10-15-2007, 08:54 PM
Każda wizyta kowala Mistrza Józefa w naszej skromnej małej stajni, podobnie ja ta dzisiejsza, to istne święto. Opiekuje się sztorcowym źrebaczkiem i dziś kolejny raz podkreślał, jak ważne w całej pracy z tym maluszkiem było jego wychowanie i charakter. Majstrowanie przy kopytkach zaczęło się, jak miał raptem miesiąc. Miał klejone kopytka, zakładane buciki i w końcu maleńkie podkówki. Przy walce ze sztorcem ważne jest spacerowanie z pacjentem po twardym. W naszym przypadku to było spacerowanie tam i na zad po korytarzu. Miesięczny źrebak poginał na sznureczku ze jedną ze swoich cioć (no dziewczyny mam na myśli) nawet nie rozglądając się za mamą pozostawioną w boksie. Był oswajany z podstawowymi czynnościami zaraz po urodzeniu. Dzięki temu cała praca z nim była o niebo prostsza. No popadłam sobie w ciemną ścieżkę dygresji ;-) przepraszam
W każdym bądź razie dziś Pan Józef opowiadał o szkoleniu dla kowali z psychologii i miał okazję demonstrować takie podejście na przykładzie Baśki, która tego dnia wyjątkowo postanowiła nie trzymać grzecznie nóżek. Od niejednego kowala pewnie od razu by dostała tym wielkim drewnianym wałkiem w brzuszek, ale nie od niego… Poradził sobie z nią z niezwykłym spokojem i konsekwencja tak, że kobyła stała na środku korytarza, nie uwiązana i marzyła tylko o tym, by jej podnosił nogi, sama mu kopyta do rąk wkładała. Swoim zwyczajem wszystko nam potem wyjaśnił i opowiedział: „Jeśli koń przy rozczyszczaniu wykazuje takie zdenerwowanie, trzeba wczuć się w jego sytuację i poszukać przyczyn, które go niepokoją lub wyprowadzają z równowagi. Mogą to być dźwięki, hałas, zapachy, otwarte drzwi od boksu. Zanim się przystąpi do pracy, trzeba jak najwięcej takich rzeczy przewidzieć.” Opowiadał o ostrych zapachach perfum, których konie mogą nie lubić, o tym, że zawsze w samochodzie wozi ciuchy na przebranie, bo czasem nie da się podejść do ogiera, jak mistrza oplatają jeszcze różnorodne zapachy klaczy. Gdy patrzę na kowala Józefa widzę, że porusza się wokół konia w zwolnionym tempie. Wszystkie ruchy są płynne i zrównoważone, nic gwałtownie, mój Cejlon z reguły przy werkowaniu zasypia tak, jak przy czesaniu grzywy.
Praca kowala jest z definicji niebezpieczna. Poczęstowany nie jednym kopytem człowiek, ma prawo do odczuwania pewnego dyskomfortu na widok rozbrykanego pacjenta. Możliwe, że strach sprawia, że niektórzy agresją dodają sobie animuszu „HEJ! NA BOK!! ŁAAAA! ZOBACZ JAK SIĘ CIEBIĘ NIE BOJĘ!! I jeszcze walne cię młotkiem w brzuch dla podkreślenia, jaki groźny jestem.” Zdecydowanie nie chcemy takich kowali, prawda? To wymagajmy od nich! Ja mam szczęście, że nie musze wymagać. Ja mogę się tylko uczyć, uczyć i uczyć od Mistrza Antczaka
Przyznam się szczerze, czego nawet nie mówiłam Panu Józefowi, że kiedyś dawno temu, takiego kowala co mi spętał konia i na koniec jeszcze walnął młotkiem w brzuch, sama kopnęłam. Cejlon nie mógł, to go wyręczyłam. Cejlona bunty na kowali były straszne dla mnie. Werkowanie było dla mnie strasznym stresem, jakby z własnym dzieckiem szła do dentysty. Teraz na szczęście jest inaczej
A jakie sa wasze doświadczenia?
W każdym bądź razie dziś Pan Józef opowiadał o szkoleniu dla kowali z psychologii i miał okazję demonstrować takie podejście na przykładzie Baśki, która tego dnia wyjątkowo postanowiła nie trzymać grzecznie nóżek. Od niejednego kowala pewnie od razu by dostała tym wielkim drewnianym wałkiem w brzuszek, ale nie od niego… Poradził sobie z nią z niezwykłym spokojem i konsekwencja tak, że kobyła stała na środku korytarza, nie uwiązana i marzyła tylko o tym, by jej podnosił nogi, sama mu kopyta do rąk wkładała. Swoim zwyczajem wszystko nam potem wyjaśnił i opowiedział: „Jeśli koń przy rozczyszczaniu wykazuje takie zdenerwowanie, trzeba wczuć się w jego sytuację i poszukać przyczyn, które go niepokoją lub wyprowadzają z równowagi. Mogą to być dźwięki, hałas, zapachy, otwarte drzwi od boksu. Zanim się przystąpi do pracy, trzeba jak najwięcej takich rzeczy przewidzieć.” Opowiadał o ostrych zapachach perfum, których konie mogą nie lubić, o tym, że zawsze w samochodzie wozi ciuchy na przebranie, bo czasem nie da się podejść do ogiera, jak mistrza oplatają jeszcze różnorodne zapachy klaczy. Gdy patrzę na kowala Józefa widzę, że porusza się wokół konia w zwolnionym tempie. Wszystkie ruchy są płynne i zrównoważone, nic gwałtownie, mój Cejlon z reguły przy werkowaniu zasypia tak, jak przy czesaniu grzywy.
Praca kowala jest z definicji niebezpieczna. Poczęstowany nie jednym kopytem człowiek, ma prawo do odczuwania pewnego dyskomfortu na widok rozbrykanego pacjenta. Możliwe, że strach sprawia, że niektórzy agresją dodają sobie animuszu „HEJ! NA BOK!! ŁAAAA! ZOBACZ JAK SIĘ CIEBIĘ NIE BOJĘ!! I jeszcze walne cię młotkiem w brzuch dla podkreślenia, jaki groźny jestem.” Zdecydowanie nie chcemy takich kowali, prawda? To wymagajmy od nich! Ja mam szczęście, że nie musze wymagać. Ja mogę się tylko uczyć, uczyć i uczyć od Mistrza Antczaka
Przyznam się szczerze, czego nawet nie mówiłam Panu Józefowi, że kiedyś dawno temu, takiego kowala co mi spętał konia i na koniec jeszcze walnął młotkiem w brzuch, sama kopnęłam. Cejlon nie mógł, to go wyręczyłam. Cejlona bunty na kowali były straszne dla mnie. Werkowanie było dla mnie strasznym stresem, jakby z własnym dzieckiem szła do dentysty. Teraz na szczęście jest inaczej
A jakie sa wasze doświadczenia?