Sęk w tym, że nie mam bezpośrednio wyjścia na las czy pola, tylko musimy pokonać ulicę (wzdłuż poboczem), osiedle domków, a tam wiadomo..pełno 'koniożernych' rzeczy się znajdzie..od ludzi, psów, aut po kosiarki. Mało tego, kiedy dojdzie się do lasu, trzeba pokonać tworzący się wiadukt pod autostradę.. Stąd mój stres. Ale jestem coraz bliższa tego, żeby w końcu się wybrać, chociaż pierwsze razy na pewno nie będą sam na sam, tylko z drugim koniem profesorem
Raczej nie boję się tego, że może wpaść w panikę i się wyrwać. Wręcz odwrotnie..to ten typ, który jak się boi to staje wryty w ziemie i nawet atom jej nie ruszy

(dla przykładu - od małego miała akcje pt,
stop, nie idziemy dalej, jak do mnie trafiła to pracowałam nad tym lekko z cztery miesiące, a krótką drogę od stajni do lonżownika potrafiłyśmy pokonywać w nawet 30min..rekord ściągania z pastwiska to ponad godzina. Na dzień dzisiejszy kłusuje ze mną w ręce i jestem z tego dumna :mrgreen: )
Co do rozluźnienia - przełom był niedawno, choć już traciłam nadzieję, że opuści chociaż trochę głowę w dół, nie będzie taka spięta i zacznie w końcu pracować jakimiś mięśniami..
Trudno mi stwierdzić co na to wpłynęło. Przestałam ją ganiać w kółko, żeby tylko ona coś robiła, a biegałam przy niej..raz się przybliżałam i głaskałam, raz oddalałam :roll:
Do tego zaczęłam jej rozrzucać różnie dziwne (bezpieczne) rzeczy na lonżowniku przy których w końcu zaczęła myśleć gdzie biec i jak biec, a nie bezmyślnie ganiać przed siebie. Ciągle jej zmieniam tempo ruchu (kłus, galop / wolniej, szybciej) , bo ma dobrze opanowane komendy. I to chyba tyle.
Kurde, ale się rozpisałam..wybaczcie :oops: