będę nieopodal nich przechodził. Upolowałem Toledo. Zaowocowała praca z ziemi. Później poszło już gładko. Ostatniego sczapiłem Pierra, chyba stwierdził, że jak już mu stado wyłapałem i nikt za nim nie podąży to co się będzie wygłupiał. Pisałem wcześniej, że Toledo był ciekawski, często stał i gapił się co ćwiczyłem z Votanem. Niejednokrotnie miał wtedy minę: "a mogę ja, a mogę ja, a ze mną też coś porobisz?". No to robiłem. Pojętnym był uczniem on. Pod koniec mojego pobytu na wyspie, Toledo po otwarciu boksu wychodził na korytarz i stawał obok Posejdona, (czyli Speckiego), który już tam był na tym korytarzu, gdyż sztuczkę z zajmowaniem miejsca miał również opanowaną. Ubierałem je wtedy w sprzęt roboczy i szliśmy wypełniać obowiązki służbowe. Raz nie zapiąłem wewnętrznych krzyżaków, tzn. lejc, lejców. Po wyjściu ze stajni konie nie okazując zbytnio zdziwienia, pięknie z pełnym synchronem rozjechały się na dwie strony. Zaraz po tym, jak zrobiło mi się głupio, nieźle się ubawiłem. Po zakończeniu pracy wszystko odbywało się dokładnie w odwrotnej kolejności, czyli zatrzymanie, nieruchomość, zdjęcie uprzęży i do boksów, jednak z małą różnicą, bo konie nie wchodziły do boksów tyłem Smile . Kiedy stały już takie rozebrane, często otrzymywały nagrodę rzeczową do zeżarcia, lub pieszczotę pochwalną. Po czym padało, wybrane drogą losową w zależności od humoru i widzimisię mojego, imię i komenda: boks. Tak po wojskowemu trochę Wink. Rozbrajały mnie te wielkie sympatyczne mordy. Odnosiłem wrażenie, że czekając rozmawiają ze sobą np.
- Ciekawe kto pierwszy dzisiaj?
- A co za różnica?
- Noo, bo ja jeszcze tak nie do końca łapię.
- Jeezzuuuu, a co tu łapać, nie wiesz jak się nazywasz? Tylko Ciebie zawsze pysk do żarcia swędzi i się wyrywasz. Hahaha, a pamiętasz, jak na początku kilka razy wracałeś na miejsce tyłem? Jak mówi "prr" to stój ciemna maso!
- No baardzo śmieszne, rzeczywiście. Ale teraz już kumam, zresztą on mówi to "prr", jak tylko chcę się ruszyć, jakby w myślach czytał.
- Hahaha, u Ciebie to tam nie ma za bardzo w czym czytać. On taki bystry to też nie jest, kiedyś mówi do mnie "Toledo, boks", no to poszłem kawałek, pacze, a tu taczka stoi w boksie, to ja też stanąłem, spojrzałem w jego stronę i mówię...
- Jak to mówisz?
- Normalnie, bo on twierdzi, że my do nich mówimy, tylko nie paszczą odgłosy tylko mową ciałem, czy jakoś tak.
- Jak to ciałem, paszczą to rozumiem, ale, że co, że dupą mogę mówić?
- Dupą, uchem, ogonem czym chcesz, na pastwisku nawet gęby nie otworzysz, a wszyscy wiemy, że nie podchodzić, bo wpierdzielasz właśnie i może być dym.
- A no tak, no w sumie to tak.
- No i ja mu mówię: "Miszczu, ale tu taczka stoi", a on do mnie "Toledo, boks !" i ruszył w moją stronę. To ja wstawiłem łeb do boksu ile mogłem cofłem się i mówię "no kurna nijak nie wlezę". Jak zobaczył, że tam taczka, to miał strasznie głupią minę, a potem mnie głaskał i mówił, że dobrykoń, dobrykoń hahaha.
Taaaa minę faktyczne musiałem mieć głupią.
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Kam - 05-29-2014

:lol: :lol: :lol:


Re: Orka na ugorze! - Joanna Dobrzyńska - 06-04-2014

Piękny dialog. Zbliżony też kiedyś w stajni słyszałam. Niesamowite odczucie. Big Grin


Re: Orka na ugorze! - Marta Ch. - 06-15-2014

Czekam na obiecany cdn...,
a jak nie następuje to z przyjemnością wracam do ulubionych fragmentów Big Grin


Re: Orka na ugorze! - Krystyna Kukawska - 06-16-2014

Ja też czekam, ale... jak znam Jacka, to nas trochę przetrzyma Smile


Re: Orka na ugorze! - AnnaRadomańczykMoroz - 06-19-2014

No cóż...ja też czekam! 8)


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 08-15-2014

Konie potrafią zawstydzić, pod warunkiem, że jesteśmy w stanie ocenić, czy to co koń robi, lub czego nie chce zrobić w danej chwili jest wyłącznie naszą winą. Są też rzeczy, które robimy koniu koniowi, bo inaczej nie umiemy, nie wiemy jak jest właściwie, a jeżeli wiemy, to nie zawsze potrafimy, opieramy się na wiedzy, czy też niewiedzy i doświadczeniu innych. Często pomimo wewnętrznego sprzeciwu, a co gorsze nierzadko przy pełnej naszej akceptacji, bo myślimy, że tak ma być, brniemy w jakąś głupotę, bo tak robią "fachowcy", którzy nierzadko mają (lub ich podopieczni) tak zwane wyniki, czy też osiągnięcia udokumentowane tytułami, a my przecież też chcemy być fachowcami, koniarzami, naturalhorsemanshipowcami, pferdemenschami, czy cholera wie jeszcze kim. A dlaczego chcemy? Bo my kochamy konie! Tylko bardzo często okazujemy to w taki sposób, że z punktu widzenia konia to raczej nienawiść, kompletny brak zrozumienia, lenistwo i głupota nami kieruje. No i przeświadczenie, że jesteśmy nieomylni i jak my wiemy co koń powinien zrobić i wiemy jak to ma wyglądać to durne bydlę też ma wiedzieć samo z siebie pomimo tego, że sygnały które dajemy bydlęciu są często sprzeczne i niezrozumiałe, a jak nie to w.... i do lochu.
Piszę teraz coś, co powinienem napisać wcześniej w rubryce "O nas, czyli poznajmy się lepiej". Śmiało mogę powiedzieć, że za PRL-u byłem katem. W stosunku do koni w sensie.
Naukę jazdy konnej rozpocząłem w 1973, albo 74 roku w Drzonkowie. Boże! Jak to zabrzmiało, prawie jak : "w pierwszych słowach mojego listu, pozdrawiam Cię serdecznie...". Żeby rozpocząć, samodzielnie nauczyłem się utrzymywać na wodzie, jednocześnie przemieszczając w z grubsza określonym kierunku. Wykonywałem przy tym ruchy, które tylko osoba z ponadprzeciętną empatią, z niespotykaną dawką optymizmu i niewyobrażalną umiejętnością dostrzegania w największej tragedii, dramacie, totalnej klęsce, masakrze czy innej katastrofie, czegoś pozytywnego (czy chociaż miejsca, gdzie to coś mogłoby się znaleźć), określiłaby jako skoordynowane, by krzyknąć (zagradzając drogę drepczącym histerycznie na brzegu świadkom widowiska, wyposażonym w bosaki, koła ratunkowe, drabiny, tratwy ratunkowe itp.): "Stooop!!! On nie tonie! On przecież płynie!!". Umiejętność pływania była niezbędna, żeby zostać przyjętym do sekcji pięcioboju nowoczesnego. Sekcji jeździeckiej wtedy jeszcze nie było, tak więc żeby jeździć gotów byłem pływać, biegać, szermować i strzelać do ruchomych tarcz. W sumie niezły trening ogólnorozwojowy. Pełna nazwa powstającego w zawrotnym tempie obiektu po krótkim czasie brzmiała: "Ośrodek Pięcioboju Nowoczesnego i Jeździectwa w Drzonkowie", czyli mogłem już tylko jeździć bez całej tej ogólnorozwojówki. Generalnie w tamtych czasach koń musiał. "Dobry" jeździec potrafił zmusić prawie każdego konia prawie do wszystkiego. "Dobry" jeździec nie pie.... się, jak matka z chuliganem, nie prosił: "Zygmuś, weź się k... do roboty", on wymagał, żądał, egzekwował. Zdecydowanie gorzej traktowała konie obsługa naziemna, czyli stajenni, kowale i inni. Zachowanie niezgodne z oczekiwaniami, obojętnie, czy w trakcie jazdy, czy w boksie, w kuźni, czy podczas załadunku itp. traktowane było jako niesubordynacja i karane. Mowa oczywiście o karach cielesnych i nie były to klapsy, kręcenie ucha, czy ciągnięcie za baczki, gdziekolwiek je koń posiada. Pomoce dydaktyczne nie były wyszukane, ot, kij od miotły, trzonek od wideł, kawał grubego węża (nieżywego, gumowego w sensie), tarnik do kopyt, młotek kowalski, tranzelka i co tam się jeszcze pod ręką znalazło, gdyż kara musi być wymierzona niezwłocznie po przewinieniu. Czomolungmą głupoty i Rowem Mariańskim mojego wstydu była pomoc, jakiej udzieliłem stajennemu, który tłumaczył kobyle, żeby nie bała się przekładania ogłowia przez uszy. Odczulanie takie. Po każdej próbie, nieudanej oczywiście, jeden z nas wpadał do boksu i tłukł zwierzę trzonkiem od wideł. Po kilku takich wejściach, trzonek był połamany, kobyła pokryta spuchniętymi kiełbasami, jak po milicyjnych pałach, mokra, trzęsąca się, coraz bardziej panicznie reagująca na kolejne usiłowania dwóch idiotów przełożenia tego pieprzonego paska przez uszy.
Nie pamiętam, kto to przerwał, być może ta sama osoba, która kiedyś wybiła koniowi oko wędzidłem piorąc go ogłowiem, bo nie chciał się przesunąć.
Kobyła szybko doczekała się ogłowia z rozpinanym paskiem potylicznym. Eolia, przepraszam. Dlaczego to robiłem? Chciałem być prawdziwym "koniarzem"? Pewnie tak. Nie do końca mi to pasowało, coś w młodocianym człowieku w środku cichutko popiskiwało, takie były wzorce, inne zacząłem poznawać wkrótce. Opisane zdarzenie to najbardziej drastyczny przykład z mojej końskiej historii. Były baty tnące ze złowrogim świstem końską skórę, zdarzały się poszarpane pyski i poranione boki. Na szczęście coraz częściej zdarzało się, mniej lub bardziej przypadkowo, że czułem coś, co działa jak narkotyk, czułem, że można inaczej, że koń rozumie czego od niego oczekuję, że mam do dyspozycji całą moc wszystkich jego mięśni pracujących rytmicznie w każdym foule galopu, że nie zawaha się i w momencie odskoku, bez obaw, że w czymkolwiek mu przeszkodzę, uwolni całą zebraną wcześniej energię powstrzymywaną jedynie przez zamknięte dłonie.

[Obrazek: imagejpg1_zps4e36ef35.jpg]

Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Joanna Dobrzyńska - 08-16-2014

Nie można powiedzieć, że to były inne czasy, bo to niczego nie usprawiedliwia . Taka tendencja potwierdzenia własnej wyższości, władzy i siły (?) jest jeszcze w większości z tych, którzy końmi się zajmują zawodowo. Niestety. Wystarczy przejść się po stajni podczas zawodów, gdzie świetnie można poobserwować ludzi. Podani na talerzu. Metoda na rozwiązanie problemów, nie zmiana siebie. A konie z ranami od batów też widywałam, niestety to były też "sławy sportowe"...