dawno mnie nie było
niestety brak czasu, nerwówka... parę problemów i kontuzja
z ostatniej chwili.. jestem po dość męczących 3 dobach bo mój koń za-pseudo-kolkował- i nadzór przez ostatnie dwa dni dał mi w kość jako że równolegle moja córka tez nabawiła sie choroby z temp prawie 40st.
w miedzy czasie inne konie niestety miały ruch okrojony, ale przed tym systematycznie dzień po dniu pracują i widać już małe postępy..
najbardziej cieszy praca Tigera, na luźnej lonży na kantarze odblokowuje się i nawet kłus z węszeniem przy ziemi nie jest dla niego problemem i ile sie mu nie przeszkadza, ma zachwiania równowagi czasem ale po wizycie kowala i korekcji wstępnej ustawiania kości- bo poprzedni kowal i jego umiejętności pozostawię bez komentarza... pod siodłem po mału zaczyna działać na dosiad bez użycia wodzy
pomału kuma że z jeźdźcem da się głowę nieść niżej niż linia kłębu..
Szerkan również zajażył że lonża to nie takie stresujące zajęcie jak wcześniej przypuszczał- u niego rozluźnienie i stabilizacja psychiczna w pracy przychodzi po dłuższym czasie.. na każdej kolejnej lekcji jest szybsza reakcja...
Azyl... dzięki jego sobotniej pomysłowości a raczej głupocie mam trochę rozwaloną rękę... inteligentna bestia nie chcąc dłużej pracować ze mną na lonży wymyślił ze wraz ze mną na końcu sznurka odwiedzi sąsiada za płotem- taranując ów płot i przeciskając się wraz ze mną przez krzaki i zarośla
a że było tego dnia błoto... to było bezcenne przeżycie... co skutkowało sprowadzeniem dezertera no pionu i danie mocno w kość przez ok godzine... ojj zadowolony nie był... tym bardziej że dawka żywnościowa została lekko obcięta- bo z tym gagatkiem się nie możemy zgrać bo zaczął robić numery przy czyszczeniu typu- stoisz obok blisko a to ja się przestawię -O to twoja stopa? jak mi przykro chciałem mocniej
itd
Derek to taka zapasiona leniwa kluska -w sensie wielki brzuch który ciąży- ale jeść by chciało sie wciąż i w każdej ilości
on jest jak dziecko co powiesz to zrobi.. chyba że się na nim siedzi to pokazuje fochy i niesubordynację ale stanowcze nie jest jasne i no cóż wyjścia nie ma..
i tak lecą dni...
a w ramach żartu
skończyła się słoma- załatwiłam tanio uzgodniłam transport umówiłam wszystko, poinformowałam
dziś info ze w piątek przyjadą dwie tony, kasę mam mieć na koncie
ja że jadę po snopki o 12 bo konie nie będą stać na własnych gównach...(są delikwenty które wyjadają ściółkę do zera... czy im się dołoży dwa snopki na dzień czy jeden i tak nic nie ma następnego dnia...)
wł- jedz swoim autem przywieź 6 -starczy do piątku...
ja że nie (część konwersacji pominę)
- ostatnie skwitowanie- ze to strata pieniędzy i ze przez te dwa dni mam koniom w boksach pościelać- sianem
hock: ech... ciężki mój żywot
oj ciężki