Próbuję zrozumieć mojego konia, ale czasami nie wiem jak do niego dotrzeć. O ile pod siodłem jest w miarę grzeczny i wykonuje polecenia, tak lonża to koszmar. Doszło do tego, że nienawidzę z nim pracować z ziemi i unikam tego jak ognia

Początkowo mieliśmy problemy, wydawało się, że już się uporaliśmy, bo już chodził ładnie na lonży, a wczoraj znów porażka. Wracamy do punktu wyjścia.
Pamir nie respektuje bata. Nic sobie z niego nie robi, nawet jak nim porządnie dostanie (batem do lonżowania mocno nie uderzę,więc z tego, że poczuje nic sobie nie robi). Najprawdopodobniej przy zajeżdżaniu często musiał batem dostawać bo wygląda tak jakby się na niego znieczulił.
Początek lonży jest zawsze dobry, rusza stępem po kole, zakłusuje, przejdzie do stępa, jak poproszę znowu zakłusuje. Jak zmieniam kierunek to zaczyna się koszmar. Koń stoi jak słup i tyle. Ani na głos nie reaguje, ani na bat, ani na ruszenie w stronę jego zadu. Nic.
Mnie już powoli kończą się pomysły, bo jak mam zachęcić konia do współpracy, skoro bat nie jest narzędziem aktywizującym, a mam wrażenie wręcz wstrzymującym. Nawet mocne nim uderzenie, niewiele działa.
Do tego czasem, kiedy przy zmianie kierunku chce się cofnąć, by go posłać na koło, to on cofa się razem ze mną.
Ostatecznie wczoraj zakłusował w tą drugą stronę, ale dopiero jak mój mąż biegł z drugiej strony obok niego. Ale chyba to nie jest sposób.
Ciężko mi ocenić czy robi to bo mu się nie chce, czy czuje jakiś dyskomfort na tej lonży. Jak tak jego obserwowałam, to mam wrażenie, że on nie do końca rozumie o co w tym wszystkim chodzi, a ja już nie wiem jak mam do niego dotrzeć...
Próbowałam biegać z nim, ale on się tak do mnie przykleja i idzie trochę za blisko, a odgonić go nie jest tak łatwo. Czuje się przy mnie zbyt pewnie chyba, a co za tym idzie to chyba nie jest oznaką respektu.
Jedynym plusem wczorajszego dnia jest to że, ani razu nie pociągnął mnie do trawy, bo wyprzedziłam jego myśli. Ale marne to pocieszenie, skoro na lonży wyszło na jego.
Może powinnam na razie odpuścić sobie lonżowanie i zacząć się z nim jakoś bawić? Może takie latanie w kółko go za bardzo nuży i frustruje?
Po wczorajszej nieudanej współpracy nachodzą mnie myśli, że może powinnam mu znaleźć bardziej doświadczonego właściciela, który by wiedział jak do niego dotrzeć, bo ze mną pewnie się męczy. Niestety nie stać mnie na trenera, który by mi pomógł. Poszukam jeszcze osoby, która może by mi pomogła.
Co do tego co napisała Tomira, to jakiś tam poziom szacunku z koniem już wyrobiłam, bo na początku kręcił się przy czyszczeniu, nie można go było wyczyścić w boksie, teraz z tym już nie ma problemu, bo jak chcę, to się przesunie na delikatniejszy nacisk niż kiedyś, stoi przy czyszczeniu i w boksie spokojnie. Są momenty, że i na myjce bywa spokojny. Staram się być czujna na każdym kroku i pokazywać mu co wolno a co nie, ale wciąż jeszcze daleka droga przed nami. Są dni, że jest jak aniołek, są takie, że wracam ze stajni i mam ochotę ryczeć. To trochę frustrujące, bo w jeden dzień coś nam wyjdzie i cieszę sie z kroku naprzód, a następnego cofamy się prawie, że do początku.
Ja na pewno coś robię źle i koń też nie zawsze rozumie o co mi chodzi, nie widzę w jego zachowaniu złośliwości, tylko, że ja już nie mam pojęcia co robię źle. Na początek, pewnie powinnam odłożyć emocje na bok, bo chyba za szybko tracę cierpliwość...
P.S. A może, ktoś z was tutaj by mi napisał jak mam wyrobic szacunek i porozumienie? To znaczy, jakimi metodami pracować? Bo może czegoś nie zrobiłam i teraz to się mści. Polecano mi spróbowanie join-up, ale trochę się boję. Mam o tym tylko wiedzę teoretyczną i bardzo boję się zrobic coś źle...
Miejsce moje między grzywą a ogonem.