10-14-2007, 10:31 AM
Plan A - zdejmujemy wszystko koniowi z głowy, wsiadamy, jeździmy.
Koń jest spokojny, godzi się na ludzkie pomysły, podąża za wskazówkami.
Jest fajnie :-)
A co, jeżeli nie jest? Bo sznurek na szyi nie daje kontroli. Może dawać co najwyżej komunikację. Dlatego pojawia się pęczek pytań.
* O przygotowanie. Jest potrzebne? A może nie trzeba go jakoś wydzielać, bo cała wcześniejsza interakcja z koniem była przygotowaniem?
* O "procedurę przedstartową" (biorąc określenie od Parellich). Jakie przesłanki pozwalają przypuszczać, że dana para końsko-ludzka jest gotowa na bezpieczną jazdę bez ogłowia?
* Jak wsiadać? W jakich warunkach? Na jakim sprzęcie? Z "siatką bezpieczeństwa" czy bez?
* Jak się wsiądzie, od czego zacząć?
* Co robić, jeżeli się okaże, że przeceniliśmy siebie, konia, naszą relację ze koniem, sytuację?
* Czy są jakieś "nieprzekraczalne granice", za którymi są już tylko lekomyślność i głupota?
Powiedzmy, że znam jakieś tam odpowiedzi na te pytania - przynajmniej na własny użytek. (Małym dowodem jest, że ciągle należę do świata żywych i zdrowych, mimo jazdy "bez głowy"). Ale może pokusić się o coś bardziej ogólnego?
PNH na przykład mówi o tym, że zanim się wsiądzie, warto sprawedzić, czy koń bez oporu zegnie szyję w bok, jak się go o to liną poprosi. Bo to jest hamulec bezpieczeństwa, awaryjny (zgiąć szyję, odangażować zad, wprowadzić na maluteńkie koło i zatrzymać). Ale ta rada dotyczy sytuacji, kiedy człowiek ma chociaż jedną linę doczepioną do kantara. A kiedy takigo nawet połączenia nie ma...?
PNH mówi - jak tylko przyjdzie Ci to do głowy, zsiądź. Jak się boisz, zsiądź. Wielu klasyków za to mówi: nie zsiadaj. Rozwiąż problem z wierzchu. To drugie podejście, jak się na sznureczku jedzie, wydaje się być stosowne tylko dla kamikadze. Ale i tak: co robić?
Koń jest spokojny, godzi się na ludzkie pomysły, podąża za wskazówkami.
Jest fajnie :-)
A co, jeżeli nie jest? Bo sznurek na szyi nie daje kontroli. Może dawać co najwyżej komunikację. Dlatego pojawia się pęczek pytań.
* O przygotowanie. Jest potrzebne? A może nie trzeba go jakoś wydzielać, bo cała wcześniejsza interakcja z koniem była przygotowaniem?
* O "procedurę przedstartową" (biorąc określenie od Parellich). Jakie przesłanki pozwalają przypuszczać, że dana para końsko-ludzka jest gotowa na bezpieczną jazdę bez ogłowia?
* Jak wsiadać? W jakich warunkach? Na jakim sprzęcie? Z "siatką bezpieczeństwa" czy bez?
* Jak się wsiądzie, od czego zacząć?
* Co robić, jeżeli się okaże, że przeceniliśmy siebie, konia, naszą relację ze koniem, sytuację?
* Czy są jakieś "nieprzekraczalne granice", za którymi są już tylko lekomyślność i głupota?
Powiedzmy, że znam jakieś tam odpowiedzi na te pytania - przynajmniej na własny użytek. (Małym dowodem jest, że ciągle należę do świata żywych i zdrowych, mimo jazdy "bez głowy"). Ale może pokusić się o coś bardziej ogólnego?
PNH na przykład mówi o tym, że zanim się wsiądzie, warto sprawedzić, czy koń bez oporu zegnie szyję w bok, jak się go o to liną poprosi. Bo to jest hamulec bezpieczeństwa, awaryjny (zgiąć szyję, odangażować zad, wprowadzić na maluteńkie koło i zatrzymać). Ale ta rada dotyczy sytuacji, kiedy człowiek ma chociaż jedną linę doczepioną do kantara. A kiedy takigo nawet połączenia nie ma...?
PNH mówi - jak tylko przyjdzie Ci to do głowy, zsiądź. Jak się boisz, zsiądź. Wielu klasyków za to mówi: nie zsiadaj. Rozwiąż problem z wierzchu. To drugie podejście, jak się na sznureczku jedzie, wydaje się być stosowne tylko dla kamikadze. Ale i tak: co robić?