Hipologia

Pełna wersja: Taśmy, sznurki - czyli grodzimy lonżownik/roundpen
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Klara Naszarkowska napisał(a):.. Ale bez przewidywania różnych scenariuszy, również mniej szczęśliwych, też kiepsko.

Przypuszczam, że to uwaga pod moim adresem , ale to niekonieczne dobry adres Smile
U mnie lonżownik to miejsce, gdzie konie przebywają pracując ok 20 min .
Na tej wysokości sznurek przeskoczy każdy normalny koń , nawet kuc.
Pastwisko mam oczywiście tez ogrodzone jak widać pojedynczą taśmą na wys. ok 60-70 cm.
W sezonie młodej trawy podłączam do prądu , żeby chronic kuca przed zjadaniem sąsiedniej łąki.
Kuba nie wyskoczy, nawet jak Weksel jest poza ogrodzeniem.

Tak one akurat zachowują się.
Ale wiem, że są konie, które przeskoczyłyby moje ogrodzenie bez najmniejszego trudu.
Są tez takie, które potrafią wepchnąc najmniej lubianego kolegę na tasmę i przerwać ją.
Są też inne przebiegłe, potrafiące wypuścić całe stado.
Wcale nie upieram się przy sznurkach, byc może kupię tasmę , tylko jak kuc ją przerwie, to zawsze może opuścić lonzownik, kiedy będzie miał ochotę, co akurat człowiekowi nie musi odpowiadać.

Naprawdę uważasz, że wszystkie konie są identyczne w swoich zachowaniach ?
E, nie, to naprawdę było uogólnienie, nie uwaga personalna Smile Ot, takie coś, co ciągle do mnie wraca, że każdy ma inną drogę do przejścia, nawet jak cel podobny.

A taśma drogowa rzeczywiście tylko wtedy jest sensowna, jak to, że koń się z niej wydostanie, nie jest wersją dla niego (lub kogokolwiek) niebezpieczną. Czyli na przykład jak się ustawia okrąglak wewnątrz większej, solidniej ogrodzonej przestrzeni.
jeśli o mnie chodzi to mi pasują i uwagi personalne...jak są życzliwe.

Zawsze to człowiek czegoś się dowiaduje, a jeżeli się nie dowiaduje to...żadna strata. Big Grin
Jak byłam mała, pojechałam z rodzinką pod namioty nad morze. Dziecko, jak to dziecko - wszędzie biega. Biegłam Ci ja sobie tak między namiotami. W jednym miejscu był od namiotu odciąg po skosie i z tego samego miejssca szedł w poziomie do drzewka sizal do suszenia pewnie prania lub reczników. Tego sizala nie widziałam. Wpadłam na niego prosto szyją i podcięło mi prawie do żył. od ucha do ucha miałam głęboką i bardzo krwawiącą ranę, któa goiła mi się tygodniami. Nie mogłam ruszac głową, bo wtedy pękał strup. Bardzo bolesne i średnio wakacyjne wspomnienie. Sizal jednak tnie.
To chyba oczywiste, że zanim podejmie się decyzję jakich demonów i czarnych scenariuszy należy się spodziewać przy budowie lonżownika czy pastwiska, trzeba wiedzieć dla jakich koni będzie to przeznaczone.

Jeśli Magda nie spodziewa się powiększenia swojego stadka, ani gości w postaci innych koni, a swoje konie zna na wylot, to może mieć taki lonżownik, a czemu nie? :-)

Trzeba tylko wyraźnie podkreślić, że takie ogrodzenia dla konia innej rasy, wieku i temperamentu może być bardzo niebezpieczne.
I nie jest to kwestia wychowania, czy relacji z koniem.
Relacje, więź i zaufanie między koniem a człowiekiem mogą być bardzo głębokie, ale co z tego, gdy koń jest energiczny, radosny, brykliwy i skoczny z natury?

Albo inny przykład: mamy dwie klacze bryczkowe, bardzo miłe, grzeczne i spokojne, poziom gorącego temperamentu i spodziewanych demonów: -12, ale jedna z nich uwielbia się tarzać i robi to 10 x dziennie (nie ważne, czy to piasek, czy trawa) i wturlała się raz pod taśmę, wyrwała wszystko łącznie z palikami z ziemi i na szczęście się wyplątała, ale było przez chwilę niebezpiecznie.
Trzeba więc też brać pod uwagę, czy koń będzie tym czymś ogrodzony na 20 minut pracy dziennie, pod okiem człowieka, czy będzie tam zostawiony.

Generalnie wiadomo, że taśma powinna służyć do dodatkowego (poza płotem) grodzenia pastwiska, a lonżownik i maneż najlepiej z drewna. Ale nie każdego na to stać, więc trzeba sobie radzić.

Dla koni z którymi pracuję przyjęłam zasadę:
Pastwisko z samej taśmy i palików, pod warunkiem że odpowiednio duże - tak.
Lonżownik z taśmy i palików - absolutnie nie.
Oprócz rajdów mamy też lekką rekreację i przy zmieniających się czasami koniach (kuce, źrebaki) lepiej nie ryzykować.
Gdybym musiała, to wybrałabym coś, co w razie "W" urywie się.
u mnie w przypadku ogiera lonżownik z drewna nie przejdzie, bo jak mu się coś nie podoba, to bierze belki na klate lub nogami atakuje, łamie i ucieka (np nie podoba mu się przepędzanie w celu rozruszani) na lonży chodzi super i pood jeźdzcem Tongue

i dlatego też nie moze wychodzić na padok, zwiewa i kombinuje jakby tu do klaczek sie dostać ...
A mój wysmiany lonżownik spodobał się bocianowi Big Grin

[Obrazek: bociancx7.jpg]
bociana też będziesz lonżować ? Tongue
Jasne , że tak :lol:

Stałam się fanką lonżowania bez lonży - jaka to wygoda 8)

Ciekawa sprawa, bo z lonżą marnie radziliśmy sobie z Kubą , o galopie mogłam zapomniec, zmienić kierunku tez nie umiałam.

A teraz Kuba podchodzi do mnie do środka, dostaje głaska i pokazuję mu , w którą stronę ma iść Big Grin
Juz nie wspominając o niemozliwości przejścia przez drąg na lonży- a bez uwiązania idzie.

Chyba nie lubi tego bezpośredniego przymusu, czyli uwiązania.
Jak nie wywieram zbytniej presji, to naprawdę ładnie i w skupieniu robi to, o co go poproszę.
Mądry koń Big Grin
a co oznacza taki żółtek w ciemnych okularach, o taki 8) ????????
To emotka " cool" Big Grin

A u nas prawie plaża :wink:
Dwie tony piasku , a tak mało

[Obrazek: piasekbn3.jpg]
Ja już się chyba nauczyłam używać liny, bo teraz bardziej mi pomaga niż przeszkadza. Wydaje mi sie, że cała tajemnica kryje się w wyczuciu, do liny trezba mieć tyle samo czucia, co do jazdy na wodzach na elastycznym i podążającym kontakcie. Dużo dałam mi praca na linie z tym naszym młodym gryzakiem, który bardzo źle reagował na jakikolwiek działanie kantarka i trzeba było duzo wyczucia, by to zaakceptował. Ale zaakcpetował. Im więcej koń akcpetuje, tym lepiej. W każdym bądź razie też ciężar liny robi swoje, zwykle nie jest napięta tylko wisi luźno jak most między nami. Cały czas przesuwam ją w dwóch palcach i pracuję stawiając przed koniem rożne wymagania, nigdy jej nie ściskam sztywno w ręku. Galop na linie jest trudniejszy dla konia jesli się nie umie liną nie przeszkadzac i nie burzyć mu równowagi. Do tego ważna jest umiejętność powiększania i pomniejszania koła co już udaje mi się robić przes samo wybieranie i zbieranie liny tymi dwoma palcami.
Koleżanka tez się uczy używac liny. Czasem się zaplącze w bacik i line i chwila potrwa zanim się odplącze. Koń jest nauczony wtedy grzecznie stać i czekać aż się pani rozplącze, pomyśli jakie będzie polecenie i wyda to polecenie. Przepięknie to wygląda, jak ona się turmasi a on czeka z postawionymi uszami i patrzy na nią.
Cejloniara napisał(a):Wydaje mi sie, że cała tajemnica kryje się w wyczuciu, do liny trezba mieć tyle samo czucia, co do jazdy na wodzach na elastycznym i podążającym kontakcie

Pewnie masz racje, że trzeba się nauczyć posługiwac liną.
Potrafię jeździć z wodzami na elastycznym kontakcie, ale lina to niezupełnie to samo - przede wszystkim jest jedna i jazda z liną też różni się od jazdy z wodzami Smile
Poza tym używa się innych sygnałów , wynikających z takiego akurat narzędzia.

Fajnie to było widać też na kursie.
Osoby jeżdżące dotychczas z wodzami , a może nawet głównie "rękami" nie mogły sobie poradzic ze sterowaniem koniem, jak wsiadły z liną.

Mnie podoba się praca bez liny i koniom też.
Fajnie przychodzą na gest , odchodzą, robią cofanie, zwroty , chodzą za mną Big Grin

Z powiększaniem koła , czy zmianą kierunku, tempa tez nie ma problemu.
Tyle, że muszę się trochę nachodzić, ale to przecież dla zdrowia. :wink:

Natomiast używam liny przy oswajaniu czegos wyjątkowo "strasznego" , bo wtedy łatwiej
A ja nie napisałam, że liny uzywa się tak, jak wodzy, tylko, że trzeba conajmniej takiego samego wyczucia, że nie wystarczy sztywno trzymać ją w ręku, jak wielu to robi. Chodzi ogólnie o line, ląże... cokolwiek... most.

Nie miałam też zamiaru Ci Magdo tłumaczyć, że lepiej używac liny. Masz swoje metody i nie kwestionuje tego. Dziele się z innymi (nie tylko z Tobą) swoimi sposobami. To wszystko.
Cejloniara napisał(a):Jak byłam mała, pojechałam z rodzinką pod namioty nad morze. Dziecko, jak to dziecko - wszędzie biega. Biegłam Ci ja sobie tak między namiotami. W jednym miejscu był od namiotu odciąg po skosie i z tego samego miejssca szedł w poziomie do drzewka sizal do suszenia pewnie prania lub reczników. Tego sizala nie widziałam. Wpadłam na niego prosto szyją i podcięło mi prawie do żył. od ucha do ucha miałam głęboką i bardzo krwawiącą ranę, któa goiła mi się tygodniami. Nie mogłam ruszac głową, bo wtedy pękał strup. Bardzo bolesne i średnio wakacyjne wspomnienie. Sizal jednak tnie.

Przypuszczam, że potem uważałaś, gdzie biegasz Smile

Myślę też, że rodzice mówili jak każdemu dziecku, o niebezpieczeństwach.

O ile dobrze pamiętam, to tez swoim dzieciom, kiedy były małe tłumaczyłam: nie dotykaj ognia, bo parzy.
A oparzenie oznacza ból.
Ale przecież dzieci nie rozumieją pojęcia bólu , dopóki go nie doświadczą.


Inna sprawa, czy da się wszystko przewidzieć , czy jest się w stanie chodzić non-stop za dzieckiem i pilnować .
Koniom też słownie nie wytłumaczysz wielu spraw :wink:
Stron: 1 2 3