Jestem już od jakiegoś czasu na Forum i jest mi bardzo miło, bo sporo się od Was dowiaduję.
Mam na imię Asia.
Będąc mała dziewczynką i zanim zaczęła się moja przygoda z końmi, co dzień wieczorem tata opowiadał mi własne historie, które kończyliśmy wspólnym marzeniem o małym domku z ogródkiem, osiołku i dwukółce. Jak większość Polaków mieszkaliśmy w mieszkaniu na którymś piętrze. W szkole koleżanki zaczęły własne przygody z końmi i szalenie im zazdrościłam. Niestety moi rodzice nie pozwolili mi na podróże pociągiem z Gdyni do Sopotu (tory) i dalej marzyłam. Przyszedł czas na wielką przeprowadzkę znad morza do centrum Polski. Gdy dowiedziałam się, ze zamieszkamy obok stadniny (SO Bogusławice), ucieszyłam się bardzo. I rzeczywiście się udało. Wzięłam udział w ostrym wakacyjnym przesiewie kandydatów do klubu. Codzienne zajęcia na lonży przez całe wakacje wymagały od nas cierpliwości więc zostało nas niewiele. Tak trafiłam o grupy pingwinów. Pierwszym koniem jakiego pokochałam był Bartodziej, koń wlkp i na pamiątkę tej więzi dostałam tabliczkę z jego boksu. Mam ją do dziś. Przez moje ręce przewinęło się sporo koni i bardzo się z tego cieszę. W czasie "okolomaturalnym" rodzice jednak zaproponowali mi dwa wyjścia: albo nauka, matura i studia, albo zostanę stajenną. Wybrałam to pierwsze, bo skoro uczelnia, to i kluby studenckie i możliwości... Dostałam się na ASP w Warszawie, ale niestety to była połowa lat dziewięćdziesiątych więc jazda konna kosztowała średnio więcej niż dziś, a dla uczelni artystycznych (przyznaję otwarcie, ze większość plastyków nie lubi wysiłku fizycznego) wf był na sali Akademii Muzycznej- grałam z pianistkami w siatkówkę :roll: ... Koszmar grać z kimś, kto boi się tknąć piłki. Poza tym wszelkie studenckie kluby jeździeckie nie przyjmowały studentów innych uczelni. Zjeździłam wszystko w Warszawie i okolicach, ale nie satysfakcjonowała mnie wizyta w "klubie" w którym po otrzymaniu odpowiedzi na pytanie " Gdzie jeździłam", puszczali mnie od razu samą w teren. Kompletny brak wyobraźni. Kilka lat temu zamieszkaliśmy w okolicach Milanówka. Z mężem jeździliśmy sporo na rowerach. Natknęliśmy się kiedyś na klub, do którego zaczęłam zaglądać raz w tygodniu, potem trzy razy w tygodniu, potem... prawie zamieszkałam w stajni. Znów pochłonęło mnie na dobre. Po kilku latach właścicielka zmobilizowała mnie do uczestnictwa w kursach instruktorskich choć niestety zaraz po ich ukończeniu przestałam zaglądać do tej stajni. Kupiłam wymarzonego, tego pierwszego konia. Nie żadna wybitność, ale mój konik, mały, własny i kochany. Bałam się czy dam radę, bo postawiłam konia w pensjonacie wyjątkowo kameralnym: (poza Farajdą) dwa konie. Byłam jedyną jeżdżącą w tej stajni, konia miałam mało pokornego, stąd moje dalsze przygody z SNH i szkolenia z Moniką Damec. Frajda otworzyła mi oczy do tej pory zamknięte. Poczułam, że przyjaźń z koniem polega na czym innym niż to co do tej pory dane było mi poznać. Po pół roku pracy z Frajdą czekał nas egzamin- wejście do koniowozu. Co robi zaufanie, uwierzyłam dopiero mając porównanie załadunku przy zakupie Frajdy i pierwszy nasz wspólny załadunek. Czasem się sama wzruszam myśląc, ze przekonałam do siebie takie duże i silne stworzenie, a tata patrząc na nas marzy o hucule, z którym też będzie chodzić na spacery na kantarku. Mieszkamy na "dwa domy" i konie (+kozy) jeżdżą z nami. 3/4 roku spędzam na wsi koło Stada i Frajda z początku była tam sama, stąd kozy. W Mialnówku konie stoją z całym stadem. Potem dokupiłam konia koniowi 8) i od tej pory Frajda ma Kalinę. Kalina jest zaźrebiona i w kwietniu pojawi się źrebię, które wywieziemy wiosną na nasze łąki
. Bardzo się cieszę, że po latach powróciłam do mojej Pani Trener (M. Warchoł) z własnymi już końmi i staram się dostosowywać do wszelkich wskazówek.
Jest mi niezmiernie miło, ze Frajda, koń z charakterem, przekorny nieco, dał mi poznać siebie, sprowokował do innego postrzegania koni i mam nadzieję, ze wiedza jaką ciągle jestem skłonna chłonąć rozwinie mnie jeszcze bardziej. Będę spokojniejsza i cierpliwsza dla ludzi. A, bardzo sobie cenię książki M. Rashida.
Poniżej kilka zdjęć mojej menażerii: jedyne jakie znalazłam zdjęcie Bartrodzieja, moje dwie kobyłki, srokata Frajda i siwa Kalina, kózka Kruszka maluchami.