No pewnie, ruch, natura, wszystko pięknie tylko nie zawsze da się zrealizować.
Jakbym wiedziała tyle o koniach co wiem teraz to bym nie kupiła Siwka. Ale nie wiedziałam i nie wiedziałabym gdybym go nie kupiła. Koło się zamyka.
Co mam zrobić? Sprzedać? A skąd mam wiedzieć w jakie łapki trafi? Wywieźć na łąki, gdzie będę go odwiedzać raz w miesiącu? Nawet tego nie mogę zrobić, bo muszę regularnie z nim pracować i pilnować jego parszywego zadu.
A w ogóle to jesteśmy świeżo po zimie, a w zimę Siwe miało ruch ograniczony ze względu na kontuzję. Miałam go przeciw wskazaniom weta wywalić na dwór codziennie??
Któregoś pięknego dnia wyprowadzę się na wieś i wtedy Siwe będzie całe dnie na padokach, ale teraz nie ma takiej opcji. Wzięłam za tego konia odpowiedzialność i robię wszystko, żeby było mu jak najlepiej.
Poza tym jak kupowałam konia to był zdrowy, ja miałam więcej pieniędzy i wszystko było prostsze. I mogłam dalej go wywieźć i dojeżdżać. A chwilę później... przyszedł kryzys, który się na mnie odbił, w międzyczasie Siwe miało wypadek (z niczyjej winy) i tak jest jak jest. Kto kupi uszkodzonego, prawie niezajeżdżonego konia (bo odkąd go mam zaledwie parę miesięcy chodził pod siodłem... bo ciągle coś mu jest), 6 letniego konia??? No kto? Bartel, może Ty?
Łatwo mówić, ale nie zawsze to wygląda tak jak się wydaje. To nie jest fanaberia, że trzymam go pod nosem (30km do stajni), gdzie ma padoki i wychodzi na 3-10h dziennie, w zależności od pogody. To obowiązek!
Aha, utrzymanie mojego konia oscyluje w granicach 600zł miesięcznie... bez pensjonatu, bez trenerów
To tylko wizyty wetów, kowala, suplementy, witaminy, zioła, dodatkowe żarcie. Ktoś się jeszcze pisze na kupno konia
darmozjada?
Gwoli ścisłości, ten post nie jest atakiem na nikogo, nie ma w nim agresji, starałam się być miła 8) Jak ktoś go zrozumie inaczej to trudno...