Rzeczywiście tak mówi.
Konia też da się "czytać" z jego doświadczeń z ludźmi.
Kuba bardzo nieufny był wobec obcych ludzi , a córkę widział zaledwie kilka razy.
Jak przypomnę sobie nasze pierwsze spotkania- szczerzenie zębów, tulenie uszy, całą postawą mówił :
nie podchodź do mnie
Wchodziłam do boksu , zostawiając drzwi otwarte i stałam z duszą na ramieniu , nic nie robiąc , tylko przyglądając mu się.
Na wybiegu arogancki, nigdy nie ustępował miejsca, nie cofał się nawet o krok.
A teraz to koń z innej bajki
Kilka dni temu podałam środek odrobaczający wieczorem.
Rano wszystko w porządu, po przyjeździe do domu ok 13 usłyszałam głośnie jego rżenie.
Normalna sprawa, więc zaniosłam siatkę z sianem na wybieg.
Krzątałam się koło stajni i nagle znowu usłyszałam rozpaczliwe jego wołanie.
Przyszło mi do głowy, że kuc wyszedł pod tasmą na łąkę obok, więc poszłam zobaczyć co się dzieje, bo siana Kuba nigdy nie odpuszczał.
A on stał przy furtce jak weszłam i połozył głowę na moim ramieniu.
Był zmieniony, smutny, bez życia , nawet Weksel nie jadł siana, tylko patrzył na to wszystko.
Przyglądałam się , chcą zorientowac się w czym rzecz , on zaczął trzeć zadem o gałęzie i podnosić tylne nogi do brzucha.
Przeraziłam się okropnie - telefon do weta , który znowu uznał , że panikuję , a Kubie pewnie zaszkodził środek, który mi sam sprzedał.
Ciepła derka, bo zaczął padać deszcz i godzinne oprowadzanie .
Oczywiście mocna mięta , masowanie delikatne , stajnia, oprowadzanie.
A szedł obok mnie dotykając głową mojego ramienia - niesamowite
Po dwóch godzinach zrobił kupę, rozluźnił się i zaczął z aptetytem jeść siano.
Obyło się bez wizyty weta , któremu i tak nie śpieszyło się.
Ale istotne w tym jest sposób Kuby szukania ratunku.
Donośnie, rozpaczliwie wołał mnie.
Można powiedzieć, że koń nie mówi również głosem?