Hipologia
Orka na ugorze! - Wersja do druku

+- Hipologia (https://forum.hipologia.pl)
+-- Dział: Kategoria (https://forum.hipologia.pl/forumdisplay.php?fid=3)
+--- Dział: Konie chcą nas rozumieć (https://forum.hipologia.pl/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Wątek: Orka na ugorze! (/showthread.php?tid=1087)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12


Re: Orka na ugorze! - Wojciech Mickunas - 02-22-2013

To nie była choerografia Smile to czysta , spontaniczna improwizacja Smile czyli ful
spontan :lol:


Re: Orka na ugorze! - Carpe - 02-23-2013

Kontynuując off-topic... Mam wrażenie że jeździec na tym filmie był spokojny, co źle zrobił?


Re: Orka na ugorze! - Wojciech Mickunas - 02-23-2013

Zapewniam że nie był Sad a poza tym to był tylko wycinek lekcji (fragment wyrwany z kontekstu :wink: ) Ci co tam byli pamiętają z pewnością całość .
Kto mnie zna to wie, że należę do tych raczej "szalenie spokojnych " , ale mam granicę po przekroczeniu której bywam " niebezpieczny" :wink:


Re: Orka na ugorze! - Gobitowyświat - 02-23-2013

Carpe Kontynuując off-topic... Mam wrażenie że jeździec na tym filmie był spokojny, co źle zrobił?
Jacek nie będzie zadowolony,że w jego wątku pojawiły się dyskusje nie na temat :twisted:
ale zaryzykuję :wink: wydaje mi się,że jeździec sam nie był pewien czy chce przejechać te drągi,był niezdecydowany,patrzył zamiast przed siebie to na drągi,za bardzo konia "przyciął" jakby hamując mu plynny ruch do przodu,ot moje skromne zdanie,ale ja się nie znam,zarobiona jestem :wink:
pozdrawiam i czekam na cd Jackowych opowieści,oraz dziękuję Annie R.za cudną książkę Big Grin
to byłam ja Bakalarz :mrgreen:
P.s.
poza tym znam akurat tego jeźdźca i spokój nie jest jego mocną stroną,zapewniam Smile


Re: Orka na ugorze! - Wojciech Mickunas - 02-23-2013

Koniec z off topic , czekamy na dalsze odcinki Jackowej noweli "Orka na Ugorze" Smile


Re: Orka na ugorze! - Gobitowyświat - 02-23-2013

Wojciech Mickunas Koniec z off topic , czekamy na dalsze odcinki Jackowej noweli "Orka na Ugorze" Smile
O tak,czekamy! Smile


Re: Orka na ugorze! - Carpe - 02-23-2013

Czasami mam wrażenie, że trenerzy widzą rzeczy których nie ma, a negatywne nastawienie do konkretnej osoby udziela się na treningu. Ale rzeczywiście nie widziałam całego treningu, nie znam jeźdźca ani trenera, tak krótki wycinek o niczym nie przesądza, więc przepraszam za to pytanie.
Koniec off topicu, zbyt ciekawa jest historia orki na ugorze.


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 02-25-2013

Niezrozumiałe, dla zdecydowanej większości było również to, co wyczyniałem na pastwisku. Fajnie było mieć do dyspozycji siedmiokoniowe stadko , obserwować je i móc na nim ćwiczyć różne sztuczki (stado, stado2, stado3).
Zgodnie z tym co napisałem na początku wątku postanowiłem, że zostanę klaczą. Alfą w sensie, osobnikiem alfa, płeć jest bez znaczenia. W dzisiejszych czasach to normalne, można np. wiekszość życia być osłem, a nagle zostać osłanką. Nie tak się odmienia? No może. W każdym badź razie chciałem stać się szefem, przewodnikiem, kierownikiem, kimkolwiek, nawet przodownikiem pracy socjalistycznej, bo nie może być tak, że koń pokazuje mi gdzie mnie ma, wystawiając w moim kierunku swoją grubą niemiecką dupę! ”Nie będzie......” i jeszcze „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi”, lecz koni język kumają. Żeby pokazać grubasom gdzie raki mówią dobranoc i, że sroce na ogon nie upadłem, zacząłem stosować TERROR!! Po prostu, każdego konia, który był do mnie odwrócony zadem, spotykało coś niemiłego. Klaśnięcie, tupot, machanie rękoma, nagły zryw, ”przyczajony tygrys", rzut linką, rzut kupą, nieee kupą nie rzucałem, bym się brzydził :x . W momencie, kiedy zastraszony biedny koń zaczynał się odwracać, spokój, kiedy zawijał w moją stronę stawałem w bezruchu lub powoli odchodziłem. Z boku musiało to wyglądać dość zabawnie. Facet goni konia, po czym w momencie kiedy zwierz się zatrzymuje i zaczyna zerkać, on też staje (pewnie zbiera siły), koń odchodzi, a ten znowu go goni, koń odwraca się pyskiem do gościa, to zamiast wtedy biec, bo łatwiej mógłby złapać za kantar, to on dziwnie wydycha powietrze, (jakby wzdychał, że znowu się nie udało) opuszcza głowę, ramiona i stoi (pali głupa, że to nie on gonił). Natomiast, kiedy koń zaczynał robić krok chociaż częściowo w moją stronę, zaczynałem odchodzić. Zapewne u niejednego z obserwatorów, którzy pojedynczo, lub grupkami przystawali na chwilę, moment w którym uciekinier, wykonując ruch w moim kierunku, niejako skracał dystans potrzebny do przebiegnięcia, żeby go złapać, powodował przyśpieszone bicie serca i chęć krzyknięcia: „Teraz!! Run Forest! Ruuun!” Ale nikt nie krzyczał, a bo to wiadomo z wariatami?. A poza tym ja się odwracałem i odchodziłem. Bez sensu. Po kolejnej nieudanej próbie złapania konia zazwyczaj widz odchodził, zapewne mrucząc pod nosem: „ Tsss, tak to go w życiu nie złapie”.
Najczęściej „próbowałem złapać „ Votana. Po tym jak trochę ogarnąłem parę Toldo-Posejdon, Votan został bez pary. Wcześniej chodził z Grubym w zaprzęgu powożonym przez „egzaminatora”. Wyglądało to tak, że Votan cały czas ciągnął, wysunięty ponad pół metra przed Speckiego, który ledwo nadążał, drepcząc pośpiesznie w obawie, że ten cholerny wóz z tyłu toczący się sam przecież w końcu go dogoni.
Gdy to zobaczyłem pierwszy raz natychmiast pobiegłem do szefa „na skargę”. Zwrócił uwagę Głupiemu (tak go nazywaliśmy ze Steffenem, Głupi, albo Małpa). Za trzecim razem powiedziałem: „dzisiaj bierzesz Toledo i Posejdona.” Od słowa do słowa i sytuacja stała się napięta, jak baranie jaja, w każdej chwili mogła eksplodować. Dwa koguty stojące naprzeciwko siebie, z czego jeden chodzący o jakieś dwie wagi niżej (to ja byłem). Kontakt wzrokowy, zaciśnięte pięści. Małpa, który już miał twarz, jak „nota bene" dupa pawiana, głośno krzyczał, że to jego konie, że innymi nie będzie jeździł, że pieprzy to i jedzie na ląd, na co ja, że jego jak sobie kupi, a na ląd to jak dla mnie może już wyp..... i wcale nie bawiłem się w dyplomatę. W międzyczasie Małpa, spuściła wzrok, rzuciła lejcami o ziemię. Na koniec wykrzyczałem jeszcze, żeby mi tu przy koniach nie krzyczał!!! Co to nerwy robią z człowieka. Niestety filmu nie ma Wink
Straszny zwierzyniec mi się tu zrobił :o.
Po zebraniu całej załogi, której połowa, bo również kolega Małpy, że tak powiem „po rozumie”, też straszył odejściem, zostało, między innymi , raz na zawsze ustalone: ja decyduję kto, jakie konie bierze.
Podczas orki czasami trafia się na kamień. Nie ma się co szarpać. Szkoda koni, a i pług można uszkodzić. Wykopać i wywieźć gdzieś w.... daleko, a jak za duży to zostawić, żeby świnia miała o co dupę poczochrać. A chwasty co na miedzy, albo u sąsiada na polu rosną? Powyrywać chwasty!!! I do tego opryski, żeby dziadostwo więcej przy koniach nie odrosło. W chwili obecnej konia może kupić każdy, nawet jeżeli nie wie, że jak suchy chleb to na płaskiej dłoni, nawet, jak dziadek nie miał konia. Nie znam statystyk ile osób poniosło śmierć, lub są kalekami z powodu braku wiedzy. Ile koni cierpi, ile koni ginie bo tejże wiedzy zabrakło, to widzimy wszyscy.Takim opryskiem mógłby być przepis, ustawa regulujące jakimi wiadomościami musi się wykazać osoba, która chce konia posiadać.
Egzaminator dostał, niejako w spadku konie po koledze i chwilowo burza przycichła, a ja mogłem się zająć „resocjalizacją” Votana. A było co robić.
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Ailusia - 02-25-2013

Jacek Moroz Co to nerwy robią z człowieka. Niestety filmu nie ma Wink

Szkoda :lol: można by podyskutować o rzeczach których nie ma 8) niezła publiczność tam była!


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 02-27-2013

Stado trzymało się razem. Oczywiście były sympatie wewnątrzstadne (uff ciężkie słowo). Konie pracujące razem w zaprzęgu kumplowały się ze sobą najbardziej. A najbardziej Veilchen z Wulkanem, to nawet chyba miłość była, końska taka. Bardzo często można zaobserwować wzajemne przywiązanie pomiędzy parą koni, które dużo czasu spędzają razem. Taka para sprawia wrażenie, jakby żyć bez siebie nie mogła.
Wykorzystywałem to w niecny sposób. Ale to nie było nic zdrożnego. Grubasy na widok człowieka zbliżającego się do bramy przychodziły same, ale nie dlatego, że zbliżał sie ich ukochany przewodnik. Bardzo dobrze kojarzyły, idzie dwunożny, otworzy bramę, biegiem do stajni i jemy. Jak już pisałem, nie do przyjęcia było tratowanie mnie po drodze do żarcia. Odpinałem więc dolną sprężynę, przechodziłem pod górną i stawałem na końcu kolejki. Tak mi się to kojarzyło, bo zwierzaki przypominały tłum napierający na jeszcze zamknięte drzwi nowego super sklepu, w którym będzie można kupić pierdzący czajnik, CD „Szlagiery z epoki faraonów w wykonaniu Mieczysława Fogga”, futro z jesiotra czy zdalnie sterowaną gąbkę do mycia pleców. Tłum nie rozumiał. Na odwracających się za mną pyskach można było wyczytać coś w stylu: „no halo, gościu, no weź, gdzie leziesz gamoniu, otwieraj te wrota, tam obiad stygnie”, albo „ja pierdziele! nowy nie ogarnia, miał nas wypuscić to się głupek na pastwisku zamknął”. Ignorowałem zaczepki i niewybredne komentarze, nanizywałem (co to k... za słowo :o) na długą linkę dwa do czterech koni i prowadziłem do stajni. Problemem było wyprowadzić te nanizane tak, żeby reszta nie uciekła. Z tymi, które zostawały, czy też miały zostać, na początku musiałem staczać walkę nie zawsze wygraną. Prałem po tych głupich pyskach długim batem, w ruch szły robocze buty ze stalowymi noskami, krew się lała, trzaskały żebra, poobcinane uszy wywoziłem póżniej taczką i o północy zakopywałem na cmentarzu (w sumie nie wiem po jaka cholerę), a jak się trafił wyspiarz to ciąłem batem pod kolana, aż przyklękał, wtedy dostawał kopa i spieprzał na czworakach próbujac uratować chociaż jedną z suchych bułek, które mu się rozsypały. Ufff no to sobie popuściłem... wodze fantazji.

Zredukowane stado łatwiej było poprosić o odrobinę uwagi. Początki były dla zwierzaków trudne, bo one chciały już iść, część stada poszła, a zdarzało się, że partner od dyszla był już w stajni. Rozgrywały sie wtedy małe dramaty, tęskne nawoływania rżeniem i równie niespokojne odpowiedzi ze stajni. Nerwowe przebieżki w pobliżu wyjścia, czy też desperackie próby ucieczki w głąb pastwiska, a nuż sie coś zmieni. Wtedy bardzo dobre efekty przynosiło kilkakrotne uniemożliwienie zbliżenia sie do bramy. Stosowałem podobne metody jak przy „łapaniu konia”. Powoli, małymi krokami udało mi się doprowadzić do tego, że klientela dawała się spokojnie sprowadzać, konie coraz częściej same ustawiały się obok już powiązanych i cierpliwie czekały, aż je doczepię do reszty i pomaszerujemy do stajni. Często zanim wyszliśmy robiłem małą rundkę i dopiero wyprowadzałem „zaprzęg”.
Tylko Votan był bez pary. Stado go tolerowało, ale traktowany był jakoś inaczej, zwłaszcza na początku. Był mocno zestresowany i brakowało mu pewności siebie. Zachowywał się tak, jakby szukał wśród koni kogoś z kim mógłby się zaprzyjaznić, z kim tylko on byłby tak bliżej. Kiedy zostawał sam na łące, nie było to dla niego czymś strasznym. Lepsze to, niż samotny pobyt w stajni. Z racji tego, że rzadziej chodził w zaprzęgu, starałem się zapewnić mu inną formę ruchu. Gdy przejeżdżaliśmy obok pastwiska udając się na pierwszą jazdę wywołaliśmy lekkie zaniepokojenie wśród pasących się czworonogów. Grubasy rozczuliły mnie, kiedy odprowadziłem Votana na pastwisko. Zbiegły się wszystkie, jakby chciały sprawdzić czy wszystko w porzadku, obwąchiwały wierzchowca, siodło. Mnie też, ale tak, jakby przez pomyłkę: ”a, to ten furtkowy hahaha”, „hmmm dziwny wieszak na siodło”.
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Karolia - 02-27-2013

Jacek Moroz Votana
A kask gdzie? Oj niepolitycznie, niepolitycznie :wink:
Zielono mi tu lol z zazdrości! Marzy się pojeździć na takich bestyjkach. A uszy jakie wymowne ^^ Piękne.
Ktoś w ogóle użytkował je pod siodłem?

Zaglądam do tego wątku już 7 Confusedhock: razy dziennie - zdecydowanie uzależnia :!:


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 03-01-2013

Niestety nie mogłem poświęcić grubasińskim tyle czasu, ile bym potrzebował, żeby się z nimi dogadać tak, jak to sobie wyobrażałem. Z jednymi pracowałem więcej, z innymi mniej. Jeździłem wszystkimi parami, czasami tworzyłem nowe, na wypadek „W”, gdyby któryś zachorował, albo nawet dwa i na dodatek nie od pary. Zamieniałem też konie stronami, żeby później nie było zdziwienia, a ponadto „dla zdrowotności”. Chodzić kilka lat po tej samej stronie dyszla, cały czas krzywo, średnia przyjemność. Oczywiście spotykało się to z brakiem zrozumienia zarówno ludzi, jak i zwierząt. Bardzo mały procent, można powiedzieć procencik, rozumiał po co i na co to wszystko. Brak wiedzy, chociaż bardziej pasuje mi tu ciemnota, powodował, że jakiekolwiek odstępstwa od ustalonego porządku rzeczy były przyjmowane niechętnie, negowane, wyśmiewane, ignorowane . Bardzo często powoływano się również na słowa wyyyroooczniii! Tym guru był pan Eduard, który przez trzydzieści lat zajmował się na wyspie transportem śmieci. W tym wypadku w mniemaniu wyspiarzy, czyli mojego szefa i dwóch „braci rozumu” również, wiedza na temat koni była przeogromna, bo przecież to oczywiste. Śmieciarską firmę założył w 1928 roku tato Eduarda, pan Anton. Własne doświadczenie plus tradycje rodzinne to już taki ogrom wiedzy, którego zwykły zjadacz chleba nie jest w stanie rozumem ogarnąć. Taka wiedza może powalić na kolana cały świat i pół Ameryki. Eduard to sympatyczny gostek i na pewno na swój sposób kochał konie, ale admiralnie (no bo morze) często mnie po prostu wku..... Pierwszą rzeczą na jaką zwróciłem uwagę oglądając wygooglowane obrazki pod hasłem „Baltrum Pferde”, było to, że czworonogi oprócz ciągnięcia wozu musiały jeszcze dźwigać dyszel na naszelnikach. Dyszle podniosłem zaraz na poczatku. Sprzeciwy były, a jakże, bo nie dość, że wszyscy od czasów, kiedy wyspa wyłoniła się z morza, jeździli z przyczajonymi dyszlami (widzę to nawet: wozacy w skórach, konie szablastozębe i kwadratowe kamienne koła), to przeciez Eduard też tak jeździł, a on się zna. Mózgowcy i szef coś tam jeszcze przebąkiwali, że jak jest za wysoko, to nie można wozu do widlaka podczepić. Olałem to, podniosłem i koniec, nawet jeden, żeby sobie łacha podrzeć z gamoni wy.... w kosmos pod kątem prawie 45 stopni, miny mieli jak zawsze, czyli głupie. ”No okey, może troszeczkę za wysoko” i opuściłem. Gówno mnie obchodził widlak, niech sobie tylnymi kołami na palcach stanie. Też ciekawy obrazek: obroty rosną, widlak się napina, tylne koła robią się owalne, tył lekko się unosi, silnik wyje, zadziera ciężką dupę i próbuje się na dyszel nadziać.
Zawsze próbowałem tak lawirować, żeby koniom było lepiej, nie wszystko udało się przetłumaczyć. Ciężka praca, orka. Tak wszystko załatwić, żeby był wilk syty i owca w ciąży, cała. Nie chciałem dopuścić do tego, żebym musiał stawiać jakąś sprawę na ostrzu noża. Wtedy prawdopodobnie straciłbym pracę, co już wcześniej się zdarzało, z powodu przekonań i niewyparzonego jęzora. Nie miał takich rozterek serdeczny kolega Zbyszek. Zbyszek kocha zwierzęta, a zwłaszcza konie. Miał, czy też ma nadal kilka swoich. A jakiś czas pomieszkiwał u niego Koper, były koń Jacka Bobika, któremu dr Okoński zapewnił emeryturę. Za czasów głębokiej komuny był Zbyszek dumnym posiadaczem motoru SHL czy też WFM i tymże pojazdem poruszał się po polskich drogach, na których samochodów było wtedy niewiele, za to często można było spotkać furmankę. Jedna ze spotkanych furmanek była przeładowana. Koń miał dosyć. Obywatel rolnik w przepisowym berecie i gumofilcach, w stanie, po spożyciu bliżej nieokreślonej ilości wina produkcji krajowej, okładał biedne zwierzę batem. Finał sprawy miał miejsce przed obliczem kolegium do spraw wykroczeń gdyż: kierujący pojazdem jednośladowym opuścił w/w pojazd, gdy ten znajdował się w ruchu, czym naraził innych użytkowników drogi na poważne niebezpieczeństwo. Motor wylądował w rowie. Obywatel Z. nie odpinając nawet wymyślnego zapięcia, w które wyposażony był kask typu strusie jajo, dopadł przedstawiciela klasy pracującej, ściągnął go z wozu, zniszczył mienie prywatne, czyli połamał bat, a chłopu po prostu ...... , go sponiewierał w sensie. Nieraz, będąc na zawodach, miałem ochotę ściągnąć kogoś z konia, albo bat połamać, albo chociaż kopa zasadzić. No tak, tylko skąd teraz taki kask wykombinować? Na to ostatnie pytanie proszę nie odpowiadać Big Grin
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - granada - 03-02-2013

Czekam na dalszy ciągSmile zawsze wiedziałam ze lubił Pan gadać ale ze i pisać tak pan potrafi to miła niespodziankaWink
Moze jakaś książka?Smile


Re: Orka na ugorze! - Jacek Moroz - 03-05-2013

Skarbnica końskiej wiedzy wszelakiej, guru Eduard, zaglądał czasami do mnie, do stajni: „Naaa, już fajrant?” zagajał, a ja: „jeszcze nie, bo mam w ch.. roboty” on: „Was ist ch..?” ja: „że dużo, dużo roboty mam ja”, „przy koniach praca jest wciąż” on: „tyle słomy ?” ja: „bo jak dużo pościelę, to łatwiej później konie sucha słoma zostawać daleko mieć” on: „naa jaa, ale tyle słomy?” Mimo, że był na emeryturze, pracował przy koniach, które były własnością gminy, a stały w jego...hmmm czymś. To był taki mały domek z zestawu zabawkowego pt:. „Ken i jego mała stajenka” czy czym tam się dzieciarnia teraz bawi. Kury w tym trzymać to i owszem... ale liliputy. Byłem raz w środku. Zaraz po wejściu odsunąłem się od drzwi, bo miałem wrażenie, że jeżeli któryś z koni głębiej odetchnie, to wszystko się pozatrzaskuje. Eduard karmił konie gniecionym owsem. Cały się widocznie nie mieścił. Jego zwierzaki doczekały zasłuzonej emerytury, byczyły się na pastwisku, a nieraz widziałem pasące się na przydomowym trawniku.
Byłem już na wyspie, kiedy konie Eduarda jeszcze pracowały. Jeden z nich miał podobno jakiegoś guza, który coś tam od czasu do czasu blokował i koń zalegał na środku drogi na ok. 20 minut. Poleżał tak poleżał, wstawał i dalej do roboty. Nigdy tego nie widziałem. Scenka tragiczna, ale nie pozbawiona elementów czarnego humoru. Środek miasta, zaprzęg ciągnie wyładowany po samo niebo plastikowymi śmieciami wóz, jeden z koni zaczyna zwalniać, słania się na nogach, po czym fik i leży. Drugi już wie, teraz mamy przerwę. Wiedzą też powożący, zaciągają hamulec i jeden z nich wygłasza kwestię z dowcipu o krzyżakach. Szybko przypomnę: wartownicy na murach twierdzy Malbork pełnią zaszczytną służbę. Nagle słychać dźwięk nadlatujących samolotów. Zaczyna się bombardowanie. Bombowce odleciały, zostawiając ruiny i zgliszcza. Wiatr rozwiewa pył i dym, można już dostrzec jedyny ocalały fragment muru, a na nim dwóch wartowników w lekko sponiewieranych białych płaszczach z czarnymi krzyżami. Stoją chwilę w osłupieniu, po czym jeden mówi: „no to co? po Malborku.” I wyciąga z kieszeni paczkę „marlborasów”.
Panowie palili, ci na koźle, nie w tych popalonych pelerynach, bo raz, że przerwa, a dwa to zaczynały się niewygodne pytania. Turystów o tej porze roku niewielu, ale i tak sytuacja nieprzyjemna... „proszę panaaa, a dlaczego on tak leży? Proszę paa...” „a lekcje gówniarzu odrobiłeś?!!!!” „ o Boże co się stało? Nie żyje?!” „nieee, on ma guza i musi tak poleżec, poleży to wstanie”, „no to róbcie coś z tym!” „no to czekamy”, „może głodny, mam tu suchą bułkę”, „spier...... !!!!!”. Powożący, leżącym koniem, obawiali sie sezonu. Tysiące turystów to nie przelewki, mogłoby nawet dojśc do linczu! Już widzę nagłówki w gazetach: „Samosąd na Baltrum”, „Koń uratowany przez wczasowiczów”itp. Fragmenty artykułu wyrwane z kontekstu Wink : „... wczoraj na wyspie Baltrum, doszło do niecodziennego wydarzenia...Rozwścieczony tłum obezwładnił dwóch pracowników służb komunalnych, zajmujących się transportem odpadów..., że wszelki transport odbywa się przy pomocy koni jako siły pociągowej. Jeden z koni zasłabł i przewrócił sie na ziemię... Pracownicy zostali zamknięci w pojemnikach na bio-odpady...Nieprzytomnego konia wyprzęgnięto i zaniesiono do pobliskiego lokalu, który później został zdemolowany. Posadzony przy stole i podtrzymywany przez ochotników znających się na koniach z racji tego, że jeden z nich był wałkoniem, a dziadek drugiego uciekał w 39-tym przed szarżą polskiej kawalerii, początkowo odmówił spożycia piwa, podanego w wiadrze, przebąkując coś o godzinach pracy... Wymęczony, po spożyciu kilku wiader piwa, z wdzięczności dla wybawicieli koń próbował tańczyć na stołach, po czym pokazywał przy pomocy zadnich nóg, co by zrobił swoim dręczycielom biorąc na cel coraz to inne sprzęty będące wyposażeniem lokalu... siły policyjne ściągnięte z całej wyspy w liczbie jeden policjant i pies... otoczyły manifestantów. W efekcie końcowym zapanowały nad rozszalałym tłumem...”
Najsmutniejsze w tej historii jest to, że najbardziej obawiano się co powiedzą ludzie na widok leżącego na ulicy konia. Sezon się zbliżał w związku z tym, aby uniknąć potencjalnych zamieszek, urząd zakupił dwie gniade kobyły. To musiała być jakaś super przecena, jakaś promocja typu „Dwa konie za 1 euro” albo „Zabierz od nas te dwa pasztety, to jeszcze dopłacimy”. Oprócz tego, że wejście do boksu spokojnie można było zaliczyć do sportów ekstremalnych, że konie wyprowadzano na zewnątrz przy pomocy... no czego? suchych bułek oczywiście, że szory zakładano na zewnątrz, że raz uciekły z wozem ze stacjii śmieciowej i nieśpiesznym galopem udały sie do stajni (ok.1 km), tego domku w sensie, po czym próbowały jednocześnie wejść przez drzwi szerokości coś około metra, w wyniku czego jeden był szyty, że były nietykalskie, kładły uszy, kwiczały i kłapały zębami (o wierzganiu zadnią łapą nawet nie ma co wspominać), że na okularach miały nalepki informujące o bezwzględnym zakazie głaskania i oprócz jeszcze kilku „że”, ogólnie były wporzo. Biedne konie. Kolejne „dzieło” ludzkich rąk i umysłów. W tym przypadku niemieckich. Ale bez obaw, nie popadajmy w kompleksy. Spesjalistów, bizmesmenów i miszczów „ci u nas dostatek”, Polak potrafi ...również. „My ze śwagrem po pijaku nie takie rzeczy robili” jak powiedział burak ze Skaryszewa do współuczestnika wycieczki, która podziwiała piramidy.
Guru nadal stoi przy stajni, wygląda jak jeden wielki znak zapytania. No i nie myliłem się: „A co z Votanem, lepiej?” spytał .
Cdn.


Re: Orka na ugorze! - Katarzyna Suchecka - 03-06-2013

Jak zawsze czekam na ciąg dalszy.